~ Marinette's ~
Kot wykorzystał jego chwilę nieuwagi i intuicyjnie zerwał bransoletkę, w której okazała się być akuma. Ja, po zatkaniu nosa papierem, złapałam czarnego motylka i wszystko wróciło do normy.
- Zaliczone - usłyszałam głos Chata, jednak za bardzo przejęłam się leżącym na ziemi Luką, więc nie przybiłam mu żółwika.
- W porządku? - spytałam zmartwiona.
Spojrzał na mnie ze zmartwieniem, ale i z wyraźnym wyrzutem. Było widać, jak bije się z myślami. Mimo to w końcu wstał i zmierzył wzrokiem mnie i mojego partnera.
- Nie - odwrócił się i odszedł.
A po moich policzkach zaczęły spływać łzy.
- Biedronko? Wszystko okej?
- Daj mi spokój - odbiegłam i w ukryciu przemieniłam się. - Już nic nie rozumiem mała.
Wyjęłam zrobioną chwilę temu zatyczkę do nosa i po upewnieniu się, że już nie leci mi krew, ruszyłam po plecak do sali.
~ Tikki's pov ~
Czyli tak, jak się spodziewałam... To wszystko moja wina.
Wybacz mi, Marinette...
Do końca dnia w szkole dziewczyna była nieobecna duchem. Nie płakała i starała się trzymać pozory, ale widać było, że strasznie to przeżywa.
Po lekcjach wróciłyśmy do domu. Ona zjadła obiad, a ja ciasteczko. Przebrała się i chwilę potem zmierzałyśmy z jej rodzicami do lekarza.
Bez Luki.
Bo dalej nie odbierał.
A tak się cieszyłam, że komuś o tym powie...
~ Marinette's pov ~
Serce biło mi jak oszalałe. Strasznie się stresowałam. Bo co, jeżeli to prawda i jestem chora? Chociaż i tak wygląda na to, że Luka nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Przynajmniej nie będzie tak bolało przy pożegnaniu, co nie? Patrzcie, jaka ze mnie optymistka...
Odsiedzieliśmy sporo czasu w kolejce. Nie było nam to na rękę, bo żeby mógł przyjść z nami tata, to musiał zamknąć piekarnie. Ale cieszyłam się, że mam ich przy sobie. Jeszcze lepiej by było, gdyby był tu Luka... Naprawdę byłam skłonna mu o wszystkim powiedzieć, ale przez jego dzisiejsze zachowanie, zrezygnowałam z tego pomysłu. A nawet to nie miałam jak i kiedy mu powiedzieć.
- Dupain-Cheng, zapraszam.
Wstaliśmy w trójkę z krzesełek i weszliśmy do gabinetu. Ja z mamą usiadłyśmy, a tata stanął za moją rodzicielką.
- No więc... Po kolejnej analizie i sprawdzeniu wszystkich wyników parokrotnie oraz po konsultacji z innymi specjalistami, jestem zmuszony powiedzieć, że...
Moje serce gwałtownie przyspieszyło.
- ... że niestety, ale masz białaczkę.
A teraz stanęło.
Tak jak wszystko wokół.
Nastała cisza, jakby nic nie miało odwagi wydać jakiegokolwiek dźwięku.
Mam białaczkę.
Odzyskałam świadomość dopiero, gdy usłyszałam zajeżdżającą pod szpital karetkę na sygnale.
Wtedy poczułam, jak łzy spływają potokami po moich policzkach. I usłyszałam, że rodzice obok również pociągają nosami i wzdychają. Nawet nie spostrzegłam, kiedy mama ujęła moją dłoń.
Czyli to koniec. Już gorzej być nie może.
- Będą twoim lekarzem prowadzącym. Przygotuję ci kalendarz ze wszystkimi badaniami i w jakie dni będziesz przyjmowała chemie, bo oczywiście podejmiesz się chemioterapii, tak?
Patrzył na mnie wyczekująco.
- Są szanse, że wyzdrowieję? - spytałam z nadzieją.
- Wszystko jest zależne od tego, jak silny jest twój organizm. Nie wiemy też, jak zareaguje na chemie, ale szanse są zawsze. Musimy walczyć. Poza tym odkryliśmy ją jeszcze we wczesnym stadium, także lepiej to rokuje.
Spojrzałam na rodziców. Mama ścisnęła mocniej moją dłoń i odpowiedziała za mnie.
- Jeżeli to konieczne to oczywiście, podejmiemy się chemioterapii.
- I prawidłowo. Przygotuję ci specjalną teczkę. Będziesz w niej miała wszystkie szczegóły i wskazówki, które powinny ci pomóc. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale jeżeli oboje się postaramy i damy z siebie wszystko, to damy radę - spojrzałam na niego i przytaknęłam. - Mógłbym zostać z Marinette chwilę sam na sam?
Rodzice dziwnie spojrzeli na lekarza, ale po chwili wyszli z pomieszczenia. Mężczyzna wstał i podszedł do mnie.
- Widzę, że się boisz, ale tak się zdarza. Nic na to nie poradzimy - wtedy podał mi rękę. - Nazywam się Damien - uścisnęłam jego dłoń.
- Marinette.
- Wiem - mrugną w moją stronę. - Możesz mówić mi po imieniu, tak będzie nam łatwiej.
Wrócił na swoje miejsce za biurkiem i podał mi karteczkę.
- Tu masz moją wizytówkę. W każdej chwili możesz do mnie dzwonić, a ja postaram ci się pomóc.
Wtedy spojrzał w komputer i zaczął wystukiwać coś na klawiaturze.
- Damien?
- Tak?
- Czuję się trochę niezręcznie z tym... no wiesz... - przyznałam, bo wydawało mi się to dosyć dziwne.
- Boisz się, że jestem jakimś zboczeńcem? - bez zastanowienia przytaknęłam, na co on się zaśmiał. - No jasne. Nie, spokojnie, nie jestem nim. A nawet gdybym był, to bym się nie przyznał.
Teraz to i ja się zaśmiałam, chociaż powinnam się chyba przestraszyć.
- I o to chodzi. Masz się jak najwięcej uśmiechać. I mam propozycję.
- Tak?
>>>> ▪ <<<<<
780 słów
Mmm a kogo my tu mamy 😏
I jeszcze jedno
❤thanks❤
Do jutra 🦊
PS Możliwe, że się nie wyrobię, więc czasem może nie być żadnego rozdziału. 🙄
CZYTASZ
Marinette? Are you okay?
FanfictionTak wiele przede mną, a tak mało mam czasu. Czy wszystko okej? Tak - tak Ci odpowiem. Ale prawda jest zupełnie inna. Chcę mojego starego życia... ~~~~ ▪ ~~~~ Wydarzenia mają miejsce, kiedy to Marinette skończyła już 17 lat. Pierwsze opowiadanie, w...