▪ fifty five ▪

1.4K 116 89
                                    

~ Marinette's pov ~

W końcu rozwiązałyśmy chłopaka i pomogłyśmy zmyć mu ten boski makijaż. Potem przepisałam lekcje od Alyi, a następnie przy pomocy jej i Luki odrobiłam zadania domowe. Pogadaliśmy jeszcze z godzinkę, albo i dwie, po czym odprowadziłam ich do drzwi. Z dziewczyną pożegnałam się przytulasem, a z chłopakiem krótkim pocałunkiem. Gdy już poszli, skierowałam się do łazienki, ogarnęłam się i szczęśliwa poszłam spać.

Teraz musi być już tylko lepiej. Tylko lepiej.

Dni mijały spokojnie. Może raz zaatakowała akuma, która nie należała do najgroźniejszych. W szkole szło mi dobrze, a nawet bardzo. Wczoraj byłam nawet z Luką na randce w kinie. Było bosko.

- Auć! - krzyknęłam. - Nie da się delikatniej?

- Niedługo się przyzwyczaisz, serio - usłyszałam głos Lucasa.

- Szczerze wątpię.

- Ja też. Jest cholernie delikatna - Damien i dwudziestolatek zaśmiali się. - Nie licząc jej głowy - teraz tylko lekarz wybuchł śmiechem. - Jak tam nos chłopaka? - zapytał, wycierając łzy śmiechu z oczu.

Ośmieszona i zakłopotana pytaniem, podrapałam się po karku wolną ręką.

- Chyba okej. Nie skarży się.

- Co? O co chodzi? Też chcę się pośmiać! Margot pewnie też - spojrzałam na kobietę, która przytaknęła z niemrawym uśmiechem.

Zażenowana schowałam twarz w dłoniach.

- Nie ważne - wymamrotałam.

- Czekaj, czekaj. Czy ty walnęłaś Lukę głową w nos? - powiedział, ledwo powstrzymując się od śmiechu.

- Do-dokładnie t-t-tak - lekarz dalej się śmiał.

Z resztą, teraz już wszyscy się śmieli, oprócz mnie.

- Ughhh, gdybym tylko mogła to bym was pstryknęła.

To chyba nie pomogło, bo oni dalej nie przestawali.

- A kikajcie - odwróciłam się do nich tyłem i skrycie też się podśmiechiwałam.

Bo tak serio... Sama nie wiem, jak to możliwe.

- Heeeeej, Mariiii - mówił Lucas, przedłużając każde wypowiadane słowo. - No nie obraaaażaj się.

Nie odezwałam się i dalej leżałam.

- No weeeeź, już przestaliśmy - spojrzałam na nich, gdy nadal mieli głupkowate miny.

- Aha, no ta, jakoś nie widzę.

- Dobra, dobra, już serio - odwróciłam od niego wzrok.

Bo czemu by się troszeczkę nie podroczyć?

- W ramach przeprosin mogę cię zabrać na kawę.

Nadal milczałam.

- I ciastko.

Nadal cisza.

- I lody?

Teraz odwróciłam się z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Przekonałeś mnie. Jutro?

- Dziś nie dasz rady?

- Ostatnio nie czułam się najlepiej po chemii i wiesz...

- Okej, okej, rozumiem.

- Ja lecę młodzi, skończyłam na dziś - spojrzałam na kobietę, która została właśnie odłączona od kroplówki.

- Pozdrów dzieciaki - posłałam jej pokrzepiający uśmiech, gdyż nie wyglądała za dobrze.

Damien też spochmurniał, pomimo wcześniejszego wybuchu śmiechu. Margot, pomimo że widzę ją dopiero drugi raz, widocznie zmarniała. Z łóżka wstała tylko dzięki pomocy męża, który wyglądał na bardzo smutnego. Może mi się zdawało, ale w jego oczach widziałam chyba łzy.

Gdy już wyszli, poprosiłam doktora, żeby został na chwilę.

- Czy... - ciężko przechodziły mi te słowa przez gardło. - Czy ona ma jeszcze jakieś szanse? - zapytałam niepewnie, chyba bojąc się odpowiedzi.

Mężczyzna milczał. Nie odpowiedział mi nic.

- Damien! - do moich oczu dostały się łzy.

Pokiwał przecząco głową i wziął głęboki wdech.

- Walczymy. I my, i ona, ale... Ale czasami tak jest i... - swoją postawą widocznie ukazywał poczucie winy. - Nie mamy na to wpływu. Naprawdę robię wszystko, co w mojej mocy, ale ten pieprzony rak nie chce się poddać. Przeklęte cholerstwo ją zabija.

Usiadł na łóżku, na którym jeszcze chwilę temu była Margot.

- Tak bardzo chcę jej pomóc. Po to zostałem lekarzem, żeby leczyć i ratować ludzi. Tak cholernie to boli, że nie mogę jej jakkolwiek ulżyć - zaczął płakać. - Jakim prawem dostałem ten cholerny dyplom, skoro nie umiem jej pomóc.

- Hej, Damien, przecież zrobiłeś i nadal robisz wszystko, co w twojej mocy - powiedziałam przez zaciśnięte gardło.

Chciałam do niego podejść, jakoś go wesprzeć, jednak kroplówka uniemożliwiła mi to.

- Nie wyo... n-nie wyobrażam sobie, że moja ukochana żona miałaby tak nagle zachorować. Nieuleczalnie zachorować i... I nas zostawić. Pomyślcie sobie, co przeżyje jej rodzina?! - krzyczał w naszą stronę. - Jej dzieci! Jej małe dzieci, którym p-potrzebna jest matka. Na miejscu jej męża, przyszedłbym tu i mnie zajebał. Tak, żebym cierpiał tak bardzo, jak jego żona.

Spojrzałam na siebie z Lucasem, gdy Damien schował twarz w dłoniach.

- Nie nadaję się do tego, kompletnie się nie nadaję... - powtarzał.

Chemia chłopaka już się skończyła, więc odczepił on rurkę od wenflonu i podszedł do lekarza. Położył dłoń na jego plecach i przejechał po nich. Widocznie chciał go wesprzeć. Też tego pragnęłam, jednak moje dawkowanie miało jeszcze potrwać z godzinę.

Wzięłam głęboki wdech i na spokojnie zwróciłam się do niego. A przynajmniej próbowałam, gdyż emocje dalej we mnie buzowały.

- Damien - zero reakcji. - Damien - dalej nic. - Damien, spójrz na mnie! - w końcu to uczynił. - Nie masz na to wpływu, okej? Starałeś się, robiłeś co mogłeś, wspierałeś ją. Jesteś dobrym lekarzem. Po prostu czasami człowiek nie ma nic do gadania. Po prostu Bóg powiedział: Dobra Margot, koniec cierpienia, czas wrócić do domu. Tu ci będzie lepiej. Twój mąż i dzieci też tu kiedyś przybędą. Ty już nauczyłaś się żyć i kochać. Oni mają na to jeszcze trochę czasu. Chodź, odpoczniesz od cierpienia - skończyłam swój monolog ze łzami na policzkach. - Po prostu... Po prostu to już jej czas. Nie masz na to wpływu.

Między nami nastała chwila ciszy. W końcu Damien ją przerwał.

- Dzięki, Mari.

- Do usług - starałam się uśmiechnąć.

Chociaż muszę przyznać, że nie był to zbyt szczery uśmiech.

Właśnie uświadomiłam sobie, że to i ja mogę być w takiej sytuacji jak Margot. Ja też mogę wcześnie umrzeć. Ja też mam raka. To pieprzone cholerstwo.

>>>> ▪ <<<<

946 słów

/29-30.08.2019/
Ogólnie to... To pisząc to oglądałam film i scene, przy której się wzruszyłam, pisałam i starałam się pocieszyć kumpele (jestem w tym beznadziejna, jak Mari) i wspominałam pewną osóbkę. Cholerka, wczułam się dziś.

Cieszcie się życiem, póki możecie ❤

See you 🦊

PS a ja wracam do matmy...

Marinette? Are you okay?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz