▪ one hundred sixty ▪

357 24 50
                                    

~ Marinette's pov ~

Kolejny dzień, kolejne badania.

I kolejne.

I kolejne.

I tak w kółko.

Gdyby nie obecność Tikki, to chyba bym już zwariowała.

Dzisiaj w końcu miałam otrzymać ostateczne wyniki. 

Dostrzegając przechodzącego obok mojego pokoju Chrisa domyśliłam się, że muszą być one dobre i już niedługo chłopak będzie miał przeprowadzany zabieg. 

Nie myliłam się. Piętnaście minut później przyszedł Damien oznajmując mi, że wszystko jest w porządku i że jestem gotowa na przeszczep.

- Nie dostrzegam uśmiechu na twojej twarzy. Słyszysz, co do ciebie mówię? Jutro w końcu możemy zrobić przeszczep  - Damien patrzył mi prosto w oczy, mówiąc powoli i wyraźnie. - Nie cieszysz się?

- Cieszę, jasne, że się cieszę, tylko...

- Tylko?

- Tylko, że się boję. 

- Nie ma czego. Już tyle razy przyjmowałaś chemię, że chyba się przyzwyczaiłaś do igieł, co? - spoglądał na mnie łagodnie.

- No niby tak. Ale to już nie będzie chemia, tylko szpik. Nie wiem, jak moje ciało na niego zareaguje. Przecież zawsze istnieje opcja, że go odrzuci. Poza tym martwię się o Chrisa. Przeze mnie musi przez to wszystko teraz przechodzić. Będzie pod narkozą, a słyszałam, że nie jest ona zbyt dobra dla organizmu - wyliczałam.

- Nie masz o co się martwić. Chris da sobie... Czekaj, czekaj, że co proszę? - jego ton automatycznie spoważniał.

Lekarz założył rękę na rękę i patrzył na mnie surowo, kiedy ja momentalnie uświadomiłam sobie, co tak właściwie zrobiłam.

- Brawo Damien, sam okaż serce, ale nie licz, że ktoś też to dla ciebie uczyni - spojrzał w moją kartę, pisząc coś na niej, jednocześnie marszcząc nerwowo brwi.

- Nie gniewaj się, Damien - mówiłam do niego, robiąc przy okazji maślane oczka. - Ostatnie tygodnie były dla mnie ciężkie. Chris chciał tylko podnieść mnie na duchu. Nie zrobił tego celowo.

- Złamałem już zasadę, mówiąc mu, czyim jest dawcą, ale tak bardzo się cieszyłem, że sam by się domyślił. Mimo wszystko szczerze liczyłem, że zachowa to dla siebie - westchnął i spojrzał na mnie z rezygnacją. - Nic mu nie będzie. Wiedział, na co się pisze. Ma silny organizm, także spokojnie możemy wprowadzić go w stan narkozy.

- Nie mów mu, że się ci wygadałam, bo mnie zabije - powiedziałam z nadzieją.

- Oj nie, nie, kochana. To ja zabije jego za to, że to on wygadał się tobie.

- Jak go zabijesz, to nie będziesz miał dla mnie dawcy.

- To najpierw pobiorę szpik, a później go ukatrupię - mimowolnie zaśmiałam się. - O właśnie, tego uśmiechu mi brakowało.

- Ty też się uśmiechnij, bo będę myślała, że jesteś na nas zły.

- I prawidłowo, bo jestem. Gówniarze - mruknął na odchodne, jednak nie umknęło mi, że tak czy siak się uśmiechnął.

Położyłam z powrotem głowę na poduszce, oddychając głęboko. 

- Twoje dłonie strasznie się trzęsą - stwierdziła Tikki, wylatując spod kołdry. - Myślałam, że Damien podniósł cię na duchu.

- Bo podniósł, ale to nie zmienia faktu, że dalej się tym wszystkim stresuję - przełknęłam głośno ślinę, łącząc ze sobą dłonie i starając się je uspokoić. - Czuję się, jakbym miała Parkinsona.

Marinette? Are you okay?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz