▪ one hundred ten ▪

1.3K 89 157
                                    

~ Marinette's pov ~

- Wyniki będą dopiero za kilka dni. Labolatorium już dzisiaj nie pracuje, a i lekarzy jest niewielu, a chciałbym to jednak z nimi skonsultować. Ogółem wydaje mi się jednak, że jest w porządku. Wystarczy, jeżeli w kolejnych dniach nie będziesz przesadzać i odpuścisz sobie bohaterowanie... - poinformował nas lekarz, gdy tylko wrócił do gabinetu i usiadł na swoim fotelu.

- Rozumiem, że jest to niepodważalne zalecenie? - spytałam z nadzieją.

- Tak.

- Przypilnuję ją - powiedział stanowczo Luka, na co przewróciłam oczami.

- Pamiętaj tylko, że sam umówiłeś wywiad na wyłączność z Biedronką - uśmiechnęłam sie do niego sarkastycznie, spodziewając się, że kolejne dni będą polegały na bezustannym kontrolowaniu mnie.

- Przełoży się - wzruszył ramionami, na co zareagowałam mruknięciem.

- A z tobą... - wskazał na mnie palcem. - Mamy poważnie do pogadania.

- Chodź Luka - Mistrz odsunął krzesło i ruszył ku wyjściu. - To już sprawa lekarza i pacjentki. Czekamy na zewnątrz, Marinette.

Po chwili towarzysząca mi jak dotąd dwójka, wyszła z gabinetu i zostałam sam na sam z Damienem.

- O co chodzi? - spytałam niczym zbuntowane dziecko.

- Słuchaj ty mnie. Wiem, że była to ważna tajemnica, której nie mogłaś mi zdradzić, ale... No cholera, sama powinnaś wiedzieć, że nie powinnaś szarżować, a co dopiero ratować Paryż, poprzez narażanie siebie i to w takim stanie.

- Jakim znowu stanie, Damien... - wstałam i podeszłam do okna, spoglądając na widok za nim. - To naprawdę jest męczące. Ten dzień miał być taki udany, i co? Nie dość, że jest wigilia i przeze mnie siedzicie tutaj, w szpitalu, to jeszcze sama przez to nie czuję tej magii świąt. Naprawdę odechciewa mi się, Damien...

- Hej - lekarz wstał i zbliżył się do mnie. - Wyobraź sobie, że to taka sama walka, jak pomiędzy tobą, jako Biedronką, a zakumanizowanym. Wyobraź sobie, że nie ma możliwości przegranej. Że musisz to wygrać i dla siebie, i dla innych. Nawet nie wiesz, jak bardzo jest to podobne. Nigdy nie zawiodłaś, jako bohaterka Paryża. Z tym rakiem też dasz sobie radę.

- A dzisiaj? - spojrzałam na niego ze łzami w oczach. - Zawaliłam w stu procentach. Gdyby nie moi przyjaciele to przegrałabym i ja, i pewnie całe miasto, jak nie gorzej.

- Ale do niczego takiego nie doszło. Po to są przyjaciele. Gdy już twoje skrzydła zapomną, jak się lata, to właśnie wtedy oni ci pomogą. Są jak takie ciche anioły - położył dłoń na moim ramieniu. - Damy sobie radę, jasne? Musisz tylko sama tego chcieć i współpracować.

- Mogę się przytulić? - zapytałam nieśmiało.

- Chodź no tu - rozłożyl ramiona, a ja przytuliłam się do jego osoby.

- Na pewno damy radę? Obiecujesz? - musiałam to wiedzieć, bo po co walczyć, kiedy porażka jest z góry przesądzona?

- Obiecuję.

Rozmowa z lekarzem naprawdę podniosła mnie na duchu. Po całej konsultacji z nim, ubraliśmy okrycie wierzchnie i razem z czekającą już na nas dwójką, ruszyliśmy do windy, a następnie do wyjścia.

- Zdrowych, wesołych Damien - pomachałam mu jeszcze na pożegnanie.

- I wzajemnie Mari. Trzymaj się - posłał mi ostatni uśmiech i wsiadł do auta.

- Jeżeli pójdziesz tylko i wyłącznie na ten wywiad, to możesz się przemienić - odezwał się nagle Mistrz. Stanęłam jak wryta, zdziwiona jego pozwoleniem. Akurat znajdowaliśmy się na rozstaju dróg, gdzie każdy miał pójść w swoją stronę. - Ale bez żadnych walk, rozumie się? - przytaknęłam, w głowie porównując Mistrza do surowego tatusia. Dziwne wyobrażenie.

Marinette? Are you okay?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz