~ Marinette's pov ~
W końcu rozwiązałyśmy chłopaka i pomogłyśmy zmyć mu ten boski makijaż. Potem przepisałam lekcje od Alyi, a następnie przy pomocy jej i Luki odrobiłam zadania domowe. Pogadaliśmy jeszcze z godzinkę, albo i dwie, po czym odprowadziłam ich do drzwi. Z dziewczyną pożegnałam się przytulasem, a z chłopakiem krótkim pocałunkiem. Gdy już poszli, skierowałam się do łazienki, ogarnęłam się i szczęśliwa poszłam spać.
Teraz musi być już tylko lepiej. Tylko lepiej.
Dni mijały spokojnie. Może raz zaatakowała akuma, która nie należała do najgroźniejszych. W szkole szło mi dobrze, a nawet bardzo. Wczoraj byłam nawet z Luką na randce w kinie. Było bosko.
- Auć! - krzyknęłam. - Nie da się delikatniej?
- Niedługo się przyzwyczaisz, serio - usłyszałam głos Lucasa.
- Szczerze wątpię.
- Ja też. Jest cholernie delikatna - Damien i dwudziestolatek zaśmiali się. - Nie licząc jej głowy - teraz tylko lekarz wybuchł śmiechem. - Jak tam nos chłopaka? - zapytał, wycierając łzy śmiechu z oczu.
Ośmieszona i zakłopotana pytaniem, podrapałam się po karku wolną ręką.
- Chyba okej. Nie skarży się.
- Co? O co chodzi? Też chcę się pośmiać! Margot pewnie też - spojrzałam na kobietę, która przytaknęła z niemrawym uśmiechem.
Zażenowana schowałam twarz w dłoniach.
- Nie ważne - wymamrotałam.
- Czekaj, czekaj. Czy ty walnęłaś Lukę głową w nos? - powiedział, ledwo powstrzymując się od śmiechu.
- Do-dokładnie t-t-tak - lekarz dalej się śmiał.
Z resztą, teraz już wszyscy się śmieli, oprócz mnie.
- Ughhh, gdybym tylko mogła to bym was pstryknęła.
To chyba nie pomogło, bo oni dalej nie przestawali.
- A kikajcie - odwróciłam się do nich tyłem i skrycie też się podśmiechiwałam.
Bo tak serio... Sama nie wiem, jak to możliwe.
- Heeeeej, Mariiii - mówił Lucas, przedłużając każde wypowiadane słowo. - No nie obraaaażaj się.
Nie odezwałam się i dalej leżałam.
- No weeeeź, już przestaliśmy - spojrzałam na nich, gdy nadal mieli głupkowate miny.
- Aha, no ta, jakoś nie widzę.
- Dobra, dobra, już serio - odwróciłam od niego wzrok.
Bo czemu by się troszeczkę nie podroczyć?
- W ramach przeprosin mogę cię zabrać na kawę.
Nadal milczałam.
- I ciastko.
Nadal cisza.
- I lody?
Teraz odwróciłam się z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Przekonałeś mnie. Jutro?
- Dziś nie dasz rady?
- Ostatnio nie czułam się najlepiej po chemii i wiesz...
- Okej, okej, rozumiem.
- Ja lecę młodzi, skończyłam na dziś - spojrzałam na kobietę, która została właśnie odłączona od kroplówki.
- Pozdrów dzieciaki - posłałam jej pokrzepiający uśmiech, gdyż nie wyglądała za dobrze.
Damien też spochmurniał, pomimo wcześniejszego wybuchu śmiechu. Margot, pomimo że widzę ją dopiero drugi raz, widocznie zmarniała. Z łóżka wstała tylko dzięki pomocy męża, który wyglądał na bardzo smutnego. Może mi się zdawało, ale w jego oczach widziałam chyba łzy.
Gdy już wyszli, poprosiłam doktora, żeby został na chwilę.
- Czy... - ciężko przechodziły mi te słowa przez gardło. - Czy ona ma jeszcze jakieś szanse? - zapytałam niepewnie, chyba bojąc się odpowiedzi.
Mężczyzna milczał. Nie odpowiedział mi nic.
- Damien! - do moich oczu dostały się łzy.
Pokiwał przecząco głową i wziął głęboki wdech.
- Walczymy. I my, i ona, ale... Ale czasami tak jest i... - swoją postawą widocznie ukazywał poczucie winy. - Nie mamy na to wpływu. Naprawdę robię wszystko, co w mojej mocy, ale ten pieprzony rak nie chce się poddać. Przeklęte cholerstwo ją zabija.
Usiadł na łóżku, na którym jeszcze chwilę temu była Margot.
- Tak bardzo chcę jej pomóc. Po to zostałem lekarzem, żeby leczyć i ratować ludzi. Tak cholernie to boli, że nie mogę jej jakkolwiek ulżyć - zaczął płakać. - Jakim prawem dostałem ten cholerny dyplom, skoro nie umiem jej pomóc.
- Hej, Damien, przecież zrobiłeś i nadal robisz wszystko, co w twojej mocy - powiedziałam przez zaciśnięte gardło.
Chciałam do niego podejść, jakoś go wesprzeć, jednak kroplówka uniemożliwiła mi to.
- Nie wyo... n-nie wyobrażam sobie, że moja ukochana żona miałaby tak nagle zachorować. Nieuleczalnie zachorować i... I nas zostawić. Pomyślcie sobie, co przeżyje jej rodzina?! - krzyczał w naszą stronę. - Jej dzieci! Jej małe dzieci, którym p-potrzebna jest matka. Na miejscu jej męża, przyszedłbym tu i mnie zajebał. Tak, żebym cierpiał tak bardzo, jak jego żona.
Spojrzałam na siebie z Lucasem, gdy Damien schował twarz w dłoniach.
- Nie nadaję się do tego, kompletnie się nie nadaję... - powtarzał.
Chemia chłopaka już się skończyła, więc odczepił on rurkę od wenflonu i podszedł do lekarza. Położył dłoń na jego plecach i przejechał po nich. Widocznie chciał go wesprzeć. Też tego pragnęłam, jednak moje dawkowanie miało jeszcze potrwać z godzinę.
Wzięłam głęboki wdech i na spokojnie zwróciłam się do niego. A przynajmniej próbowałam, gdyż emocje dalej we mnie buzowały.
- Damien - zero reakcji. - Damien - dalej nic. - Damien, spójrz na mnie! - w końcu to uczynił. - Nie masz na to wpływu, okej? Starałeś się, robiłeś co mogłeś, wspierałeś ją. Jesteś dobrym lekarzem. Po prostu czasami człowiek nie ma nic do gadania. Po prostu Bóg powiedział: Dobra Margot, koniec cierpienia, czas wrócić do domu. Tu ci będzie lepiej. Twój mąż i dzieci też tu kiedyś przybędą. Ty już nauczyłaś się żyć i kochać. Oni mają na to jeszcze trochę czasu. Chodź, odpoczniesz od cierpienia - skończyłam swój monolog ze łzami na policzkach. - Po prostu... Po prostu to już jej czas. Nie masz na to wpływu.
Między nami nastała chwila ciszy. W końcu Damien ją przerwał.
- Dzięki, Mari.
- Do usług - starałam się uśmiechnąć.
Chociaż muszę przyznać, że nie był to zbyt szczery uśmiech.
Właśnie uświadomiłam sobie, że to i ja mogę być w takiej sytuacji jak Margot. Ja też mogę wcześnie umrzeć. Ja też mam raka. To pieprzone cholerstwo.
>>>> ▪ <<<<
946 słów
/29-30.08.2019/
Ogólnie to... To pisząc to oglądałam film i scene, przy której się wzruszyłam, pisałam i starałam się pocieszyć kumpele (jestem w tym beznadziejna, jak Mari) i wspominałam pewną osóbkę. Cholerka, wczułam się dziś.Cieszcie się życiem, póki możecie ❤
See you 🦊
PS a ja wracam do matmy...
CZYTASZ
Marinette? Are you okay?
FanfictionTak wiele przede mną, a tak mało mam czasu. Czy wszystko okej? Tak - tak Ci odpowiem. Ale prawda jest zupełnie inna. Chcę mojego starego życia... ~~~~ ▪ ~~~~ Wydarzenia mają miejsce, kiedy to Marinette skończyła już 17 lat. Pierwsze opowiadanie, w...