Nauczyciel obrócił się szybko z wyciągniętą przed siebie różdżką. Zrobił krok do przodu, a drugą rękę, w której trzymał laskę, wyprostował bokiem, chcąc w ten sam sposób nas ochronić.
Jego reakcja była bardzo szybka. Ja nawet nie zdążyłam porządnie zastanowić się nad tym dziwnym dźwiękiem, a on już był gotowy do ataku. Na szczęście, Moody nie musiał z nikim walczyć, ponieważ dziwne odgłosy dobiegały z krzaków, w których gnieździły się różne zwierzęta. Mężczyzna sapnął uspokojony, opuszczając dłonie.
- Idziemy – rozkazał sucho, pchając nas delikatnie w drogę powrotną do wioski.
Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. Moje myśli pognały do Severusa, który jak gdyby nigdy nic, siedział sobie w burdelu, zabawiając się z jakimiś dziwkami.
- Profesorze, a jeżeli reszta wpadnie w kłopoty? – Zapytała po chwili Klara, nie mogąc znieść tego, że zostawiliśmy resztę naszych towarzyszy w Londynie.
- Jak mówiłem, nie odpowiadam za starsze roczniki – mruknął, świdrując magicznym okiem okolicę. – Pospieszcie się.
- Oby wszystko było z nimi w porządku – westchnęła, przecierając oczy. Raz jeszcze odwróciła się z nadzieją, że ujrzy za nami swojego chłopaka „na niby", ale ścieżka pozostawała w dalszym ciągu pusta. – Dobrze, że profesor Snape na czas uratował Lucjana, ale skąd on wiedział, że Lucjan wpadł w kłopoty?
- Głupia! – Zezłościłam się, zatrzymując na moment. Moody przewrócił zdrowym okiem, również się zatrzymując. – Jak ty nic nie rozumiesz, kurwa mać!
- Alex! – Zagrzmiał mężczyzna, karcąc mnie spojrzeniem. – Wyrażaj się! Co to za język?!
Klara patrzyła na mnie wielkimi oczami postaci z bajki, co jeszcze bardziej doprowadzało mnie do szału.
- Snape poszedł sobie na dziwki! – Dokończyłam czerwona ze złości. – Wyobraź sobie, że nasz kochany profesor poza zajęciami pieprzy kogo popadnie!
- Alex, do cholery! – Zdenerwował się Moody, uderzając z całej siły laską o zamarzniętą ziemię. – Psia kość! – Dodał, uświadamiając sobie, że również zaklął. – Wystarczy już tego! Przestań na nią krzyczeć.
- Ona nic nie rozumie! – Wskazałam na przyjaciółkę otwartą dłonią, dając mężczyźnie do zrozumienia, że z Klarą jest coś nie tak. – Snape był już wcześniej w tym burdelu i musiał zauważyć Lucjana, więc wywlekł go na ulicę. Proste!
- Och – skomentowała dziewczyna, marszcząc mocno brwi.
- Co „och"? – Warknęłam. Pragnęłam dać upust swoim emocjom i wyżyć się właśnie na przyjaciółce, która czasami była nie do zniesienia.
- Posłuchaj – zaczął Moody, stając pomiędzy nami. Mężczyzna wyczuł, jak bardzo pragnęłam rzucić się na dziewczynę, dobitnie próbując wytłumaczyć jej pewne rzeczy. – Jesteście jeszcze dziećmi.
- Nie takimi dziećmi! – Oburzyłam się, patrząc mu wyzywająco w oczy.
- W świetle obowiązującego prawa czarodziejskiego, w dalszym ciągu jesteście niepełnoletnimi czarownicami – dodał twardo – i nie każda dziewczyna w waszym wieku ma prawo wiedzieć wszystko o pewnych... sprawach, rozumiesz?
- Jak można nie skumać, że Snape pieprzył tam dziwki, a nie przyleciał na ratunek biednemu Lucjanowi!?
- No wybacz, że nie zrozumiałam! – Krzyknęła nagle Klara. – Ty za to nie masz pojęcia o niektórych rzeczach z Obrony, a ja cię za to nie karcę! Poza tym wątpię, żeby nasz nauczyciel chodził po takich miejscach. Prawda profesorze?
Spojrzałam zaciekawiona na Moody'ego. Swoją drogą byłam ciekawa, czy ten profesor również igra sobie z moimi uczuciami, pieprząc na boku, co mu się podobało.
- Profesorze? – Ponagliłam go warcząco.
- Wystarczy tego – odparł zmęczonym głosem. – Nie myślcie sobie, że będę opowiadał wam o takich rzeczach. To moja prywatna sprawa, która nie powinna dotyczyć małych dziewczynek, a teraz naprzód.
Klara wyglądała, jakby nieco się uspokoiła. Widocznie tak bardzo ufała Moody'emu, że nawet wymijająca odpowiedź ją cieszyła. Ruszyła pewnie do przodu, zostawiając nas w tyle.
- Świętnie! – Burknęłam, zakładając ręce na piersi. – Po prostu idealnie!
- Uspokój się! – Moody nachylił się nade mną, łapiąc delikatnie za ramię. – Z tobą policzę się później w moim gabinecie. I nie musisz czuć się zazdrosna ani urażona. Pewne rzeczy musiałem powiedzieć na głos.
- Czyli nie chodzi pan po takich miejscach? – Zapytałam szeptem.
- Jak myślisz, królewno?
Usłyszałam w jego głosie delikatność, co dało mi jasną odpowiedź, że od kiedy ma mnie, nie potrzebuje nikogo innego. Ucieszyłam się. Nie chciałam być kolejny raz zraniona.
Moody wyprostował się, dając mi znak głową, żebym ruszyła przodem. Sam postanowił iść za nami, mając nas cały czas na oku.
W końcu weszliśmy do Hogsmeade i skierowaliśmy nasze kroki w stronę pubu Pod Trzema Miotłami, gdzie czekała na nas reszta paczki. Większość wyglądała na mocno pijanych. W szczególności Harry, który siedział na krześle, przysypiając. Obok uczniów stała podenerwowana Rosmerta – właścicielka knajpy. Gdy tylko zobaczyła profesora w naszym towarzystwie, rozpromieniła się cała. Odetchnęła z ulgą, łapiąc się za serce.
- Jak to dobrze Alastorze, że je znalazłeś! – Krzyknęła uradowana, podchodząc do nas. – Dziewczynki, nie powinnyście się oddalać.
- To nie miało tak wyjść – mruknęła Klara, spuszczając przepraszająco wzrok.
- Dziękuję ci Rosmerto za przypilnowanie reszty uczniów – odparł Moody i kiwnął kobiecie głową w geście uznania. – Na nas już czas. Muszę odprowadzić całą ferajnę bezpiecznie do Hogwartu.
Moody wypuścił nas wszystkich na ulicę. Harry musiał zostać przytrzymany przez George'a i Rona, bo Fred również zaliczył zgona i aktualnie Angelina musiała się nim zająć.
- Następnym razem Klaro dopilnuj, żeby zrobić swoje urodziny w szkole – powiedział po chwili Moody, kiedy już zmierzaliśmy prosto w stronę zamku. – Nie chcę być ponownie odpowiedzialny za taką ilość niesfornych uczniów.
- Przepraszam profesorze. Te urodziny w pubie, to oczywiście nie był mój pomysł, tylko...
- Alex – dokończył za mnie, kręcąc głową.
- Tak – przyznała dziewczyna i objęła się delikatnie ramionami, czując chłód nocy. Moody zerknął na nią, zastanawiając się nad czymś.
- Klaro, gdzie masz kurtkę? – Zapytał, po czym przerzucił wzrok na mnie. – Alex? Gdzie TY masz SWOJĄ kurtkę? – Poprawił się, widząc na mnie odzież przyjaciółki.
- Cholera! – Zaklęłam pod nosem, zatrzymując się w miejscu. – Zostawiłam swoją kurtkę w pubie!
- Mogę z tobą po nią wrócić! – Zaoferował lekko wstawiony George, puszczając Harry'ego, którego cały ciężar wylądował na barkach Rona. Rudzielec jęknął niepocieszony, próbując przytrzymać przyjaciela prosto.
Moody przeskoczył wzrokiem po każdym z nas, szacując coś w myślach, po czym stwierdził, że najlepszym rozwiązaniem będzie, jak Klara wróci ze mną po kurtkę. Niezadowolony George musiał ponownie pomóc bratu z Potterem, a ja wróciłam z dziewczyną do knajpy. Rosmerta aktualnie sprzątała całe pomieszczenie, a moja zguba leżała na krześle przy barze. Podziękowałam kobiecie za przetrzymanie mojego ubrania i od razu zamieniłam się kurtką z Klarą. Dziewczyna zapięła się pod samą szyję, próbując rozgrzać zmarznięte dłonie w kieszeniach.
- Mogłaś mi powiedzieć, że jest ci zimno – prychnęłam, zakładając swoją.
- Wtedy byś zamarzła.
Wzruszyłam ramionami.
- I oddawaj łańcuszek! – Wyciągnęła przed siebie otwartą dłoń, czekając aż oddam jej prezent od profesora, o którym zupełnie zapomniałam. Ściągnęłam więc przez głowę talizman, wpychając go Klarze do ręki.
- Widzisz, nie zgubiłam go ani nic – stwierdziłam.
- Ale pojęcie „chwila" trochę ci się przedłużyło.
- A co ty taka? Zła jesteś na mnie? – Zdziwiłam się.
- Trochę – odparła speszona. – Mówiłam ci już, że u mnie w domu nie rozmawiało się otwarcie o pewnych rzeczach, a ty przy profesorze Moodym zaczęłaś gadać jakieś bzdury o profesorze Snapie.
- Nie bzdury, tylko prawdę. Dobra, ja nie chcę o tym rozmawiać. Sorry, że się wkurzyłam, ok?
- Ok – odparła, aczkolwiek mało przekonywująco. Już chciałam coś dopowiedzieć, gdy nagle usłyszałyśmy ciche „psst". Odwróciłam głowę w stronę jednej ze ścian budynku. Po drugiej stronie stała Sabrina, uśmiechając się do nas zadziornie.
- Kurwa, wołam was i wołam, a wy nic! Zagadane w chuj jesteście – powiedziała wesoło. – Co tak spierdoliłyście?
- Gdzie Samuel? – Zapytała nagle przejęta Klara, spoglądając za dziewczynę, ale nigdzie w pobliżu nie było jej brata. – Coś się stało? – Dodała z lękiem.
- Nic się nie stało – prychnęła Sabrina w odpowiedzi. – Samuel wrócił do szkoły, musiał odprowadzić Luci. Te gnojki w burdelu dodały mu czegoś do drinka. Chciały go zerznąć.
- Co?! – Pisnęłyśmy obie.
- No tak. – Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Ja tam nie odpowiadam za klientelę, ale dobrze, że Snape był w pobliżu i wywlókł go z pokoju, zanim tamci dokończyli dzieła.
- To trochę popaprane – stwierdziłam, krzywiąc się lekko.
- Ciesz się, że ty nie wypiłaś tego drinka.
- Co za okropny wieczór! – Jęknęła Klara. – Alex, idziemy.
Przyjaciółka chwyciła mnie za rękę, chcąc wrócić z powrotem na ścieżkę i do profesora Moody'ego, który czekał na nas niedaleko, ale Sabrina zagrodziła nam drogę.
- Ej, ej! Co wy wyprawiacie? Noc taka młoda! Myślałam, że się zabawimy.
Przystanęłam na moment, zastanawiając się nad tym bardzo mocno. Nie chciałam jeszcze wracać do szkoły, w dalszym ciągu czułam się dobrze i pragnęłam zaszaleć jeszcze.
- Alex, nie! – Zdenerwowała się Klara, widząc jak biję się z myślami. – Profesor na nas czeka! Co ty wyprawiasz?!
- Możemy pójść do Świńskiego Łba – dodała Ślizgonka, nachylając się nade mną. – Widziałam Snape'a i tego drugiego przystojniaka, jak tam wchodzą. Możemy ich poobczajać trochę.
To definitywnie powinno przeważyć szalę. Już chciałam wyrwać się przyjaciółce, ale nagle dopadły mnie jakieś dziwne wyrzuty sumienia. Klara cały wieczór martwiła się, nawet poszła z Samuelem w stronę burdelu, chociaż Moody kategorycznie zabronił się oddalać. Zamiast cieszyć się ze swoich urodzin, po raz kolejny próbowała mnie ratować. Nie mogłam jej tego zrobić. Nie dziś. Poza tym pragnęłam spędzić wieczór z profesorem. Trochę Severusowi po złości i trochę dlatego, że tego chciałam.
- My spadamy – powiedziałam w końcu, chociaż bardzo chciałam zobaczyć Severusa. Klara rozszerzyła oczy, jakby nie dowierzając w moje słowa, ale ostatecznie uśmiechnęła się pod nosem, kiwając głową z aprobatą.
- Co? – Zdziwiła się Sabrina zbita z tropu. – Ale jak to? Chodź. Będzie fajnie.
- Alex ci już powiedziała, że nie idzie nigdzie. Ty również powinnaś z nami wrócić. Jesteś dorosła, ale profesor Moody też się o ciebie martwił. I o Samuela.
- Pierdolę go! – Warknęła, ignorując słowa Gryfonki.
- Idziesz z nami czy nie? – Spytała Klara, wzdychając głęboko.
Sabrina nie odpowiedziała. Kopnęła nieopodal leżący kamień, schowała ręce do kieszeni i ruszyła w przeciwną stronę. Patrzyłyśmy za nią przez chwilę, aż zniknęła nam z pola widzenia.
- Mogłam ją zatrzymać – mruknęła przejęta Klara. – Ona nie powinna sama się włóczyć po wiosce.
- Nic jej nie będzie – westchnęłam.
- Tutaj jest niebezpiecznie. A co, jeśli ktoś ją napadnie? – Przeraziła się. – To będzie moja wina, bo jej nie zatrzymałam.
- Czyli co? – Zdziwiłam się. – Chcesz teraz za nią iść i jej szukać?
Dziewczyna nie wiedziała, co zrobić. Przez chwilę stała w milczeniu, bijąc się z myślami, po czym kiwnęła niepewnie głową. Chciałam ją zapytać o Moody'ego, ale skoro sama postanowiła oddalić się od profesora, nie było sensu jej powstrzymywać. Swoją drogą jakaś cząstka mnie w dalszym ciągu była żądna przygód i to zdecydowanie górowało nad innymi zachciankami.
Gdy chciałyśmy ruszyć z miejsca i udać się za Ślizgonką, poczułyśmy nagle ciężar na ramionach. Czyjeś duże dłonie zacisnęły się na nich, jakby wiedziały, co planujemy.
- Dziewczynki? – Odezwał się Moody, ściskając mocniej palce. – Widzę, że Alex odzyskała kurtkę, więc dlaczego musiałem po was wracać?
- Profesorze, spotkałyśmy Sabrinę Pyrites! – Wypaliła od razu Klara. – Ja... ja chciałam iść za nią teraz i sprowadzić ją z powrotem do szkoły.
- To godne pochwały zachowanie, ale panna Pyrites nie była pod moją opieką, jest ze Slytherinu, a na dodatek o kilka lat starszą od was. W takim wypadku jest to problem opiekuna jej domu. Poza tym wałęsanie się o tej porze po Hogsmeade nie jest rozsądne, czyż nie?
Klara spłonęła rumieńcem, przyznając rację profesorowi, po czym bez słowa ruszyliśmy w drogę powrotną. Przy rozwidleniu dróg czekała na nas reszta ekipy i wspólnie wróciliśmy do zamku. Moody odprowadził nas pod wieżę i pożegnał się, rzucając mi na odchodne porozumiewawcze spojrzenie. Uśmiechnęłam się do niego lekko i zniknęłam za portretem Grubej Damy.
W pokoju wspólnym wszyscy odetchnęli z ulgą. Reszta uczniów, która odpoczywała w pomieszczeniu patrzyła na nas zdziwiona. Ich wzrok w szczególności skupił się na Harrym, który zaczął nagle bełkotać jakieś niezrozumiałe frazesy.
- Wygram... ja mistrz... puchar... Cho... - stęknął na koniec.
George przewrócił oczami, kładąc okularnika na kanapie, z której uprzednio przegonił młodsze roczniki.
- Ja spadam – oznajmiła nagle Angela. Ona również położyła Freda na tej samej sofie i ulotniła się szybko do dormitorium. Pijany bliźniak czknął głośno i osunął się na ramię Harry'ego.
- Poradzicie sobie sami? – Spytała po chwili przejęta Klara, chwytając się pod boki. Patrzyła na pijanych chłopców, niedowierzając.
- Nie takie akcje już przerabialiśmy – zaśmiał się George, ale dziewczyna zgromiła go wzrokiem, więc umilkł szybko. – No co?
- To miał być kulturalny wypad – westchnęła i machnęła na wszystkich ręką. – Idę się położyć. Jakbyście jednak potrzebowali pomocy, to zawołacie mnie, ok?
- Jasne – odparł Ron.
- Alex, idziesz?
- Posiedzę jeszcze z nimi trochę – odparłam.
Dziewczyna skomentowała to głośnym westchnięciem i ruszyła w tym samym kierunku, co starsza Gryfonka. Odprowadziliśmy ją wzrokiem.
- Przypał z tym Moodym – odezwał się w końcu Ron, drapiąc po głowie. – Dobrze, że to skończyło się w taki, a nie inny sposób. Gdzie byłaś?
- W burdelu – odparłam ponuro.
Obaj Gryfoni wytrzeszczyli na wierzch oczy, dopadając do mnie, jakbym była bardzo znaną gwiazdą kina. Już nie obchodził ich los kolegów. Słowo „burdel" odpaliło w nich nowe pokłady siły i skierowało myśli na zboczone tory.
- Co?! Jak to?! – Zainteresował się Ron.
- Bez nas? Czemu mnie nie zawołałaś? – Udawał oburzenie George, zakładając ręce na piersi. – Kręcą cię kobiety?
- Uspokójcie się! – Warknęłam cicho, bo reszta mieszkańców domu zaczęła na nas krzywo patrzeć. – Sabrina mnie zaciągnęła w to cholerne miejsce. Ja wcale tam nie chciałam iść! Dobrze, że Moody był w pobliżu, bo źle by się to skończyło.
- Sabrina... - westchnął Ron, za co dostał ode mnie po głowie.
- Tylko nie mów, że kręci cię ta laska! – Zagroziłam mu palcem.
- Co?! Nie... nie... chociaż...
- Ona jest okropna! – Zaczęłam wymachiwać rękoma. – Wpieprza się, nie daje żyć drugiemu człowiekowi i zawsze, ale to zawsze musi wiedzieć wszystko o wszystkim!
- Przepraszam, ja tylko...
Rzuciłam rudzielcowi piorunujące spojrzenie.
- Szanuj się, Ron! – Dodałam wykładowym tonem. – Ona nie jest warta nawet jednego knuta!
George zaśmiał się cicho.
- Swoją drogą, co to za impreza, kiedy kończy się przed ciszą nocną, co nie? – Zagadnął.
- A czego się spodziewałeś? – Prychnęłam. – W końcu to były urodziny Klary, ale i tak wymknęły się nieco spod kontroli.
- No! – Zarechotali oboje.
- Może dokończymy je odpowiednio? – Zaproponował George, poruszając gustownie brwiami. Przygryzłam lekko wargę, pragnąc się napić i zapomnieć o dzisiejszym wieczorze, ale chciałam go spędzić inaczej.
- Ja spadam do siebie – wskazałam kciukiem na schody za nami. – Jestem padnięta. Zaprowadźcie te dwa zgony na górę i też się połóżcie.
Tymi słowami pożegnałam się z nieco zawiedzionymi chłopcami i czmychnęłam szybko do dormitorium. Żadna z dziewczyn aktualnie nie spała, co trochę pokrzyżowało mi szyki. Zanim więc któraś z nich zapragnęła pójść do łazienki, zrobiłam to pierwsza. Ściągnęłam z siebie dzisiejsze ciuchy, kurtkę powiesiłam na wieszaku i wzięłam odświeżający prysznic. Moje myśli skierowały swoje tory na obraz Severusa wychodzącego z domu uciech. Byłam tym faktem przygnębiona. Znowu poczułam jak moje serce zostaje zmielone i wyplute. Mózg od razu podpowiadał mi obrazy, gdzie te wszystkie idealne, nagie dziewczyny wiły się wokół niego, dotykały go, a on pozwalał im na to z ochotą.
Po skończonym prysznicu przebrałam się w szkolny mundurek i usiadłam ciężko na łóżku. Hermiona i Lavender miały zasłonięte kotary od swoich łóżek, więc prawdopodobnie spały. Parvati natomiast czytała książkę, a Klara wkładała wszystkie swoje prezenty do szuflady.
- Wybierasz się gdzieś? – Zapytała po chwili, widząc że nie mam na sobie piżamy.
- Chciałam zejść jeszcze na chwilę do chłopaków – odparłam. Dziewczyna spojrzała na mnie niepewnie, ale nie skomentowała tego. Zapewne miała dość jak na jeden wieczór. W końcu tyle się działo.
- A jak Harry i Fred?
- Chyba dobrze. Nie przejmuj się. George i Ron obiecali się nimi zająć, więc tak zrobią. Ok, spadam.
- Tylko nie pij – poprosiła blondynka. Machnęłam na nią ręką i wyszłam z dormitorium. W pokoju wspólnym nie było już naszych przyjaciół, więc spokojnie mogłam przejść przez całe pomieszczenie, nie będąc o nic pytaną.
Zmierzając w stronę gabinetu Moody'ego naszły mnie dziwne myśli. Czy aby na pewno tego pragnęłam?
Nim zapukałam, ponownie pomyślałam sobie o Severusie. Nie mogłam znieść myśli, że pieprzył się z innymi kobietami. Skoro nawet ta blondynka mu nie wystarczała, to znaczyło, że będąc ze mną, także chodził na dziwki. Poczułam ogromne ukłucie żalu. Miałam ochotę wrócić do Hogsmeade i pokazać mu, jak bardzo mnie rani. Zerknęłam więc w stronę pustego korytarza, zastanawiając się nad taką opcję, gdy nagle drzwi gabinetu Moody'ego otworzyły się i stanął w nich zdziwiony mężczyzna. Nie miał już na sobie swojego płaszcza, ani codziennych ubrań, tylko koszulę, która odsłaniała jego brzuch, a dół składał się z dresowych spodni. Tych samych, co ostatnio. Przełknęłam cicho ślinę, starając zachowywać się normalnie.
- Zamierzałaś tak stać całą noc, czy może jednak miałaś w planach zapukać? – Zapytał lekko rozbawiony, wpuszczając mnie do środka. Jego magiczne oko zerknęło w każdą stronę korytarza, po czym mężczyzna zamknął szybko drzwi za sobą.
- Właściwie, to sama nie wiedziałam, co zrobić – odparłam pokrótce, widząc dwie szklanki na stoliku, a obok nieotwartą butelkę whisky.
- Zastanawiasz się, czy to dobry pomysł, że tu przyszłaś? – Zapytał, stając tuż za mną. Jego duże dłonie spoczęły na moich ramionach i zaczęły je lekko masować.
Oczywiście, że to nie był dobry pomysł. Ostatnie miesiące mojego życia składały się z samych kiepskich pomysłów, ale już było za późno, żeby się wycofać. Poza tym ten wieczór wyglądał mi na jeden z takich, podczas których będziemy musieli pójść do łóżka. Nie byłam na to gotowa, a wyjść na niedojrzałego dzieciaka również nie chciałam. To w końcu przez takie zachowanie Severus mnie zostawił. Byłam za mało kobieca dla niego.
- Odpręż się, Alex – szepnął nagle profesor, wyczuwając jak napinam mięśnie. Po krótkiej chwili ściągnął w końcu dłonie z moich ramionach i podszedł do stolika. Otworzył zaklęciem butelkę i nalał do szklanek alkoholu, po czym podał mi szkło, puszczając przy okazji oczko.
- Przepraszam za dzisiejszy wieczór – burknęłam, patrząc na bursztynowy napój.
- Nie mówmy już o tym – westchnął. – Najważniejsze, że nie stało się nic złego. – Dłonią wskazał kanapę, więc potulnie usiadłam, a on zaraz koło mnie. Moody zadumał się przez chwilę, a następnie uśmiechnął pod nosem i zamoczył usta w alkoholu. Zapatrzyłam się przez chwilę na jego pokrytą bliznami twarz, która tak bardzo różniła się od tej drugiej. Mężczyzna nie był przystojny. Przepaska z okiem również nie dodawała mu uroku, ale jego oblicze miało w sobie coś takiego, co przyciągało. Jego szorstkość w niektórych sytuacjach i przyzwyczajenia aurorskie były podniecające, a w połączeniu z czułością i szlachetnością, magnetyzowały.
- Lubię... - wyrwało mi się po chwili, ale zdając sobie sprawę z tego, co chciałam powiedzieć, urwałam szybko speszona. Nauczyciel przyjrzał mi się uważnie, marszcząc brwi.
- No dokończ – zachęcił mnie i ponownie napił się whisky.
Nie dokończyłam. Nie miałam odwagi mówić mu, jak bardzo lubiłam spędzać z nim czas. Ścisnęłam mocniej szklankę. Moody przyglądał mi się przez chwilę, po czym przygarnął do siebie, pocierając ramię.
- Co miała znaczyć ta dzisiejsza twoja zazdrość? – Zagadnął wesoło, chcąc rozluźnić atmosferę.
Zaczerwieniłam się po same koniuszki uszu.
- Zdumiewające jest to, jak z pewnej siebie dziewczyny potrafisz stać się taką niepewną i wstydliwą królewną – powiedział, unosząc mój podbródek. Spojrzałam mu niepewnie w oczy i odstawiłam alkohol na stolik. Usidłam na nim okrakiem. Moody mruknął zaskoczony i przysunął mnie bliżej siebie, a następnie bez słowa pocałował. Trwaliśmy tak przez chwilę, delektując się nawzajem smakiem naszych ust, aż w końcu oderwałam się od niego, czując się zawstydzona taką wylewnością.
Dłonie Moody'ego z pleców przeniosły się na przód i powoli zaczęły rozpinać guziki mojej koszuli. Nauczyciel zaczął od pierwszego pod szyją, a widząc moje nieme przyzwolenie, zaczął schodzić coraz niżej. Robił to bardzo powoli, co chwilę sprawdzając moją reakcję, ale nie powiedziałam i nie zrobiłam niczego, czego bym nie chciała.
W końcu udało mu się dojść do ostatniego guzika, a następnie rozsunął poły mojej koszuli, odsłaniając czarny, koronkowy stanik, który miałam na sobie dzisiejszego wieczoru. Jego wzrok zatrzymał się przez dłuższą chwilę na skrawku materiału, a język zwilżył wargi.
Spuściłam na chwilę wzrok i na nowo przyssałam się do jego ust. Dłońmi zsunęłam mu materiał koszuli z ramion, muskając opuszkami palców jego odsłonięte barki. Następnie przeniosłam dłonie na klatkę piersiową, próbując wymacać każdy mięsień, czy bliznę, którą profesor posiadał na ciele. Było ich wiele, ale Moody nie przejmował się tym, że ich dotykam. Cały czas z taką samą pasją całował mnie, przyciskając mocniej do swoich lędźwi. W końcu poczułam jego sterczącą męskość na udzie. Przesunęłam więc dłońmi na niższe partie ciała profesora i wsunęłam rękę pod materiał spodni i bokserek. Mężczyzna zadrżał lekko, odsuwając się ode mnie. Jego głowa automatycznie odchyliła się na oparcie sofy, a z ust wydobył się długi jęk. Próbował chwycić mój nadgarstek, chcąc mnie poprowadzić, ale ja dobrze wiedziałam, co robię. Zaczęłam pocierać jego penisa, który nie był tak długi jak Severusa, ale na pewno bardziej grubszy.
Starałam się skupić na tym, co robię, gdy Moody nagle odsunął moją rękę od swojego ciała. Spojrzał na mnie głodnym wzrokiem, przełykając cicho ślinę i pospiesznie zsunął mi koszulę z ramion, która upadła bezszelestnie na podłogę. Spuściłam na chwilę wzrok, czując jak bije mi serce, ale po chwili opamiętałam się i na nowo uniosłam głowę.
Mężczyzna uznał to za znak, ponieważ przesunął się lekko w bok, zmuszając mnie do zsunięcia się z jego kolan, po czym przygniótł mnie swoim ciężarem do kanapy. Jego prawa dłoń masowała moje udo, sunąc coraz wyżej, a usta z zachłannością pożerały moje, jakby w obawie, że za chwilę się rozmyślę i wszystko przerwę. Próbowałam dorównać mu z taką samą żarliwością, gdy nagle stanął mi przed oczami obraz Severusa. Zamiast dłoni Moody'ego wyobraziłam sobie tę drugą. Jęknęłam głośno, przymykając oczy i poddając się pieszczotom wyimaginowanego bruneta, ale gdy tylko nauczyciel próbował zsunąć ze mnie bieliznę, odepchnęłam go szybko od siebie, siadając na skraju sofy. Oddychałam ciężko i nierównomiernie. Pomimo zapewnień, że nie zachowuję się jak dziwka i nią nie jestem, ja czułam się zupełnie odwrotnie. Nie potrafiłam zdradzić Snape'a. Nie mogłabym mu spojrzeć potem w oczy, ani sobie.
- Co się dzieje? – Zapytał nagle Moody, a wyczuć mogłam w jego głosie zirytowanie.
- Przepraszam – pisnęłam. Sięgnęłam szybko po swoją koszulę, nałożyłam ją niedbale na siebie i czym prędzej wybiegłam z jego gabinetu. Zatrzymałam się dopiero po drugiej stronie zamku. Oparłam się o zimną ścianę, starając zapanować jakoś nad swoimi emocjami. Kochałam Severusa. Oddałabym za niego życie. Nie wyobrażałam sobie spędzać czasu z kimś innym, a Moody? Moody był tylko odskocznią, błędem. W jakiś abstrakcyjny sposób chciałam zrobić na złość Severusowi i przespać się z drugim, znienawidzonym przez niego profesorem. To oczywiście do niczego nie prowadziło, przecież Snape nie dowiedziałby się o tym, ale ja miałam w ten sposób poczuć się lepiej. Szkoda, że nie zadziałało. Brakowało mi Severusa, tęskniłam za nim cały czas. Za jego ciętym językiem, opryskliwym tonem, za tym jak czytał książkę, kiedy ja miałam się uczyć. Za uczuciem szorstkiej szaty na swoim nagim ciele. Za wszystkim. I dlatego nie mogłam dłużej ciągnąć tego, co robiłam z Moodym. To było nie w porządku. Sama siebie okłamywałam, że przecież nie ma w tym niczego złego, ale sumienie nie pozwalało mi postąpić inaczej. Musiałam przerwać wszystko i uciec. Severus. Tylko on się liczył. Cały czas. Nie było nikogo przed nim, ani nigdy nie będzie nikogo po nim.
***
Snułam się długo po zamku, tracąc zupełnie rachubę, która mogłaby być godzina. Byłam zdziwiona, że żaden z nauczycieli nie patroluje korytarzy, gdy nagle po drugiej stronie zauważyłam idącą chwiejnym krokiem Sabrinę. Kolor jej włosów przybrał odcień tak intensywnej czerwieni, że wszędzie dałoby się ją rozpoznać. Dziewczyna zdawała się być pijana. W pewnej chwili jej wzrok spoczął na mnie. Uśmiechnęła się szelmowsko i trzymając się ściany, przyspieszyła kroku.
- Zawiodłam się na tobie, słodka! – Wypaliła nagle, pragnąc mnie dotknąć, ale odsunęłam się. Przyjrzałam się dokładnie jej twarzy, zdając sobie sprawę, że nie jest wcale pod wpływem alkoholu, tylko narkotyków. Miała rozszerzone źrenice i szeroko otwarte oczy.
- Wracaj do siebie – westchnęłam, nie czując się na siłach na rozmowy z nią. – Jeżeli Snape cię zobaczy, to nie podaruje ci. Narkotyki są surowo zabronione w szkole.
- Snape siedzi w Świńskim Łbie z tym seksownym blondynkiem – odpowiedziała, pociągając nosem. – Śledziłam ich cały wieczór. Chciałam cię zabrać, ale jęczałaś, że nie chcesz.
- Super – burknęłam, załamana taką informacją.
- Dowiedziałam się kilku fajnych rzeczy – kontynuowała, po czym zaczęła grzebać w kieszeniach spodni, szukając czegoś uparcie. – Kurwa, gdzie ja to mam?!
- O czym rozmawiali? – Zainteresowałam się.
- Sporo o moim ojcu, jakimś weselu, a reszty nie mogę ci zdradzić – zachichotała, aż w końcu wyciągnęła z kieszeni to, czego szukała. Ponownie w jej rękach znalazł się mały woreczek strunowy z białą zawartością w środku.
- Mówiłaś, że nie masz więcej – zauważyłam, patrząc intensywnie na kokainę.
- Załatwiłam sobie nową – mrugnęła, pociągając nosem. – Chcesz znowu?
Zawahałam się.
- Źle się po tym czułam. Okropnie!
- Taki jest skutek uboczny – wzruszyła ramionami i rozsypała trochę proszku na przestrzeń, na dłoni między kciukiem a palcem wskazującym. – Bierzesz? Jeżeli tak, to wciągaj!
Nachyliłam się nad jej ręka, zanim mój mózg zaczął krzyczeć „nie rób tego!" i wciągnęłam całą kreskę za jednym zamachem. Zaczęłam rozmasowywać nos, próbując nie kichnąć. Sabrina uradowała się i również nasypała dla siebie kolejną porcję.
- To, co robimy? – Zapytała po chwili, stając pewnie naprzeciwko mnie. – Słyszałam, że można wkraść się do łazienki prefektów. Jesteś chętna? W ogóle, to się przebrałaś w mundurek. Czemu? Chcesz, żebym miała lepszy dostęp?
Dziewczyna wyciągnęła rękę i uniosła rąbek mojej spódnicy. Zgromiłam ją wzrokiem i odepchnęłam od siebie.
- Nie pozwalaj sobie za wiele! Takie widoki nie są dla ciebie! – Zagroziłam jej palcem.
- Uuu, robi się ciekawie – zatarła konspiracyjnie dłonie. – Dla kogo w takim razie?
- Opowiedz mi lepiej, o czym rozmawiał Snape?
- Odpowiedź za odpowiedź – stwierdziła podstępnie – ale najpierw chodźmy do tej łazienki prefektów. Albo nie! Jestem taka głodna! Gdzie macie kuchnię? – Zaczęła się rozglądać po korytarzu, jakby pomieszczenie, o którym wspomniała znajdowało się zaraz obok.
- Skup się i mów, o czym gadali?! – Zezłościłam się.
- Coś za bardzo cię on interesuje – zauważyła. – Jestem głodna! Gdzie ta jebana kuchnia się znajduje?
Czułam, że niczego z niej nie wyciągnę, dlatego też powiedziałam jej dokładnie, gdzie znajduje się kuchnia. Sabrina chwyciła mnie za rękę i zaczęła prowadzić w stronę piwnic Hogwartu, a dokładniej pod duży obraz z misą owoców.
- I co teraz? – Spytała, patrząc na malowidło z podziwem. Dotknęła nieświadomie olbrzymiej, żółtej gruszki, która poruszyła się niesfornie, a następnie ukazała nam zieloną klamkę. Ślizgonka nacisnęła ją, wchodząc do środka.
Kuchnia była bardzo jasnym i przestronnym pomieszczeniem. Po środku stało kilka podłużnych stołów, takich samych jak w Wielkiej Sali. Na każdej ścianie wisiały różnej wielkości garnki i patelnie, a całość oświetlało olbrzymie palenisko, na około którego kłębiło się wiele skrzatów domowych. Gdy tylko nas zobaczyły, oszalały ze szczęścia. Podbiegły do nas, ślizgając się po podłodze i kłaniały się nisko, chcąc podać nam wszystko, o czym byśmy zamarzyły.
- Goście, goście! – Krzyczały.
- Co podać?
- Coś do picia?
- Czego sobie panienki życzą?
- Jak miło, że nas odwiedziłyście!
Stworzonka okrążyły nas i podały małe rączki, prowadząc do stołu. Usiadłyśmy przy jednym koło siebie. Sabrina wydawałaby się być uradowana tym, że skrzaty tak chętnie chcą nas obsługiwać. Pewnie była do tego przyzwyczajona.
- Macie w domu swojego skrzata? – Zapytałam zaciekawiona, kiedy jeden z nich wyłożył stół białym, idealnie wyprasowanym obrusem.
- Ojciec uważa to za stratę czasu. Jak już brać kogoś, kto będzie cię obsługiwał, to chyba lepiej kobietę, a nie takie coś? – Czerwonowłosa skrzywiła się.
- My mamy skrzata – westchnęłam, po czym zapatrzyłam się w wielki kocioł stojący na palenisku. Unosił się z niego przyjemny zapach. To, co znajdowało się w środku miało być naszym jutrzejszym śniadaniem, czy może obiadem?
- Dawać mi żreć! – Rozkazała nagle dziewczyna, uderzając mocno pięścią w stół.
- Co tylko sobie panienka życzy! – Zapiszczał jeden ze skrzatów, podchodząc bliżej. – Może maślane bułeczki? Albo fasolkę?
- Żadne takie! – Prychnęła. – Dajcie mi stos kanapek z masłem orzechowym i dżemem! Truskawkowym! Jestem taka głodna, że zjadłabym centaura wraz z kopytami! – Zrobiła pauzę, po czym zaśmiała się na to stwierdzenie głośno, chwytając za brzuch. – A to dobre!
To mi przypomniało, że miałam zapytać ją o Falghara z Zakazanego. W końcu zostawiłyśmy ją razem z nim, a potem sprawa ucichła, a i sama Sabrina nie wypowiedziała się dokładnie na ten temat.
- Tak mi tego brakowało! – Jęknęła, kiedy skrzat podał jej szybko talerz ze stosem tostów. Od razu jeden z nich znalazł się w ustach Ślizgonki. Patrzyłam przez chwilę, jak połyka jedzenie.
- Co z nim zrobiłaś? – Zapytałam nagle, czując jak moje myśli zamieniają się w jedną, nieforemną papkę. Na moment zapomniałam o centaurze, wyobrażając sobie za to Severusa w burdelu. Syknęłam cicho, chwytając się za skronie. Nie mogłam skupić się na jednej rzeczy. – Kurwa, nie mogę się skupić – powtórzyłam na głos.
- Kanapkę? – Zaproponowała Sabrina, nie przejmując się tym, co mówię. – W Stanach są to najpopularniejsze przekąski, nie to co tutaj. Ohydne żarcie.
- Co z Centaurem? – Spytałam w końcu, próbując odgonić od siebie obraz Snape'a. – Co z nim zrobiłaś? – Pociągnęłam nosem.
- No zajęłam się odpowiednio. Nie musisz mi dziękować – spojrzała na swoje wymalowane na czarno paznokcie u rąk. – To była czysta przyjemność zająć się nim. Mogłam w końcu poćwiczyć zaklęcia.
- Jakie zaklęcia?
- Niewybaczalne – odparła, puszczając mi oczko i na nowo zabrała się za pałaszowanie tostów.
Wpatrywałam się w nią, jakby była stworem z innej planety. Czy ja dobrze usłyszałam? Sabrina użyła zaklęć niewybaczalnych na Falgarze?! Po pierwsze – nie umiała i nie powinna ich rzucać. Za to groził Azkaban! A po drugie – jeżeli inne centaury dowiedzą się o tym, co dziewczyna zrobiła, ponownie dojdzie do takiej samej sytuacji jak podczas świąt!
- Co ty zrobiłaś? – Zapytałam, siląc się na spokojny ton, chociaż powoli zaczynałam panikować w środku.
- Nie patrz tak na mnie – prychnęła, pokazując mi środkowy palec. Przełknęła to, co miała w ustach i rozsiadła się wygodnie, kładąc nogi na całej długości ławki. Również pociągnęła nosem, a następnie potarła go mocno. Skóra wokół jej nozdrzy była mocno zaczerwieniona. Domyślałam się, że moja wyglądała podobnie. – Zrobiłam to, co musiałam.
- Czyli?! – Przysunęłam się do niej bliżej, wyczekując odpowiedzi.
- Rzuciłam na niego Imperiusa – odparła niewzruszona.
- CO TAKIEGO?! – Wrzasnęłam, wstając gwałtownie. Wszystkie skrzaty zamilkły nagle, bojąc się ruszyć. – Skąd ty... jak...nie wierzę.
- Uspokój się – zachichotała, ściągając mnie z powrotem na siedzenie. – Teraz będzie spokojny, dopóki nie przerwę zaklęcia. Będzie się trzymał od was z daleka. Powinnaś się cieszyć, a nie wrzeszczeć jak opętana. I bądź pewna, że nikt z jego durnych koniobraci tego nie zauważy.
- Jak ci się udało rzucić takie zaklęcie? – Zapytałam zszokowana.
- Mówiłam ci, że jeżeli kiedykolwiek będziesz chciała się ze mną pojedynkować, to nie będziesz miała żadnych szans. Taka odpowiedź powinna ci wystarczyć.
Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Teraz wychodziło, że Sabrina oprócz nienormalnej natury, była również niebezpieczną czarownicą i należało uważać na nią w każdej sytuacji.
- Teraz masz na mnie haka – dodała po chwili. Spojrzałam na nią pytająco, nie rozumiejąc o co jej chodzi. – Możesz pójść z tą informacją do Dumbledore'a albo kogo tam sobie chcesz i wszystko wyśpiewać.
- Nie mam zamiaru – prychnęłam. – Chyba, że mnie do tego zmusisz swoim wścibskim zachowaniem.
- Ja wścibska? – Udawała zdziwienie. – Nigdy w życiu.
- Jesteś popieprzona.
- Uznaję to za komplement – powiedziała wesoło i na nowo sięgnęła po tosta. Zaczęła żuć go w ciszy, zawieszając wzrok na dużym palenisku. Ja również spojrzałam w tamtym kierunku, zapominając powoli, o czym z nią rozmawiałam chwilę temu. Wydawało mi się, że było to coś ważnego, ale za cholerę nie mogłam sobie przypomnieć co. Za to bardzo dobrze pamiętałam, co robił dzisiaj Severus.
- Mam ochotę na dobre pierdolenie – wyznała po chwili Sabrina. – Wiesz jakie, co nie? Takie, żeby wióry leciały. Jestem mega podjarana. Weszłabym komuś do łóżka. Myślisz, że znajdę teraz jakiegoś frajera chętnego na dobry seks? Ale musi być bardzo dobry, inaczej nie ma co ściągać majtek.
Chcąc, nie chcąc, uśmiechnęłam się do siebie. Czy wiedziałam, o co jej chodziło z tym seksem? Naturalnie. Seks z Severusem był nieziemski. I chociaż był on moim pierwszym, i nie miałam go z kim porównać, to mogłam śmiało stwierdzić, że nikt nigdy nie wyzwalał we mnie takiej euforii jak mistrz eliksirów.
- Idę – stwierdziłam nagle, podnosząc się z ławki.
- Co? – Zdziwiła się Sabrina. – Gdzie chcesz iść? Nie zostawiaj mnie tu samej!
- Idę! – Powtórzyłam bardziej uparcie. – Mam dość.
- I kto tu jest popaprany? – Zaśmiała się niemal obłąkańczo.
Tym razem to ja pokazałam jej środkowy palec i czym prędzej opuściłam kuchnię, a następnie piwnicę. Przechodząc koło Wielkiej Sali zauważyłam poruszenie w bocznym korytarzu, który był połączony z mniej znanym przejściem, wprost do lochów.
Czarna sylwetka szła powoli, szurając nogami, a jedna ręka przytrzymywała się zimnej ściany, próbując nie tracić równowagi.
Severus. To był Severus.
Zatrzymałam się w miejscu, nie wiedząc, co zrobić. Serce nagle zaczęło bić w mojej piersi jak oszalałe. Powinnam go zostawić i dać mu spokój, jak powtarzał to wiele razy, ale potrzeba bliskości z nim była silniejsza i zawsze wygrywała.
Ruszyłam więc za nim, starając się stąpać na palcach, ale Snape miał dobry słuch, jak już wiele razy mi to udowodnił, kiedy śledziłam go pod peleryną Harry'ego. Obrócił się więc szybko z wyciągniętą przed siebie różdżką. Gdy mnie ujrzał jego mordercze spojrzenie na moment osłabło, a ręka została opuszczona.
- Znowu ty – warknął, jakby do siebie, przymykając na moment oczy. Zauważyłam, jak zacisnął boleśnie pięści, wbijając paznokcie w skórę dłoni.
- P- pragnę Cię – wyznałam, jąkając się.
Snape otworzył oczy. Tym razem udało mi się w nich ujrzeć dziwny blask, ale zniknął on równie szybko, jak się pojawił.
- Dobranoc, Lamberd – powiedział i po prostu odszedł. Poczułam się tak, jakbym dostała w twarz. Patrzyłam przygnębiona za nim, aż zniknął w lochach. Nie miałam już siły więcej próbować. Za każdym razem obchodził się ze mną w taki sam sposób. Ranił mnie dogłębnie słowami, a dzisiejsza jego obojętność ponownie wbiła mi sztylet w serce. Miałam dość. Kochałam Go z całego serca, ale musiałam w końcu przyznać się sama przed sobą, że nigdy więcej nie będzie mi dane dotknąć jego skóry, pocałować ciepłych ust, a nawet spędzać czasu razem w gabinecie. To był koniec. Definitywny, paraliżujący moje ciało koniec.
***
Całą niedzielę przeleżałam w łóżku, tuląc się do poduszki. Na szczęście przyjaciółka dała mi spokój, myśląc że mam kaca i muszę odespać poprzedni dzień.
Wraz z nowym tygodniem zmuszona byłam do wstania i wyjścia z dormitorium na zajęcia. Omijając śniadanie i wesołą atmosferę tam panującą, ruszyłam prosto na eliksiry. Lekcję przesiedziałam w ciszy, notując wszystko skrupulatnie. On nie patrzył na mnie, ani ja na niego.
Kolejne dni nie różniły się niczym od poprzednich. Dowiedziałam się tylko od Klary, że profesor Moody o mnie wypytywał, ale dziewczyna nie wiedząc co mu odpowiedzieć, rzuciła wymijające „wszystko w porządku". Widziałam tylko jak się zamartwia, ponieważ ponownie wpadłam w egzystencjonalny dół. Poprosiłam ją tylko, żeby mi dała spokój i nie wypytywała o nic, a tym właśnie okaże mi największe wsparcie.
Na środowe zajęcia z Obrony postanowiłam się nie wybierać, tłumacząc się nagłym przeziębieniem.
W taki oto sposób próbowałam jakoś przebrnąć przez kolejne tygodnie, aż do ostatniej nocy przed drugim zadaniem Harry'ego. Postanowiliśmy całą czwórka pomóc chłopakowi i wraz z Klarą, Ronem i Granger wybraliśmy się do biblioteki w poszukiwaniu sposobu, jak wytrzymać pod wodą godzinę bez wynurzania.
- Musi tu coś być, co nam pomoże! – Warknęła zdenerwowana Hermiona, przechadzając się między regałami i dotykając każdego woluminu palcami. Ja wraz z Ronem leżeliśmy na stole, mając przed oczami dwa opasłe tomiska „Jak poradzić sobie ze szkodnikami domowymi". Kartkowaliśmy ospale kolejne strony, czując jak powoli opadają nam powieki.
- To jest bezsensu! – Jęknął rudzielec, uderzając głową w blat stołu. – W jaki sposób ma to nam niby pomóc?! Powinienem to wysłać mamie z dopiskiem „strona 207, sposób na Bahanki. Nie musisz dziękować".
- Nie wiem, Ron! – Odparła Hermiona. Ona również odczuwała skutki długotrwałego siedzenia w bibliotece. Włosy miała jeszcze bardziej rozczochrane niż zazwyczaj, a także sińce pod oczami. – Należy przejrzeć wszystko. Może akurat znajdzie się cos, co w jakiś sposób się przyda.
- Nie przejmujcie się – uśmiechnął się smutno Harry. – Jak się uduszę pod wodą, to Ron, peleryna jest twoja.
- A mnie co zostawisz w spadku? – Zapytałam zaciekawiona. Rudzielec parsknął śmiechem, a Granger zrobiła obrażoną minę.
- Nie żartujcie sobie! – Skarciła nas. – Harry nie umrze.
- Tobie oddam mapę – odparł okularnik, ignorując swoją drugą przyjaciółkę.
- A ja czytam i czytam o tych trytonach i ani słowa o przydatnych zaklęciach pod wodą – westchnęła Klara, wyrywając się z transu. Przetarła zmęczone oczy i zerknęła na nas zdziwiona. – O czym rozmawialiście?
- O mojej śmierci – parsknął Harry. – Słuchajcie, ale tak na poważnie, ja doceniam waszą pomoc bardzo, ale widzicie, że tu nie ma niczego, co by mi pomogło. Przekopaliśmy całą bibliotekę i nic.
- Coś musi gdzieś być! – Hermiona nie dawała za wygraną.
Nagle w bibliotece pojawili się bliźniacy z notesem, który służył im przeważnie do zapisania zakładów.
- O nie! – Oburzyła się Gryfonka, wskazując palcem na drzwi. – Won mi stąd! Nie będziecie obstawiać żadnych zakładów. Życie Harry'ego nie będzie waszym biznesem.
- To tylko dorywczy biznes – naprostował ją Fred, za co Hermiona uderzyła go książką, którą wyrwała uprzednio z rąk Rona. Bliźniacy zachichotali.
- Tak na serio, to Mcgonagall was woła – dodał George, wskazując na swojego młodszego brata i furiatkę Granger.
- Co? Po co? – Zdenerwowała się Hermiona.
- Powiedziała, że to bardzo ważne – mruknął George, wzruszając ramionami.
- My jeszcze nie skończyliśmy... - jęknęła z przestrachem w oczach, spoglądając na nas wszystkich. – Harry musi znaleźć sposób.
- W porządku, Hermiono. – Chłopak posłał jej uprzejmy uśmiech. – Ja już i tak niczego tu nie znajdę. Idźcie do Mcgonagall, a my wrócimy do łóżek.
- Jesteś pewny? – Zapytałam. Również byłam tym przejęta. Nie chciałam, żeby okularnikowi stała się jakaś krzywda podczas drugiego zadania. Może, gdybyśmy trochę nagięli zasady i poprosili o pomoc Moody'ego? Może mężczyzna przymknąłby oko jak zwykł to robić i pomógł Harry'emu. Musiałam o tym porozmawiać z Klarą, bo to ona byłaby tą osobą, którą musiałaby do niego pójść. Ja unikałam profesora jak ognia od kilku tygodni i na razie nic nie zapowiadało, żebym mogła spojrzeć mu w oczy. Nie po tym, co zrobiłam.
Gdy Ron i Hermiona opuścili bibliotekę, bliźniacy postanowili rozweselić trochę Harry'ego, a ja i Klara skierowałyśmy się w stronę wieży Gryffindoru.
- Słuchaj, Klara – zaczęłam temat, chociaż nie byłam do końca pewna, czy dziewczyna będzie chciała w tym uczestniczyć. W końcu chodziło o złamanie regulaminu turnieju. – Poszłabyś porozmawiać z Moodym o tym zadaniu Harry'ego?
- Co? Ale w jakim celu? Profesor Moody mówił, że Harry to zdolny chłopak. Da sobie radę.
- Jak widać, nie daje – westchnęłam zirytowana. – Słuchaj, zapytaj go o jakiś sposób na to jezioro. Ja sama bym go o to spytała, ale nie da rady.
Klara przystanęła w miejscu, patrząc na mnie uważnie.
- Profesor Moody cały czas o ciebie wypytuje. Jest zmartwiony, bo z jakichś powodów go unikasz, a on nie ma pojęcia, co się mogło stać. Mam rozumieć, że mnie też o tym nie powiesz?
- Możemy rozmawiać o Harrym? – Zdenerwowałam się. – Możesz pójść do Moody'ego, czy jednak wolisz, żeby Harry się utopił?
- Alex, nawet jeżeli pójdę do niego i złamię jedną z podstawowych zasad turnieju trójmagicznego, CZEGO NIE ZROBIĘ, to i tak profesor mi w niczym nie pomoże. On również nie chce się w to mieszać. Mówił, że wierzy w Harry'ego. Może i dostał się on przez pomyłkę do tego turnieju, ale gdyby na serio nie dał sobie rady, nie dopuściliby go nawet do pierwszego zadania, nie uważasz? Wierzą w Harry'ego, Moody wierzy, ja też i ty tym bardziej powinnaś.
- A Samuel? – Kontynuowałam, nie dając jej spokoju. – Może on coś poradzi? Jest taki zajebisty z eliksirów, pewnie wie jak pomóc Harry'emu!
- Alex! – Zezłościła się Klara. – Nie będę go prosić o takie rzeczy.
- Ty chyba serio chcesz, żeby Harry umarł!
- Dobrze! Pójdę do profesora Moody'ego! – Dała za wygraną, przewracając oczami. Założyła ręce na piersi, robiąc obrażoną minę. – Ale ty pójdziesz ze mną!
CZYTASZ
Wbrew rozsądkowi (Severus Snape, Alastor Moody, OC) TOM I
FanfictionUWAGA: opowiadanie zawiera: seks, sceny przemocy, gwałty, molestowanie, alkohol, narkotyki http://kopciurek.blogspot.com - całe opowiadanie, zapraszam! Alex Lamberd i Klara Amber choć do tej pory za sobą nie przepadały, zostają przyjaciółkami. Dzi...