▪ sixty one ▪

1.3K 130 99
                                    

~ Marinette's pov ~

- Nieźle ci idzie. Jeszcze parę takich wypadów i będziesz świetny - uśmiechnęłam się do kompana.

- No ja nie wiem, moja pierwsza misja nie należała raczej do udanych - podrapał się niezręcznie po karku.

- Hej, każdy miał ten swój pierwszy raz - otworzył szerzej oczy i uważnie mi się przyjrzał. - Boże, Viperionie... - wydałam pomruk zdegustowania. - Każdy superbohater miał swoją pierwszą misję, lepiej?

- Zdecydowanie - zaśmiał się, po czym podszedł i mnie pocałował. - Skoro już o pierwszym razie mowa... Zdecydowanie za mało czasu ostatnio ze sobą spędzamy...

- Lu- Yyy Viperion! - krzyknęłam na niego, przy okazji mocno się rumieniąc. - Widzimy się praktycznie cały czas - mruknęłam.

- Oj no, ale mi chodzi tak bez masek. To okropnie męczące, to pilnowanie języka, żeby przypadkiem nie zwrócić się do ciebie po imieniu. Sama przed chwilą prawie wpadłaś - wytłumaczył, gdy ja podśmiechiwałam się. Po chwili przybił sobie piątkę z twarzą. - Za dużo tych gier słów. Stanowczo za dużo - zaśmialiśmy się oboje. - A w twojej głowie za dużo sprośnych myśli, złotko.

- Sam zacząłeś - tyknęłam go palcem w nos.

Ale tak właśnie było. Przez ostatnie parę dni spotykaliśmy się tylko po przemianie. Wówczas starałam się go nauczyć i wyszkolić jak najlepiej potrafiłam. W tym czasie Władca Ciem zaatakował tylko raz. Akurat tego dnia czułam się w miarę dobrze, jednak przy pomocy niewprawionego Luki, ciężko było sobie poradzić z zakumanizowanym, więc niemałą ulgę odczułam, gdy z pomocą przybył Chat. Jednak ta walka nie przypominała naszych wcześniejszych misji. Blondyn był dla mnie oziębły i podchodził do mnie z dystansem. Do Viperiona z resztą też. Nawet nie zbiliśmy tego symbolicznego żółwika po misji.

- Poza tym, bez ustanku mam uczucie, że ktoś nas ciągle obserwuje. I głupio mi o tym mówić, ale wydaje się, jakby to był Czarny Kot.

Też to odczuwałam i dokładnie tak było. Nie raz udało mi się spostrzec czarną postać na którymś z budynków, gdy ja z Luką przemierzaliśmy Paryż w powietrzu.

- Może ci się tylko zdaje - nie chciałam go martwić.

Gdy mieliśmy się już zbierać, moje jojo wydało dźwięk przychodzącej wiadomości. Otworzyłam je szybko i zobaczyłam wiadomość od Chata.

"Zostań chwilę sama. Muszę z tobą porozmawiać."

Czego on może chcieć?

- Dobra, na dzisiaj wystarczy. Słyszałam, że jesteś umówiony dziś z kumplami, co nie? - tak, dokładnie, właśnie spławiam swojego chłopaka dla pewnego dachowca.

- Ta, zgadza się... Ale myślałem, czy może pójdziesz ze mną? Będą tam Chris i... - zaciął się i dopiero po chwili dokończył. - ...i Lucas, i jeszcze parę innych znajomych.

- Nie dzisiaj, nie mam ochoty. Ale ty leć i baw się dobrze - podeszłam i ucałowałam go w polik. - I jakby wam się nudziło, to może pobawcie się znowu we fryzjera? Zdecydowanie za szybko zmył się ten różowy kolorek...

- Oj nie, nie. To była jednorazowa akcja. No dobra - druga i ostatnia. Nigdy więcej - zaśmiał się i jeszcze raz mnie cmoknął w usta. - Trzymaj się. Do zobaczonka - już po paru chwilach znikł.

I nie minęła nawet minuta, gdy za sobą poczułam czyjąś obecność.

- Hej - odwróciłam się do niego przodem i uśmiechnęłam się delikatnie.

Nie wiedziałam jaki mamy aktualnie, że tak to nazwę, status między sobą.

- Cześć - przywitał się i zamilkł.

Marinette? Are you okay?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz