▪ one hundred nine ▪

1.1K 92 81
                                    

~ Chat's pov ~

Analizowałem wszystko na bieżąco, starałem sie wykombinować cokolwiek, co pomogłoby Biedronce, jednak byłem w kropce. Nasza zakumanizowana, pomimo rozmowy z dziewczyną, cały czas miała na nas oko, w szczególności na mnie i Viperiona.

Myśl Kocie, myśl...

Nagle dostrzegłem, jak Ruda Kitka, na którą Lila nie zwracała zbytniej uwagi, stworzyła iluzję Ryuko. Kagami za to, pod postacią wody zbliżyła się do jednej z macek Ursuli i walnęła w nią z całej siły swoim mieczem, oczywiście wracając ówcześnie do swojej normalnej postaci.

- Aaa - Lila wydała okrzyk bólu.

Musiał on być okropny, gdyż nie zważyła nawet na to, że wyrzuciła Biedronkę w powietrze. Byłem pewien, że teraz pozostało już tylko pokonać ośmiornicę i wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Nie przewidziałem jednak, że jest jeszcze jeden problem - lecąca właśnie Biedra nie wykonuje żadnych ruchów, nie zarzuca nigdzie swojego jojo, jakby...

- Chat, do cholery, ona jest nieprzytomna! - wydarł się zrozpaczony Viperion idealnie wtedy, gdy sam również znalazłem się w objęciu Ursuli.

- Jesteście beznadziejni - zaśmiała się złowrogo, trzymając jednocześnie każdego z nas w swych mackach.

- Biedronko! - spoglądałem na chłopaka, który rozpaczliwie starał się wydostać i ruszyć na ratunek ukochanej. Nie udawało mu się to.

Jeżeli ona się nie ocknie to.. Spadnie.. Jak spadnie z takiej wysokości i z taką siłą to...

- Zginie... - wyszeptałem sam do siebie.

Przy pomocy kicikija i swojej własnej siły udało mi się wydostać z jej objęcia. W końcu ruszyłem na ratunek mojej pani. Przemieszczałem się najszybciej, jak tylko potrafiłem. Nie mogłem pozwolić, aby gdzieś boleśnie wylądowała. Niewiele brakowało, ale ostatecznie złapałem ją. Przeskoczyłem na jeden z dachów i ułożyłem ją na nim.

- Cholera, zaraz wpadniesz w hipotermię - panikowałem. - Biedronsiu prosze cię, ocknij się - klepałem ją delikatnie po policzkach.

Nie reagowała.

Pochyliłem się nad nią, sprawdzając czy oddycha.

Słabo, ale jednak.

- Nie jest dobrze - nie potrafiłem opanować swoich emocji.

Nie wiedziałem co robić. Z jednej strony powinienem ułożyć ją w bezpiecznej pozycji, z drugiej zanieść w jakieś cieplejsze miejsce. Rozejrzałem się na szybko i dostrzegłem piekarnię rodziców Marinette.

- Na pewno jeszcze pracują, tam będzie jej lepiej.

Czym prędzej wziąłem ją w swoje ramiona i wylądowałem na ulicy. Nie zastanawiając się ani chwili, wszedłem do środka.

- Potrzebuję pomocy - oznajmiłem, po czym napotkałem przerażone spojrzenia pani Sabine i pana Toma. - Dajcie jakiś koc, cokolwiek, szybko!

Przynieśli go i rozłożyli na środku piekarni, w międzyczasie wypraszając z niej ludzi, którzy nie mogli odpuścić sobie robienia zdjęć.

- Biedronsiu? Słyszysz mnie? - znowu spytałem z nadzieją.

Po raz kolejny pochyliłem się nad nią, aby być pewnym, że dalej oddycha.

Nic. Zero ciepła na moim policzku. Zero ruchów jej klatki piersiowej.

- Cholera nie - w moich oczach pojawiły się łzy, gdy rozpocząłem pierwszą pomoc.

Marinette? Are you okay?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz