▪ fifty ▪

1.4K 114 109
                                    

~ Marinette's pov ~

- Jak się trzymasz? Nie wyglądasz najlepiej... - Damien widocznie się o mnie martwił, gdy zadawał mi to pytanie podczas wsiadania do jego auta.

- Jest okej - odparłam. - Nie chodzi o chemię.

- To o co? - przeniósł na mnie wzrok, gdy siedzieliśmy już w środku.

- Luka do mnie dzwonił i... Nie wiem, ale czeka nas chyba nieprzyjemna rozmowa. Tak przeczuwam - wymamrotałam.

Naprawdę nienawidzę kłamstw, a coraz bardziej w nie brnę. Nie dość, że jestem Biedronką i okłamuję najbliższych w tej sprawie, to do tego jestem chora, o czym nie wiedzą moi przyjaciele. I chłopak.

Przyjdzie czas, kiedy będę musiała za to zapłacić... Czuję to...

- Będzie dobrze, zobaczysz - odpalił silnik i wyjechał z podziemnego parkingu.

Będzie dobrze...

Najgorsze słowa pocieszenia jakie istnieją.

- Poza rozmową z Luką, czeka cię jeszcze konfrontacja z rodzicami, pamiętasz? - wspomniał, gdy skręcał w moją uliczkę.

- Ta, może...

- Hejże, żadne może. Nie będę cię odwozić po każdej chemii. A samej też cię nie puszczę - pogroził mi palcem.

- Lucasa puściłeś.

- Lucas to Lucas, a ty to ty. Dwa różne przypadki - postawił na swoim, akurat gdy parkowaliśmy pod moim domem.

- Mhm - odburknęłam. - Dzięki za podwózkę. Cześć - pożegnałam się i wyszłam z pojazdu.

Konfrontacja z rodzicami, ta? Raczej nie dzisiaj.

Zauważyłam, że krzątają się jeszcze w piekarni, więc niezauważalnie weszłam bocznym wejściem i od razu skierowałam się do mieszkania. Wzięłam jabłko, jako moją kolację, i powędrowałam do pokoju.

- Czy Damien nie kazał ci czasem po... - zaczęła Tikki, ale ja uciszyłam ją machnięciem ręki.

- Kazał, nie kazał. To moja sprawa - wzięłam kęs jabłka i zasiadłam do biurka.

Odrobiłam szybko lekcje i przepisałam notatki od Alyi. Jest kochana. Nawet nie musiałam jej o nie prosić.

Chciałam jeszcze poszkicować, jednak nie czułam się zbyt dobrze i czułam okropne zmęczenie. Ogarnęłam się powoli w łazience i położyłam się do łóżka.

Obracałam się na drugi bok już chyba setny raz, ale dalej nie znalazłam odpowiedniej pozycji. Co tylko przysnęłam, po chwili i tak się budziłam. I tak w kółko. W końcu spojrzałam na telefon, aby sprawdzić godzinę.

3.00

- Zaraz nie wytrzymam - wymamrotałam i pobiegłam do łazienki.

W ostatniej chwili uklękłam przy toalecie i zwymiotowałam. Trochę to trwało. W końcu po 10 minutach odkaszlnęłam i przetarłam usta papierem toaletowym.

Ostrożnie wstałam i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Podkrążone i przekrwione oczy. Sińce. Blada cera. Nie no wyglądam bosko.

Cholera.

Nie zdążyłam się napatrzeć, a już z powrotem pochylałam się nad muszlą klozetową. Tyle że powoli nie miałam już co zwracać. Mało co dzisiaj zjadłam.

Około 4 leżałam ponownie w łóżku i przykryłam się szczelnie kołdrą. Starałam się to zrobić jak najciszej, aby nie obudzić kwami. To dziwne, bo myślałam, że obudziłam już ją wymiotami, a jednak nie.

Marinette? Are you okay?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz