~ Marinette's pov ~
- Dziękuję - powiedziałam za spuszczoną głową.
Wzięłam głęboki wdech, wyprostowałam się i spojrzałam na nich.
- Dziękuję wam obojgu. Naprawdę.
- Nie ma sprawy - odpowiedział Damien. - Porozmawiałyście, tak jak ostatnio cię prosiłem?
Nie odpowiedziałam. Milczałam.
- O czym pan mówi? - moja mama zabrała głos. - Kiedy tu byłaś?
Gniew narastał we mnie, jednak opanowałam go. W głowie dalej miałam swój sen i... Nie mogę dopuścić do tego, żeby się ziścił. Czas być, chociaż przez chwilę, pokorną córeczką.
- W czwartek miałam pierwszą chemię...
- Przyszła sama. Mówiła, że raczej się nie dogadujecie ostatnio. Powiedziałem jej, że zawsze musi z kimś być, inaczej nie puszczę jej do domu. Kiedy ją odwiozłem, wspomniałem, żeby porozmawiała i z panią, i pani mężem. Jak widzę, do niczego takiego nie doszło - lekarz patrzył na mnie surowym wzrokiem.
- Nie umiałam, okej? To dla mnie strasznie trudne, nie rozumiecie tego? - znowu płakałam.
Zastanawia mnie, kiedy nie będę miała już czym płakać.
- Miałam dziś okropny koszmar i... Boże, nie dam sobie rady. A już na pewno nie, jeżeli będziecie mnie tak traktować - spojrzałam na mamę. - Potrzebuję was, rozumiesz? Chcę żeby było tak, jak dawniej. Nie zniosę waszej nadopiekuńczości, ale waszej obojętności tym bardziej. Potrzebuję was takich, jacy byliście wcześniej, przed tym całym gównem.
Po moim monologu zapanowała cisza.
- Och, córeczko - mama wstała i przytuliła mnie mocno. - Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam. Nam też jest ciężko, uwierz mi, ale... Ale damy radę. Obiecuję ci to - wczepiłam się w nią jak mała małpka.
Może to zapowiedź zmian na lepsze?
Jeszcze chwilę porozmawiałyśmy z Damienem, a następnie opuściłyśmy jego gabinet, gdyż miał też innych pacjentów. Odczekaliśmy na korytarzu z 15 minut, aż Luka do nas wyszedł. Podali sobie z laryngologiem ręce i pożegnali się.
- I jak?
- Boli, ale żyję. Masz porządną głowę - zaśmiał się i potargał moje włosy. - Chodźmy stąd. Nienawidzę szpitali.
Taa, nie tylko ty...
Wróciliśmy do domu, gdzie razem z chłopakiem skierowałam się do mojego pokoju. Od razu rzuciłam się na łóżko.
- Co za okropna noc. I poranek z resztą też - chłopak położył się obok mnie.
Położyłam głowę na jego klatce piersiowej, jednocześnie słuchając jego bicia serca.
- Jak się tutaj znalazłeś dziś rano? - nadal mnie to ciekawiło.
- Dzięki Tikki - kiwnął w stronę kwami, która siedziała na szafce nocnej. - Przyleciała do mnie nad ranem.
- Próbowałam cię obudzić, ale nie dało się. Cały czas przebierałaś nogami, płakałaś, nawet krzyknęłaś parę razy. I powtarzałaś 'jesteś potworem'. Strasznie się bałam - powiedziało stworzonko.
Przed oczami migały mi obrazy ze snu. Nie snu. Koszmaru.
- Nie mogłam patrzeć na to, jak się męczysz, więc w końcu poleciałam po Lukę.
- Nie powiem, to było dziwne, gdy koło 5 rano latałaś mi nad głową udając komara - zaśmiał się. - Ale gdy powiedziała mi, co się dzieje, od razu zerwałem się z łóżka, ubrałem byle co i przybiegłem tutaj. Twoja mama z niezrozumieniem otworzyła mi drzwi. Gdy wparowałem tutaj, dalej się rzucałaś. Usiadłem i próbowałem cię obudzić, ale nie dało się. Nagle uspokoiłaś się i leżałaś na wznak. Myślałem, że to już koniec. Wtedy po raz ostatni podskoczyłaś. Wyjąłem latarkę, z nadzieją, że jak poświęcę ci po oczach to w końcu oprzytomniejesz. No i udało się. Tyle że tak gwałtownie zareagowałaś, że siadając, walnęłaś swoją głową w mój nos - streścił mi całe moje zachowanie.
- Dziękuję wam - spojrzałam na Tikki, a potem uniosłam delikatnie głowę, żeby ucałować chłopaka w usta.
Ale ja za nimi tęskniłam.
- Co ci się śniło?
- Najgorszy z możliwych koszmarów... Ale nie chcę o tym mówić. Liczę, że nigdy więcej nie będę musiała tego przeżywać - ponownie wtuliłam się w klatę chłopaka. - Dziś jest poniedziałek, co nie? - spytałam szeptem.
- Zgadza się.
- Powinniśmy być w szkole, ta?
- Zgadza się.
- Też jesteś tak strasznie zmęczony, jak ja?
- Też się zgadza.
- I tak nie warto iść już do szkoły - sięgnęłam po kołdrę, która leżała skopana w naszych nogach.
Przykryłam nas szczelnie i przywarłam do Luki.
- Dobranoc, Mariś - usłyszałam nad uchem i poczułam, jak składa buziaka na mojej głowie.
- Dobranoc, Lukiś - zaśmiał się delikatnie.
Mogłabym tak codziennie zasypiać w jego ramionach. Było mi tak dobrze. Tak wspaniale.
Cholerna białaczka...
>>>> ▪ <<<<
720 słów
Ogólnie to... No nie jestem zadowolona z tego, jak pogodziłam ją z mamą, ale zależało mi na tym, żeby zakończyć ich spór, sooo tak wyszło.
Przed chwilą (00:09) czytałam jeszcze raz słowa jej matki i Boże, to zabrzmiało tak kiczowato, że szok. Delikatnie zmieniłam i nie mówię, że jest bardzo dobrze, tak jak powinno być, no ale, jest lepiej.
Rozdział znowu wyszedł raczej krótszy :/ sorka
See you 🦊
CZYTASZ
Marinette? Are you okay?
FanficTak wiele przede mną, a tak mało mam czasu. Czy wszystko okej? Tak - tak Ci odpowiem. Ale prawda jest zupełnie inna. Chcę mojego starego życia... ~~~~ ▪ ~~~~ Wydarzenia mają miejsce, kiedy to Marinette skończyła już 17 lat. Pierwsze opowiadanie, w...