▪ one hundred twenty eight ▪

890 72 116
                                    

~ Marinette's pov ~

- Tylko nie zamykaj się w sobie. Coś wymyślimy. Przecież Damien mówił, że to nie jest jakiś wyrok śmierci. Damy sobie z tym radę, jasne? - starała się pocieszyć mnie mama, kiedy sama milczałam.

Wracałyśmy spacerem do domu, a moje myśli były wyjątkowo spokojne. W pierwszej chwili przeraziłam się słowami lekarza, ale z drugiej strony, coś się wymyśli, no nie?

Muszę zadzwonić do Lucasa, koniecznie.

- Mogę tu zostać? - zwolniłam kroku i spojrzałam na mamę.

- Nie wolisz wrócić do domu, córciu? Porozmawiamy tam na spokojnie z tatą - zmartwiona złapała mnie za dłoń.

- Chciałabym się z kimś spotkać. Pójdziemy do kawiarni, żeby nie zmarznąć.

- Z kim?

- Nie ważne - mama spojrzała mi prosto w oczy, widocznie nie zamierzając odpuszczać. - Chciałam zadzwonić do Lucasa. Może będzie miał chwilę. Poza tym mam ochotę na to pyszne brownie z tej kawiarni na rogu.

- Nie wolisz, żebym poszła z tobą?

- Dam sobie radę. Do zobaczenia w domu - ucałowałam ją w policzek i ruszyłam w przeciwną stronę.

Nie miałam pewności, czy Lucas będzie w ogóle teraz mógł się ze mną zobaczyć, jednak i tak potrzebowałam teraz chociaż chwili samotności. I czekolady. Przede wszystkim czekolady.

- Dzień dobry - przywitałam się z kelnerką, która własnie czyściła stolik niedaleko wejścia.

Odpowiedziała mi i zaproponowała kartę.

- Nie będzie mi potrzebna - obie ruszyłyśmy w kierunku kasy. - Poproszę brownie i herbatę.

- Oczywiście - przyjęła zamówienie i poprosiła od razu o zapłatę.

Zapłaciłam kobiecie odpowiednią kwotę i odeszłam od lady, aby usiąść przy jednym ze stolików przy którym znajdowała się kanapa i dwa krzesełka. Rozebrałam się, powiesiłam kurtkę na wieszaku i wygodnie się rozsiadłam, wyciągając przy okazji telefon.

Wybrałam numer do starszego z braci Blanc, jednak zamiast jego głosu usłyszałam sekretarkę.

- No trudno - westchnęłam sama do siebie.

- Smacznego - blondynka postawiła przede mną zamówienie, na co podziękowałam jej uśmiechem.

Przez to, że mijało dopiero południe, w kawiarni nie było dużo osób. Zaledwie ja i jeszcze jakaś para koleżanek, które głośno o czymś dyskutowały.

Wzięłam łyżeczkę do ręki i wbiłam się nią w pulchne ciastko, z którego rozlała się czekolada.

- Boże, tego mi było trzeba - skomentowałam, gdy tylko wzięłam pierwszy kęs smakołyku.

- Ale podzielisz się ze mną? - Tikki wychyliła swoją główkę zza bluzy.

- W sumie i tak nikt nie zwraca na nas tutaj uwagi. Częstuj się.

Ukroiłam jej kawałeczek, a mała od razy zabrała się za jego konsumpcję.

- To jest boskie - skomentowała z pełnym pyszczkiem.

- Zgadzam się.

- Co z Lucasem? - spytała, gdy wsypywałam akurat cukier do herbaty.

- Nie odbiera. Pewnie jest zajęty. W sumie mogłam się tego spodziewać. Mamy poniedziałek, może jest na wykładach?

Marinette? Are you okay?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz