▪ one hundred twenty five ▪

932 79 48
                                    

~ Marinette's pov ~

- Na pewno wzięłaś już wszystko? - spytał mnie Luka, jednocześnie zapinając moją torbę.

- Chyba tak. Tikki, mogłabyś jeszcze sprawdzić szafkę? - kwami kiwnęło twierdząco główką.

- Jest tam tylko Plagg w pudełku po camembercie - skwitowała, gdy znalazła się już przy mnie.

- Nadal nie wrócił do.. - przerwałam chłopakowi.

- To drażliwy temat. Nie chcę na niego naciskać i tak ostatnio dużo już przeżył - starałam się mówić szptem.

- Powinniście nie zapominać, że jestem kwami kota. Nawet gdy śpię, to i tak wszystko doskonale słyszę - Plagg wyleciał ospale z szuflady. - Jeżeli ci przeszkadzam, Marinette, to powiedz. Umiem się sobą zająć. Po prostu dobrze mi z tobą i... I chciałbym w stu procentach wrócić do siebie i...

- Plagg, daj spokój, nie musisz się tłumaczyć. Możesz być tak długo, jak tylko chcesz. Boję sie tylko, że Chat się o ciebie zamartwia.

- Mistrz wie, że jestem z tobą, więc raczej mu powiedział. A że nie znasz jego tożsamości to nie przyjdzie tu tak sobie, żeby mnie opieprzyć i zabrać z powrotem do siebie - powiedział prosto z mostu.

- Hej, nie mów tak. Na pewno żałuje tego, jak ostatnio się zachowywał - starałam się mimo wszystko bronić swojego kompana.

- Trele frele duperele, mam to głęboko w poważaniu.

- Ech - westchnęłam z obawy, czy aby kiedykolwiek się jeszcze pogodzą. - Chowajcie się - nakazałam, gdy usłyszałam pukanie do drzwi.

- To tylko ja, spokojnie. I jak, gotowa? - Damien spytał się, gdy znalazł się już obok nas.

- Tak mi się wydaje - przyznałam, gdy Luka zakładał moją torbę na swoje ramię.

- Chyba mimo wszystko powinienem zadzwonić do twoich rodziców - przyznał lekarz.

- Mówiłem im, że zajmę się Marinette, więc spokojna głowa. Mają strasznie dużo roboty w piekarni, a przecież dla mnie to żaden problem - odezwał się Couffaine.

- Mhm, żaden problem. Znowu opuszczasz przeze mnie szkołę. Ech, nie powinnam cię nawet o to prosić - czułam wyrzuty sumienia.

- Otóż dobrze zrobiłaś - ucałował mnie w czółko. - Bezpiecznie ją odprowadzę, spokojna głowa doktorze.

- Niech ci będzie. A z tobą widzę się po weekendzie, tak? Musimy wszystko obgadać - zwrócił się do mnie. - Trzymaj się i pamiętaj, bez szarżowania - uniósł palec w górę w ostrzegawczym geście.

- Jasna sprawa - posłałam mu uśmiech. - Dzięki, że nie pozwoliłeś mi jeszcze umrzeć - zażartowałam, na co mężczyzna odpowiedział w połowie poważnym, a w połowie radosnym głosem:

- Nigdy na to nie pozwolę - puścił mi oczko i wtedy opuściliśmy już z Luką salę.

- Jak dobrze w końcu poczuć tę wolność od rurek i białych ścian - zaśmiałam się do chłopaka.

- Co macie obgadać z Damienem w poniedziałek? - spytał mnie ciemnowłosy, gdy weszliśmy do windy.

- Nie ważne. Dajmy dzisiaj już temu spokój. Marzę, aby chociaż dzisiaj nie myśleć już o tej chorobie - wymigałam się od odpowiedzi.

- No okej, ale...

- Ale?

- Później mi to wytłumaczysz, dobrze?

- Mhm - mruknęłam i wyszłam z windy, gdyż właśnie zatrzymaliśmy się na parterze. - Chodź jeszcze na recepcję, chciałabym pożegnać się z Marią.

Marinette? Are you okay?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz