▪ one hundred twenty two ▪

1K 79 103
                                    

~ Adrien's pov ~

Wróciłem do domu i od razu skierowałem się do swojego pokoju. Plecak rzuciłem gdzieś pod biurko, a siebie na łóżko. Ostatnimi czasy była to taka moja rutyna: pobudka, śniadanie, szkoła, tępe wgapianie się w sufit, czasem wymknięcie się z domu, obiado-kolacja, ponowne wymknięcie się z domu, próba snu. Weekend różnił się tylko tym, że nie było szkoły, więc miałem więcej czasu na wewnętrzne załamywanie się i... wymykanie się z domu.

Nie mogłem pozbyć się z głowy najmroczniejszych scenariuszy. Za każdym razem, gdy opuszczałem swój pokój i lądowałem na dachu obok szpitala, serce biło mi niewiarygodnie szybko. Jego tempo normowało się dopiero wtedy, kiedy dostrzegałem salę, w której leżała Marinette i siedział towarzyszący jej Luka albo ktoś jeszcze.

Jednego dnia byli to jej rodzice, którzy przeważnie tam płakali i przytulali się do siebie.

Innego Chris i Lucas, którzy widocznie starali się wesprzeć chłopaka. Gdy rozmawiali to nawet dostrzegałem uśmiechy na ich twarzach, jednak nie sugerowały one, ażeby byli szczęśliwi. Były to te uśmiechy zaliczane do wymuszanych, jak gdyby miały one podnieść na duchu drugą osobę. Mimo wszystko, gdy bracia opuszczali salę, Luka ponownie wyłączał się na cały świat. W międzyczasie pisał coś w zeszycie, przygrywał na gitarze, trzymał Mari za dłoń albo po prostu tylko się w nią wpatrywał.

Niemal codziennie zaglądała tam Juleka z posiłkiem dla starszego brata.

Nawet ona wie - pomyślałem, gdy pierwszy raz ją tam ujrzałem, ale z drugiej strony...

Przyglądałem się jej czasami w szkole, jednak z niczym się nie zdradzała. Identycznie jak Chris. Natknąłem się raz na jego rozmowę z Alyą. Cesaire dopytywała go, co się dzieje z Luką, dlaczego nie ma go w szkole, czy wie coś na ten temat, czy wie może, dlaczego Marinette nie ma, jednak chłopak na każde tego typu pytanie zawsze zgrabnie wybrnął.

Szczerze go podziwiam. Ja na przykład tak nie potrafię. Gdy tylko usłyszę jej imię, od razu podupadam na duchu. Nadal nie mogę przyjąć do świadomości, że jest chora. Że leży właśnie na tym cholernym łóżku i śpi. Śpi i nawet nie wie, jak strasznie się o nią boję.

Nie raz chciałem wejść tam do niej, posiedzieć dokładnie obok niej, może podpytać Luke, czy jest jakaś poprawa, ale... Nie potrafiłem. Nie potrafiłem i nadal nie potrafię.

Znowu mam przed oczami te koszmary, w których ją tracę.

Znowu na zmianę robi mi się gorąco i zimno.

Znowu moje ciało zaczyna drżeć z przerażenia.

Tętno przyspiesza, ciśnienie skacze.

W oczach pojawiają się pierwsze łzy.

Gardło się zaciska.

Oddychanie staje się coraz trudniejsze.

Muszę ją zobaczyć. Teraz.

- Plagg, wysuwaj pazury!

Przemieniłem się i wyskoczyłem ostrożnie przez okno. Nieco chwijnymi skokami przemieszczałem się nad Paryżem. Kto nie kto krzyknął moje imię. Odwracałem się tylko po to, aby być pewnym, że nie jest to osoba prosząca o pomoc, a tylko jakiś fan.

Ludzie nadal niczego nie wiedzą. Dalej niczego się nie domyslają. Dalej żyją w przekonaniu, że wraz z następnym atakiem akumy Biedronka normalnie przybędzie i uratuje miasto przed Władcą Ciem.

Chciałoby się.

Ciekawe, jakby zareagowali, gdyby się dowiedzieli, że... Że co? Że nie żyje?

Nie!

Ona żyje.

I będzie żyć.

Nie może umrzeć.

W końcu wylądowałem na dachu, tym samym co po walce z Invinciblentem. Odszukałem wzrokiem odpowiednie okno. Wyostrzyłem wzrok i zamarłem.

- T-tam nikogo nie ma...

Serce gwałtownie mi przyspieszyło. Tak samo, jak i oddech. Wszystkie dźwięki wokół mnie zaczęły się zlewać w jedną całość. Od ich natłoku rozsadzało mi głowę. Nie mogłem wytrzymać.

- Nieee! - krzyknąłem zrozpaczony z całych sił. - Nie, nie, nie! - powtarzałem, nie mogąc w to uwierzyć.

Wówczas w mojej głowie wszystko ucichło.

Była to jednak nieznośna cisza, którą nagle przerwało mi jedno zdanie. Jedno, jedyne zdanie, które pojawiło się znikąd.

Ona nie żyje.

Nie żyje.

Nie żyje...

Cały dygotałem od nadmiaru emocji. Łzy spływały potokami po mojej twarzy.

Ona nie mogła nas opuścić.

Trzęsąc się i ledwo panując nad swoim ciałem, przeskoczyłem na budynek szpitala i wszedłem do pokoju, w którym wcześniej leżała. Jej łóżko było idealnie zaścielone. Luki nigdzie nie było. Tak samo jak jego torby oraz żadnej rzeczy należącej do Marinette. Rozglądałem się zrozpaczony z nadzieją, że może sie gdzieś ukrywa, że może sobie ze mnie żartują, że może...

Co ja sobie myślę?

Ona odeszła...

Niewiele myśląc rzuciłem się na kolana, na samym środku sali i wtedy już całkowicie poddałem się emocjom.

Płakałem. Uderzałem pięśćmi o podłogę. Wyrywałem sobie włosy.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz poczułem tak ogromną pustkę. Jest chyba jeszcze gorsza niż ta po mojej mamie...

Moje myśli dosłowanie wariowały. Przed oczami migały mi kolejne obrazy. Na każdym z nich była albo Biedronka, albo Marinette. Potem z automatu postać Biedronki zaczęła zmieniać mi się w Mari i... Zrozumiałem, jak tępym i ślepym idiotą byłem.

Nie zasługiwałem na nią...

- Plagg... Kotaklizm... - wymamrotałem i uniosłem dygocacą dłoń do góry. - Mówiłem, że to bez ciebie nie ma sensu, Kropeczko. Przepraszam... Tak bardzo cię przepraszam, kochana.

Ostatnie łzy.

Ostatni ruch.

Ostatnie pożegnanie.

- Do zobaczenia, Biedronsiu.


Marinette? Are you okay?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz