Gdy Ślizgon wraz z moją przyjaciółką zniknęli w zaroślach, ponownie zapatrzyłam się w ogień. Przez chwilę nikt z nas nie powiedział ani słowa. Pansy wpatrywała się w krzaki, za którymi zniknął jej kochanek, a Crabbe i Goyle grzebali patykami w ognisku, co chwilę zerkając na mnie i drugą dziewczynę. Nie wiedziałam, co im chodziło po głowie, ale raczej nic dobrego nie mogło z tego wyniknąć. Zresztą, nie to było moim największym problemem. Draco coś podejrzewał! Nic z tego, co mówił nie miało miejsca i tak naprawdę nie powinnam czuć się zagrożona, ale to nie zmieniało faktu, że Malfoy zaczął spiskować. A co, jeżeli naprawdę mogłoby kiedyś dojść między mną, a Snape'em do... bliższego kontaktu? Nawet nie chciałam myśleć o słowie na „p", ponieważ od razu dostawałam gęsiej skórki. Bałam się tylko, że to utrudni moje relacje z nauczycielem, które od wczorajszego dnia uległy małej poprawie. W końcu dostałam od niego maść! Wracając jednak do meritum, musiałam szybko coś wymyślić, żeby Draco raz a dobrze dał sobie spokój i nie rozpowiadał na około tych głupot.
- Serio, Malfoy myśli, że ja i Snape coś ze sobą? – Spytałam, jakby od niechcenia, spoglądając niepewnie na Lucjana. Chłopak oderwał usta od butelki z piwem, unosząc wysoko brwi.
- Dalej cię to męczy? – Zapytał zdziwiony. – Daj sobie spokój. Tak po prostu palnął.
- Palnąć, to ty sobie możesz w łeb – prychnęła Pansy, prostując się. – Draco połączył tylko wszystkie fakty!
- Jakie fakty?! – Zdenerwowałam się. – To, że się wkurzył jest logiczne, bo naraziłam według niego wasz dom na zniesławienie. W dodatku sam mi powiedział, że wpadłam Flintowi w ramiona, bo tego chciałam, więc powiedz mi proszę o jakie fakty ci chodzi?!
- Serio ci tak powiedział? – Zdziwił się Lucjan, otwierając szeroko oczy. Nawet Pansy była w niemałym szoku, przymykając się na moment.
- Tak – odparłam butnie. – Jest... obleśnym, tłustym dupkiem i nigdy nawet palcem bym go nie dotknęła! – Goryle blondyna zarechotali cicho, wymieniając się spojrzeniami.
- Nie gorączkuj się, Alex – westchnął Lucjan, obejmując mnie na nowo. – Przecież ja ci wierzę, że nie mogłabyś się z nim pieprzyć. Zresztą, on chyba prawiczkiem jest. Zresztą, nieważne!
- Nie chcę, żeby Malfoy rozpowiadał takie bzdury! – Syknęłam wściekle. – To godzi też w moją reputację, jeżeli wiesz co mam na myśli.
- Domyślam się, słońce moje – odpowiedział Lucjan, puszczając do mnie oczko. W odpowiedzi przewróciłam tylko oczami.
Nagle spomiędzy drzew wyłonił się Draco. Wyglądał na bardzo niezadowolonego. Brunet spojrzał na zegarek, kiwając głową z aprobatą.
- Dałeś radę, stary! – rzekł. – Brawo.
- Wielkie mi rzeczy – prychnął blondyn, po czym położył swoją dłoń na kolanie Pansy, co dziewczyna przyjęła z wielką radością, na nowo uczepiając się jego ramienia.
- A gdzie Klara? - Dopytałam, spoglądając w stronę zarośli. – Nie powinna już wrócić?
- Zostało jej kilka minut – odparł Lucjan na nowo zerkając na zegarek.
- A tutaj prowadzona była rozmowa o pieprzeniu Snape'a – zaśmiał się Crabbe, patrząc na swojego lidera z szacunkiem. Draco uśmiechnął się perfidnie w odpowiedzi.
- Jakieś nowe fakty? – Dopytał dla pewności, gładząc dłonią nogę przyjaciółki.
- Już wszystko wyjaśnione – odpowiedział za mnie Lucjan. – Alex nie daje mu dupy, raczej go nienawidzi.
- I gardzę nim – dodałam, kiwając szybko głową.
- Akurat – prychnął blondyn i przez ułamek sekundy spojrzał w stronę drzew, ale zaraz potem ponownie przeniósł spojrzenie w naszą stronę. Zacisnęłam dłonie w pięści, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Wiedziałam, że głupim gadaniem nie przekonam Malfoy'a, dlatego bez zastanowienia chwyciłam podbródek Lucjana i pocałowałam go namiętnie w usta, wpychając mu język do gardła. W pierwszej chwili chłopak był tak zaskoczony, że nawet nie zareagował, ale po chwili ocknął się, napierając na mnie bardziej i pogłębiając pieszczotę. Cała reszta patrzyła na nas w osłupieniu.
- Przemyślę ten bal – odparłam, odrywając się w końcu od zszokowanego bruneta i wstałam powoli, chcąc wejść do lasu, ponieważ po Draco była moja kolej. Lucjan puścił mnie bez przeszkód, nie odzywając się w ogóle.
Nagle spomiędzy drzew wypadła podenerwowana Klara, krzycząc coś o Centaurach. Zrobiło się małe zamieszanie. Wszyscy zaczęli zbierać swoje rzeczy, a Lucjan wpadł na durnowaty pomysł, żebyśmy się rozdzielili.
- Rozdzielenie się, to tragiczny pomysł! – Rzuciłam z wyrzutem, patrząc na Ślizgona.
- Tam są! – Zabrzmiał donośny głos jednej z kreatur, po czym bez ceregieli cała nasza paczka rzuciła się do ucieczki w różnych kierunkach. Nie wiedziałam, co zrobić, więc chwyciłam przyjaciółkę za rękę, wpadając między zarośla. Poraniłam sobie przy tym całe ciało, ale najważniejsze było, żebyśmy nie zostały przyuważone przez Centaury. Schowałyśmy się w korzeniach wielkiego drzewa, czekając aż stado dzikusów nas wyminie i poleci za resztą.
- Kurwa mać! – Syknęłam w nerwach, nie wiedząc co zrobić. Przez chwilę tylko nasłuchiwałyśmy. Czułam jak ziemia pod nami drży, aż w końcu blisko naszej kryjówki przebiegła chmara pół koni, pół ludzi, wielkich jak średniego rozmiaru Trolle. Skuliłyśmy się w sobie, modląc się o cud. Miałam nadzieję, że nas nie wytropią.
- Przepraszam! – Pisnęła Klara, trzymając się kurczowo mojego ramienia. – To wszystko moja wina.
- Zamknij się! – Rozkazałam jej.
Po chwili wszystko ucichło. Siedziałyśmy jeszcze w dole, aby mieć pewność, że żaden z Centaurów nie zawróci i po krótkim czasie wyszłyśmy z naszej kryjówki. Już chciałam wziąć głęboki oddech, ale nagle koło naszych głów przeleciała łucznicza strzała. Niemal poczułam na policzku smagnięcie wiatrem, kiedy bełt przeleciał tuż obok nas, wbijając się w konar drzewa. Z tego wszystkiego potknęłam się o korzeń, za którym się chowałyśmy i wpadłam prosto w błoto. Przyjaciółka pomogła mi szybko wstać, a w tym samym czasie spora grupka Centaurów przygalopowała do nas, otaczając nas z każdej strony.
- Mówiliśmy wam, żebyście nie wchodzili na nasz teren! – Warknął jeden z Centaurów, stając na dwóch tylnych nogach. Przednimi zaczął wierzgać przed nami.
- Podobno, to już nie jest wasz teren! – Odparłam, chociaż coś z tyłu głowy mówiło mi, żebym w ogóle się nie odzywała.
- Wczoraj nie był, dzisiaj jest – dodał inny osobnik, przyglądając nam się z góry z wyciągniętym przed sobą łukiem. To ten zapewne strzelał do nas, jak do kaczek.
- To skąd niby mamy wiedzieć, jaki teren należy do was, a jaki nie, skoro co chwilę zmieniacie zdanie! -Warknęłam, próbując wytrzeć twarz z powoli zasychającego błota.
- Alex! – Klara ciągnęła mnie za rękaw, żebym siedziała cicho. – Proszę cię.
- Posłuchaj jej lepiej – doradził kolejny Centaur, grzebiąc szybko kopytem w ziemi. – Jesteś bardzo wyszczekana – dodał, nachylając się nade mną. Wyciągnął przed siebie dłoń, odgarniając mi kosmyk włosów za ucho. Odepchnęłam szybko jego rękę, co spowodowało poruszenie wśród stada.
- Co z nimi robimy? – Zapytał inny. – Zabieramy je?
- Ja bym chętnie je przygarnął – dodał ten, który przed chwilą dotykał moich włosów. – Takie niewinne.
- Zdolne do rodzenia młodych – stwierdził inny. Na dźwięk tych słów otworzyłam szeroko usta, ale nie miałam zamiaru się odzywać. Klara skuliła się w sobie, jeszcze mocniej przyciskając się do mojego ramienia, które powoli zaczynało mi drętwieć.
- Na razie je zabieramy. Potem ze wszystkimi zadecydujemy, co dalej – oznajmił ten z łukiem. Jeden z Centaurów, który znajdował się za naszymi plecami, chwycił mocno nasze ręce, wykręcając nam je do tyłu i związał je mocno grubymi sznurami.
- Proszę, nie! – Jęknęła blondynka, mając łzy w oczach. – Przepraszamy, że tu przyszłyśmy! Wcale nie chciałyśmy wchodzić na wasz teren. To nieporozumienie!
- Daliśmy wam szansę – rzekł Centaur. – Na więcej nie liczcie.
Kreatura, która stała za nami, pchnęła nas do przodu, żebyśmy szły równym tempem z innymi. Ja próbowałam cały czas poluzować liny, ale były tak ciasno i mocno związane, że próba wyswobodzenia się była niemożliwa.
- Coś wymyślimy – szepnęłam do przyjaciółki, próbując ją pocieszyć.
- STAĆ! – Krzyknął nagle znajomy nam głos. Moje serce momentalnie poderwało się do lotu, a w oczach stanęły mi łzy wzruszenia.
Z pomiędzy krzaków wyszedł profesor Moody, podchodząc do stada Centaurów. Pół zwierzęta, pół ludzie popatrzeli po sobie w ciszy, smagając szybko ogonami w powietrzu.
- Szalonooki. – Jeden z Centaurów przywitał się z nauczycielem skinięciem głowy i zarżał głośno.
- Wypuście je – rozkazał, nie spoglądając na nas. Jego magiczne oko wirowało we wszystkie strony, ale w naszym kierunku nawet nie spoglądnęło.
- Są na naszym terenie! – Warknął ten najbardziej zboczony. – Należą do nas!
- To nie jest wasz teren – rzekł spokojnie mężczyzna, rozglądając się na boki. – Ta część należy do Ministerstwa.
- W dupie mamy Ministerstwo! – Wyrzucił z siebie kolejny Centaur, denerwując się coraz bardziej. – Ten las należy do nas!
- Nie taką mieliście umowę z Dumbledore'em! – Moody zmrużył niebezpiecznie prawdziwe oko.
- Umowa jest już nieważna! – Temperamentny Centaur wyszedł przed szereg, odgradzając nas od profesora. – Tak samo ty nie dostaniesz tych słodkich dziewczyn. Dochodzą nas słuchy o powrocie Tego – Którego – Imienia – Nie – Wolno – Wymawiać, musimy się jakoś zabezpieczać! One są nasze, dopóki Ministerstwo nie zwróci nam w całości Zakazanego Lasu.
- To jest na razie niemożliwe, panowie! – Moody starał się utrzymać spokój. W dalszym ciągu nie miał zamiaru wyciągać różdżki. Wiedział, że tym sposobem uraziłby tych, z którymi pertraktował. – Zresztą, lepiej żeby Dumbledore nie wiedział, co zamierzacie z nimi zrobić – wskazał laską na nas.
- Dumbledore nic nie może!
- Spokojnie, Magorian – rzekł inny Centaur, bacznie obserwując nauczyciela. – Ten jeden, jedyny raz możemy ustąpić.
- Co?! Jak śmiesz?! Łamiesz nasze święte zasady!
- Uspokój się. Szanujemy Dumbledore'a tak, jak on szanuje nas. Wypuścić je.
Centaur imieniem Magorian rzucał się jak szalony, wyrażając swój sprzeciw, ale reszta kreatur podzielała zdanie tego spokojnego i po chwili zostałyśmy uwolnione z więzów.
- Ale nie licz, że następnym razem kogoś wypuścimy. To ostatni raz. Ze względu na ciebie – spokojny ukłonił się w stronę Moody'ego. - I ze względu na Dumbledore'a – dodał, wskazując ręką przed siebie.
Centaury ruszyły przed siebie i po chwili puściły się galopem. My zaczęłyśmy rozmasowywać obolałe nadgarstki, dziękując przy okazji nauczycielowi za uwolnienie nas, ale Moody w dalszym ciągu nie spoglądał na nas i dopiero, gdy pół ludzie, pół zwierzęta zniknęły za drzewami, wyciągnął różdżkę, rozświetlając sobie drogę, a przy okazji i nas, po czym bez słowa ruszył w stronę szkoły, a my posłusznie poszłyśmy za nim.
Wyglądałyśmy jak siedem nieszczęść. Klara była cała poobijana z licznymi ranami na rękach i z rozczochranymi włosami, w których miała zaplątane liście i pojedyncze gałązki, a ja ubrudzona błotem ze świeżymi rozcięciami na ciele, po tym jak wpadłam w krzaki, które składały się praktycznie z samych kolców.
Moody szedł przed nami dość szybkim tempem. Co chwilę ucinał zaklęciem pnącza, które stawały mu na drodze, a robił to w dość agresywny sposób. Wiedziałam, że był na nas zły. To dało się wyczuć na kilometr. Spojrzałam kątem oka na Klarę. Dziewczyna wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać. Nie dziwiłam jej się. Zawiodła zaufanie swojego ukochanego profesora. Miałyśmy zachowywać się odpowiedzialnie i nie ładować się w kolejne kłopoty, a tym razem sam nauczyciel od Obrony musiał nas wyciągać z tego przeklętego lasu.
Gdy weszłyśmy w końcu na teren szkoły, byłam przekonana, że profesor każe nam wracać do siebie, ale ten zaczął nas prowadzić w stronę swojego gabinetu. Pomimo tego, że wspierał się cały czas o lasce, musiałyśmy niemal biec za nim, aby dorównać mu tempa.
- Wchodźcie – warknął, otwierając drzwi do swoich komnat i tym samym odzywając się pierwszy raz do nas. – Prędzej! – Dodał, widząc jak Klara ociągała się przed przestąpieniem progu.
- Zanim profesor zacznie chciałabym coś powiedzieć – rzuciłam szybko, patrząc błagalnym wzrokiem na mężczyznę, kiedy zamknął za nami szybko drzwi, przechadzając się tam i z powrotem wzdłuż pokoju.
- O nie, nie – mruczał bardziej do siebie niż do nas, nie zatrzymując się. – Tym razem, to wy... - przystanął na moment, wskazując na nas swoją laską – mnie posłuchacie i to bardzo uważnie. Jesteście nieodpowiedzialne! Po tym, co się wczoraj stało Alex, myślałem, że masz więcej oleju w głowie!
- To nie tak! – Próbowałam się bronić.
- Nie przerywaj mi – warknął pod moim adresem. Od razu zamilkłam. Zauważyłam, jak Klara wzdryga się lekko. – Jeżeli chodzi o ciebie, młoda damo... - skierował pełne oskarżeń spojrzenie na blondynkę. – Jeszcze kilka godzin wcześniej dawałaś mi słowo, że skupisz się bardziej na nauce, a tu proszę! Zakazany Las, Ślizgoni! Centaury!
- Przepraszam – jęknęła płaczliwie Klara, zakrywając twarz rękoma. – Tak bardzo przepraszam, ale Ślizgoni, ale on...
- Kto?! – Podchwycił nauczyciel. – Pan Malfoy, tak? Pan Malfoy jest niebezpieczną partią, młoda damo! Wywodzi się z rodziny, która nie cieszy się dobrą sławą, jak kiedyś. I nawet nie masz pojęcia, co ich zjada od środka!
- To się więcej nie powtórzy! – Odezwałam się w końcu, przezwyciężając strach. Poza tym było mi szkoda biednej Klary, która po prostu się zakochała i nie wiedziała, co robi.
- Nie wiem, czy mogę wam zaufać – westchnął niezadowolony, a Klara załkała głośniej. – Co chwilę coś... nocne eskapady, picie alkoholu, a potem kończy się gwałtami albo czymś gorszym! Nie patrz tak na mnie, Alex! – Zdenerwował się na nowo, widząc jak otwieram szeroko oczy. – Trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Gdybym wtedy nie pojawił się na tym korytarzu, dzisiaj zapewne leżałabyś w szpitalu cała zapłakana! Zdajesz sobie w ogóle sprawę, co cię spotkało?! A Centaury?! One są jeszcze gorsze od ludzi! Rozerwałyby was na strzępy!
Zacisnęłam dłonie w pięści, spuszczając głowę. Bardzo dobrze wiedziałam, do czego mogło dojść z tym cholernym Ślizgonem, a tym bardziej z Centaurami. Dały nam bardzo jasno do zrozumienia, do jakich celów miałyśmy im służyć.
- Nie rycz, dziewczyno! – Warknął nauczyciel, rzucając oschłe spojrzenie blondynce. Zaczął grzebać w kieszeniach grubego płaszcza, aż w końcu wyciągnął z niego czystą chusteczkę, którą podał Klarze. – Płacz ci teraz nie pomoże. Domyślam się, że już podczas rozmowy ze mną o twoich priorytetach, ty cały czas miałaś w głowie tylko jedno, prawda? To są te twoje przewartościowania? – Klara pokręciła szybko głową, przykładając chusteczkę profesora do twarzy i na nowo się rozpłakała. Mężczyzna wsparł się na lasce, obserwując ją z góry bez cienia żalu czy współczucia. – Zawiodłaś mnie.
- Klara się ogarnie – odpowiedziałam za nią, nie spuszczając z niej wzroku. – Wybrała źle, ale poprawi się. Ja też nie jestem za tym, żeby włóczyła się za Malfoy'em i robiła z siebie kretynkę.
- Alex! – Pisnęła ze złością przez łzy, słysząc jak mówię o kilka rzeczy za dużo. Usłyszałam, jak Moody wzdycha głęboko niezadowolony. Przeszedł się raz jeszcze wzdłuż swojego gabinetu, po czym nachylił się nad kominkiem, mamrocząc coś do niego. Po chwili z ognia wyszła mała skrzatka, trzymając w ręku zawiniętą paczuszkę. Widząc profesora ucieszyła się bardzo na jego widok, kłaniając niemal do samej ziemi. Położyła na stole to, co przyniosła i ponownie weszła w ogień, znikając.
- Dzisiaj śpicie tutaj – rzekł bez zastanowienia, tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Słucham? – Zdziwiłam się. – Ale profesor Mcgonagall...
- Profesor Mcgonagall spaceruje właśnie od kilku godzin koło waszej wieży z profesorem Snape'em i czeka właśnie na takie maruderki, jak wy – przerwał mi ostro. – Wasi towarzysze wrócili wcześniej do zamku i wpadli prosto w jej ręce. Domyślacie się pewnie, jak to się dla nich skończyło? Poza tym, nie możecie teraz pojawić się znikąd w takim stanie – przyjrzał nam się uważnie od stóp do głów. – Jeżeli was zobaczy, możesz być pewna, że wtedy nie będę w stanie wam pomóc. Lepiej, żeby myślała, że śpicie słodko w dormitorium. Rano wrócicie do siebie.
- Nie możemy tu spać! – Przejęła się Klara, przestając na moment płakać. Na jej policzkach było widać ślady łez. – To nieodpowiednie! Tak nie wypada.
- Nie wypada, to okłamywać swojego profesora i włóczyć się w nocy po Zakazanym Lesie! – Podniósł głos Moody, po czym chwycił mocno za nasze nadgarstki, przyciągając do siebie. – Uwierzcie mi, że nie jesteście jedyne, które włóczą się po nocach, ale jedyne, o które naprawdę się martwię, dlatego potrzebna wam jest odpowiednia reprymenda. Może coś dojdzie do waszych niewinnych główek. Jesteście jeszcze takie... - zamilkł na moment, oblizując językiem usta i ponownie pociągnął za nasze dłonie, byśmy stanęły jeszcze bliżej niego. Moody nachylił się nad nami, patrząc nam prosto w oczy. – Takie młode, zbyt młode...
Moody wyprostował się, puszczając nasze ręce. Ponownie chwycił za swoją laskę i wspierając się na niej swobodnie, odchrząknął.
- Idźcie wziąć prysznic – polecił spokojniejszym tonem. – Wszystkie przybory do mycia znajdują się w łazience, ręczniki również. Alex, może ty pierwsza, bo jesteś cała w błocie.
Kiwnęłam głową, chociaż w dalszym ciągu nie byłam przekonana do pomysłu nauczyciela, ale nie chciałam również zadzierać z Mcgonagall, a tym bardziej ze Snape'em. Gdyby mnie teraz zobaczył, byłby nieźle wkurzony. Przez głowę przeszła my myśl, co by było, gdybyśmy wylądowały teraz u niego w komnatach i miały zostać tam na noc. Rozanieliłam się na taką wizję i uśmiechnęłam głupkowato do siebie, potykając się po drodze o róg dywanu, a zaraz potem przypomniałam sobie o tym, co mówił Draco i spochmurniałam. Właściwie, to nie dowiedziałam się w końcu, czy chłopak uwierzył mi przez ten pocałunek z Lucjanem, czy też nie.
- Taka roztargniona – westchnął profesor, kręcąc z niedowierzania głową. – Weź to, co przyniósł skrzat i przebierz się. My tu sobie jeszcze porozmawiamy z Klarą. – Moody wskazał dziewczynie miejsce na kanapie, a sam zaczął zaparzać herbaty dla nas. Ja w tym czasie udałam się do kolejnego pomieszczenia, którym była sypialnia mężczyzny. Zerknęłam niepewnie na duże, niedbale zaścielone łóżko i ruszyłam dalej do kolejnych drzwi, za którymi znajdowała się łazienka. Jej wnętrze było surowe. Na umywalce leżały przybory do golenia, męskie kosmetyki i kilka pustych buteleczek po specyfiku, który mężczyzna popijał. Na jednej ze ścian wisiało wiele ręczników. Stanęłam na dywaniku przy wannie, ściągając z siebie wszystkie ciuchy, po czym chwyciłam szybko jeden z ręczników, owijając się nim dokładnie. Rozglądnąłem się wokoło, nie czując się komfortowo w obcej łazience, po czym weszłam niepewnie do wanny, odkręcając wodę. Przewiesiłam z powrotem ręcznik na swoje miejsce, mocząc włosy. Od razu poczułam się lepiej, chociaż wszystkie zadrapania jakich się nabawiłam wcześniej, zaczynały mnie teraz piec.
Wzięłam szybki prysznic, zmywając z siebie cały bród i ponownie chwyciłam za ręcznik, owijając się nim szczelnie. Wyszłam z wanny, odpakowując zawiniątko od skrzatki. W środku znajdowały się dwie, młodzieżowe piżamki: koszulki i krótkie spodenki. Wszystko w odcieniach naszego domu. Założyłam na siebie jeden komplet, zauważając, że spodenki są trochę przykrótkie.
- Pierdolone ognisko – burknęłam do siebie, próbując obciągnąć dolną część ubrania. – Pierdoleni Ślizgoni. – Sięgnęłam po różdżkę, czyszcząc swoje ubrania z zaschniętego błota i wyszłam z pomieszczenia, kładąc swoje już czyste ubrania na łóżku. Kątem oka zerknęłam za dużą, czarną skrzynię, która stała w rogu pokoju i poruszała się, co jakiś czas.
Wróciłam z powrotem do gabinetu profesora. Klara w dalszym ciągu siedziała na kanapie ze spuszczoną głową. Koło niej na niewielkim stoliczku leżał imbryk z ciepłą herbatą i dwa kubki. Moody natomiast usadowił się jak zwykle naprzeciwko nas, żeby widzieć nas dobrze.
- Siadaj, Alex – powiedział, spoglądając na mnie mechanicznym okiem. Od razu również sięgnął do kieszeni po swój tajemniczy płyn, upijając łyka. – Klaro, teraz twoja kolej.
Dziewczyna kiwnęła tylko głową, wstając powoli. Bez słowa ruszyła w tym samym kierunku, co ja przed chwilą i zniknęła za drzwiami, a ja usiadłam na jej miejscu. Mężczyzna od razu nalał mi do kubka herbaty, podsuwając go bliżej.
-Pij, Alex.
- Nie jest pan już zły na nas? – Spytałam dla pewności.
- Jestem – odparł, kiwając głową. – Ale nie mam pojęcia, co mógłbym wam powiedzieć, żebyście zaprzestały swoich wybryków. – Profesor rozłożył ręce. Magiczne oko utkwiło na moich krótkich spodenkach. – Jesteście tylko nastolatkami, ale mogłybyście starannie wybierać miejsca na wasze harce. W szczególności ty powinnaś. Klara tak wielu rzeczy nie rozumie. Myśli zapewne, że pan Malfoy odwzajemni jej uczucia, kiedy zrobi dla niego coś heroicznego.
- Ta ich relacja raczej nie ma przyszłości – stwierdziłam, chwytając za kubek z herbatą. Moody patrzył uważnie na moje ruchy, oblizując zachłannie usta.
- Nie moją sprawą jest ingerowanie w wasze związki – rzekł, wzdychając głęboko. – Zresztą, Ślizgoni są teraz mało ważni, Alex. Zakazany Las, to nie miejsca dla ludzi, a tym bardziej dla młodych dziewczyn. Centaury nie znają litości. Zrobiłyby z tobą takie rzeczy, że ten cały Marcus Flint byłby niczym w porównaniu z nimi.
Spojrzałam na niego z przestrachem w oczach, a mężczyzna kiwał powoli głową, potwierdzając tym samym swoje słowa.
- Oni powiedzieli, że... - zawahałam się na moment – że możemy rodzić dzieci.
- No tak – westchnął profesor, stukając miarowo laską o podłogę. – Służyłybyście do przedłużenia ich gatunku, a także do zabawy i to bardzo nieprzyjemnej zabawy.
- Ale jesteśmy tylko ludźmi. Jak miałybyśmy przedłużyć ich gatunek? – Zdziwiłam się. Od tego wszystkiego odechciało mi się pić, więc odłożyłam kubek z powrotem na stolik.
- Centaury mają silne geny, a do tego są... - profesor odchrząknął – nieludzko wyposażone i nie sprawiłyby wam żadnej przyjemności, jedynie ból.
- Nie chcę o tym rozmawiać! – Warknęłam, spuszczając głowę.
- Może powinnaś, żeby w końcu zrozumieć, jakie niebezpieczeństwa na was czekają, bo jak na razie wydaje mi się, że wszystko o czym do was mówię, jednym uchem wam wlatuje, a drugim wylatuje – zdenerwował się na nowo Moody, ale zaraz potem westchnął, przymykając na moment oczy i dając sobie chwilę na uspokojenie się. – Nie pijesz herbaty?
- Nie chcę – odparłam ponuro.
Chwilę później w gabinecie pojawiła się Klara. Dziewczyna również miała na sobie tę samą piżamę, co ja. Wyglądałyśmy jak siostry.
- Siadaj – polecił nauczyciel, zerkając na Gryfonkę z fascynacją w oczach. – Naleję ci ciepłej herbaty. Alex, może jednak co?
- Dziękuję, ale nie.
- Ja również nie chcę – burknęła blondynka, dalej będąc nieco wystraszoną i przejętą krzykami profesora. Nie chciała nawet podejść do kanapy i usiąść koło mnie.
- No dobrze, dobrze – westchnął nauczyciel, po czym potarł dłońmi o swoje kolana i wstał powoli. – Szkoda, dzisiaj wyjątkowo mi się udała, ale jeżeli nie chcecie, nie będę namawiał. No nic... idę ogarnąć dla was pokój, przygotować świeżą pościel i zaraz wracam.
Gdy profesor Moody wszedł do swojej sypialni, Klara podleciała szybko do mnie, usadawiając się bardzo blisko. Chwyciła mnie za ramię i szepnęła mi do ucha.
- Całowaliśmy się!
- Ty i Moody? – Zdziwiłam się, patrząc na nią z niedowierzeniem. Dziewczyna odsunęła się, krzywiąc lekko, po czym pokręciła szybko głową i sprostowała.
- Ja i Draco.
- Co?! Znowu?! – Pisnęłam, a zaraz potem spoważniałam. – Nie powinnaś przypadkiem być smutna przez Moody'ego, rozżalona albo chociaż przerażona tym, co się działo?
- Jestem i to bardzo! – Powiedziała trochę głośniej. – Ale nie mogę przestać o nim myśleć. Nawet nie wiesz, co on zrobił! To było takie... - zaczerwieniła się. Oczy jej zaszkliły, a w ustach zrobiło sucho. Zerknęła mimochodem na herbatę, chwytając szybko kubek w dłonie. – Nie rozumiem tego.
- Co się stało? – Spytałam, tym razem zaciekawiając się. – Co on ci zrobił?
- D...d- d...
- No! Wykrztuś to z siebie!
- Dotknął mnie. Przycisnął do drzewa i dotknął po pośladkach – powiedziała w końcu, biorąc dużego łyka herbaty. – Rzeczywiście dobra – dodała, patrząc na kubek.
- Serio?! – Zakryłam dłonią usta.
- Poczułam się... dziwnie, Alex. Nie wiedziałam, co mi było. Chyba dostałam gorączki od tego chłodu w lesie, bo nagle zrobiło mi się tak gorąco. Całowanie było super, ale jak zaczął mnie tak dziwnie dotykać, to się przeraziłam. Wszystko zepsuł.
- I co?
- Odsunęłam się i uciekłam.
Parsknęłam cicho, kręcąc z niedowierzania głową.
- Mogłaś zostać i dać mu się zmacać – puściłam jej oczko i spojrzałam szybko na drzwi od sypialni profesora. Wydawało mi się, że drgnęły lekko, ale mogłam się przewidzieć.
- Jak to zmacać? – Zdziwiła się. – To takie zachowanie jest normalne? Tak po pośladkach? Od razu? Bez chodzenia ze sobą?
Spojrzałam na nią jak na wariatkę.
- Żartujesz, prawda? – Zapytałam śmiertelnie poważnie.
- Powiedz mi! – Ponagliła mnie, zaczynając ziewać. – Wiem, że ty to robiłaś z bliźniakami, ale... no sama nie wiem. Nie dotykali cię.
- Fred dotykał mnie pod wodą między nogami – wyjaśniłam przyjaciółce, dalej nie wierząc, że tak oczytana i inteligentna dziewczyna nie miała bladego pojęcia o sprawach damsko – męskich.
- Co?! – Pisnęła przerażona. – Nie bałaś się?!
- Czego, wariatko? – Postukałam się palcem po czole. – Kiedy facet cię dotyka, nie ma nic lepszego! – Jęknęłam, przypominając sobie palce Snape'a. – A jeżeli robi to ktoś, kogo kochasz, kto ci się podoba, to już w ogóle rewelacja! Jak Malfoy cię zaczął dotykać, twoje ciało reagowało odpowiednio. Chciało więcej, ale twój umysł wszystko blokuje!
- Nie wiedziałam – jęknęła. – On powiedział, że nie robi niczego złego.
- Bo nie robił. Malfoy ci się podoba, pragniesz go, ale to nieodpowiednia partia dla ciebie. Jak go odepchnęłaś, to wrócił do nas, do ogniska i zaczął obmacywać Pansy.
- Co? – Posmutniała Klara. – Serio?
- Przykro mi. To idiota.
- Nie mów tak o nim. Uciekłam, bo nie wiedziałam, o co mu chodzi. Teraz pewnie uzna mnie za wariatkę.
- Albo za jedną z opcji.
Nagle do gabinetu wszedł Moody. Wyglądał na zdenerwowanego.
- Coś się stało, profesorze? – Zapytałam przejęta, widząc jak mężczyzna zaciska mocno dłonie w pięści, rozglądając się na wszystkie strony po pomieszczeniu.
- Idźcie spać! – Warknął, po czym jego wzrok spoczął na kubku trzymanym przez Klarę i upitej do połowy herbacie. Jego spojrzenie momentalnie zelżało. – No, idźcie, idźcie. Już późno.
***
Leżałam płasko na plecach, trzymając mocno w dłoniach kawałek koca, który wręczył nam profesor przed pójściem spać. Jakoś niezbyt komfortowo czułam się w jego prywatnych kwaterach, a tym bardziej w łóżku. Doszło do mnie, że był to cholernie głupi pomysł. Mogłyśmy udać się prosto do naszego dormitorium. Wcale nie musiałyśmy tu przychodzić. W dodatku te piżamy... przecież mogłyśmy spać w ubraniu.
Spojrzałam na blondynkę, która zasnęła zaraz po przyłożeniu głowy do poduszki. Jakim cudem mogła tak spokojnie spać po tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło? Podniosłam się powoli do siadu, w dalszym ciągu trzymając się kurczowo koca w obawie przed... no właśnie, przed kim? Wiedziałam, że Moody nie zrobiłby nam żadnej krzywdy. Był jak nasz ojciec.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Jeszcze nie było mi dane tutaj wejść wcześniej. Pokój był tak samo przytulny jak gabinet. W jego roku stała potężna skrzynia, która co jakiś czas poruszała się bezgłośnie, uderzając agresywnie o podłogę. Chciałam do niej zajrzeć, ale po ostatnim wścibianiu nosa w nie swoje sprawy, nie chciałam bardziej denerwować profesora. Zresztą, łączyło nas zaufanie wobec siebie, dlatego nie chciałam tego niszczyć.
Szturchnęłam przyjaciółkę w ramię, ale ta spała jak zabita. Postanowiłam więc wyjść z łóżka i zajrzeć do sąsiedniego pomieszczenia. Uchyliłam nieco drzwi, wchodząc do gabinetu skąpanego w półmroku. W kominku tlił się dogasający ogień, a na biurku leżała na wpół opróżniona szklanka po whisky.
Zrobiłam bosą stopą krok do przodu, czując skrzypnięcie podłogi. Zaraz potem usłyszałam poruszenie dochodzące z kanapy, a w następnej chwili Moody podniósł się ociężale z posłania, trzymając różdżkę w pogotowiu. Jego prawdziwe oko było jeszcze zamroczone przez sen, natomiast magiczne utkwiło we mnie.
- Przepraszam, nie chciałam pana obudzić -szepnęłam, chcąc zamknąć za sobą drzwi i udać się do łóżka, ale profesor rozświetlił cały pokój, po czym przeciągnął się leniwie. Zauważyłam, że miał na sobie czarne, sztruksowe spodnie i białą koszulę, której kilka guzików zostało rozpiętych pod szyją, a spod niej wystawała klatka piersiowa z niewielkim zarysem mięśni. Przez jej środek przechodziło lekkie owłosienie i ciągnęło się w dół, znikając za materiałem koszuli. Jego ciężki płaszcz leżał przewieszony przez oparcie krzesła stojącego tuż obok.
- Wchodź, wchodź – mruknął jeszcze przez sen, prostując się. Odchrząknął, poklepując miejsce koło siebie. – Nie możesz spać?
- Nie bardzo – odparłam zgodnie z prawdą, wchodząc do gabinetu. Magiczne oko nauczyciela prześliznęło się po mojej sylwetce. Chwyciłam za krótkie bokserki, próbując opuścić je trochę niżej i zakryć uda. Czułam się niekomfortowo w piżamie, w obecności nauczyciela.
- Wiadomo, nowe miejsce. Możesz się czuć nieswojo, królewno.
- Królewno? – Podchwyciłam. – Czyli nie jest pan już zły?
- Już mniej, królewno. Siadaj.
- Tak sobie pomyślałam, że może lepiej by było, gdybyśmy wróciły z Klarą do dormitorium.
- O tej porze? – Zdziwił się nauczyciel i spojrzał na srebrny zegarek, który miał założony na ręce. – Jest 3 w nocy. Nie puszczę was nigdzie teraz. No siadaj, Alex – zachęcił mnie ponownie, robiąc mi więcej miejsca na kanapie.
- Mógłby nas profesor odprowadzić –zaproponowałam nieśmiało, siadając koło Moody'ego. Szalonooki od razu przerzucił rękę przez oparcie kanapy, dotykając leciutko opuszkami palców mojej nagiej skóry.
- Jeżeli twoja towarzyszka nie śpi, to oczywiście tak zrobię – westchnął, przyglądając mi się uważnie.
- Właśnie... em... Klara śpi. Dziwne, że tak szybko usnęła. Nie mogę jej dobudzić.
- Zbyt dużo wrażeń jak na jedną noc, ale skoro śpi, to chyba nie ma sensu jej budzić, nie uważasz? – Zapytał retorycznie, ponownie się uśmiechając. Również odpowiedziałam tym samym, chociaż nie tak entuzjastycznie jak on i kiwnęłam powoli głową.
- Zabawne... - dodałam po chwili, przypatrując się nauczycielowi. – W płaszczu wygląda pan na o wiele grubszego, a bez niego... - przerwałam, nie chcąc powiedzieć czegoś niestosownego do sytuacji. Zarumieniłam się lekko i odwróciłam głowę, aby nauczyciel nie mógł zauważyć moich wypieków.
-A bez niego? – Drążył Moody, oblizując usta. Jego palce delikatnie i raczej nieświadomie muskały moją skórę. Od razu poczułam gęsią skórkę na całym ciele i szybko uniosłam drugą rękę, dotykając tego samego miejsca. Podrapałam się kilka razy, gdyż jego dotyk zaczynał mnie łaskotać. W tym samym czasie profesor zabrał rękę, ponownie się oblizując.
- Bez niego... - zastanowiłam się – o wiele szczuplej, profesorze. Nie sądziłam, że jest pan... - wskazałam na jego odsłonięty tors, wykonując w powietrzu kilka dziwnych ruchów, po czym ponownie się zawstydziłam, cofając dłoń – umięśniony – dokończyłam cicho. Nauczyciel zaśmiał się wesoło.
- Mój płaszcz jest wyposażony w bardzo wiele dziwnych rzeczy – wyjaśnił. – Będąc aurorem trzeba być przygotowanym na wszystko i mieć prawie wszystko pod ręką, dlatego wydaję się w nim dwa razy grubszy.
- Nie musi pan go przecież nosić cały czas – stwierdziłam. – W Hogwarcie nie zagraża panu niebezpieczeństwo.
Moody przyglądał mi się przez chwilę w skupieniu, po czym na nowo się uśmiechnął, chwytając palcami mój podbródek. Przejechał po nim kciukiem, obserwując mnie zamyślony.
- Nie zagraża, nie zagraża... – westchnął i zabrał rękę, zerkając mimochodem na moje nogi. – Widzę, że siniaki zaczynają blednąć.
- Tak. Profesor Snape dał mi dzisiaj rano maść i kazał codziennie jej używać. – Również zerknęłam na uda. Moody skomentował to cichym mruknięciem.
- Czasami siła perswazji jest konieczna – odparł, spoglądając na dogasający kominek. – Miałem pewne problemy z wymuszeniem na Snapie tego lekarstwa, ale na szczęście się udało.
- Ale jak to? – Poczułam ukłucie żalu w okolicy serca. A już myślałam, że Snape zaczął traktować mnie bardziej po ludzku.
- Myślałaś, że Snape sam wpadł na ten pomysł? – Prychnął. – Severus jest typem człowieka, który dba tylko o swój własny tyłek, ale dość już o nim. Jak to jest, że zawsze się w coś wplączecie? – Moody spojrzał na drzwi od sypialni.
- To miało być zwykłe ognisko – odparłam skruszona, ziewając. – Nie miałyśmy pojęcia, że tak to się potoczy.
- Bo zadajecie się z nieodpowiednimi osobami – rzekł surowym głosem, obejmując mnie nagle ramieniem. Przysunął mnie bliżej siebie i pogłaskał po ramieniu. – Ślizgoni nie są osobami, którym powinno się ufać.
- Nawet profesorowi Snape'owi?
- W szczególności jemu – mruknął mężczyzna.
Zmarszczyłam brwi. Ewidentnie między tą dwójką musiało dojść wcześniej do jakiegoś spięcia, chociaż Snape zdawał się być takim typem człowieka, który z reguły do każdego żywił niechęć i nie spoufalał się z nikim.
- Chciałbym jeszcze o czymś z tobą porozmawiać – rzekł po chwili, odkaszlnął i oblizał usta językiem. – To bardzo ważne i myślę, że przydatne. Mianowicie, myślałem nad dodatkowymi lekcjami dla ciebie z samoobrony. Co ty na to? Powinnaś umieć bronić się przed niespodziewanymi atakami ze strony innych.
- Ale ja potrafię zadbać o siebie.
- Tak jak wczoraj i dzisiaj? – Moody spojrzał na mnie z politowaniem. – Pamiętaj, królewno, że nie zawsze znajdzie się w pobliżu ktoś, kto będzie mógł ci pomóc, dlatego sama musisz umieć zatroszczyć się o swoje dobro. Zastanów się nad tym. Mam jeszcze tyle czasu dla siebie, że chętnie poświęcę go, żeby przeszkolić cię z różnych technik samoobrony. Pokażę ci podstawowe chwyty, dzięki którym łatwo wywiniesz się napastnikowi.
- To brzmi ciekawie, ale sama nie wiem – zamyśliłam się, ponownie ziewając. Zaczynałam robić się senna, a Moody rzeczywiście mówił sensownie i taki kurs obrony mógłby być bardzo przydatny.
- Do niczego nie namawiam, ale przemyśl to i daj mi znać.
Kiwnęłam głową.
Nagle złapałam się na tym, że zaczęłam przysypiać. Moody dalej zaczął opowiadać o tym, czego mógłby mnie nauczyć, w jaki sposób i tym podobne, ale powoli traciłam kontakt z rzeczywistością i nie dochodziło do mnie żadne słowo. Ziewnęłam cicho, zasłaniając dłonią usta, a mężczyzna poruszył się, wykonując jakiś gest różdżką. Po chwili kominek rozbłysnął na nowo ogniem. W gabinecie zaczynało robić się przytulniej, co potęgowało moją senność.
- Alex? – Zagadnął mężczyzna, spoglądając na mnie z góry. Mruknęłam coś pod nosem, a głowa opadła mi na jego ramię. Było mi tak przyjemnie i ciepło. Nie chciałam się rozbudzać.
Mężczyzna siedział przez chwilę w ciszy, głaszcząc mnie uspokajająco. Jego magiczne oko zerknęło ponownie w stronę sypialni, a dłoń mocniej zacisnęła się na różdżce. Wyglądał, jakby bił się z myślami.
- Alex? – Powtórzył już nieco głośniej, ale ja w dalszym ciągu nie miałam zamiaru otwierać oczu. Usłyszałam tylko ciche sapnięcie, gdy palce nauczyciela przejechały po całej długości mojego ramienia, zatrzymując się na ramiączku od piżamy. Niepewnym i delikatnym ruchem (trzymając przygotowaną różdżkę), Moody obsunął mi ramiączko, odsłaniając bark. Przez chwilę napawał się tym widokiem, a następnie wstał, starając się mnie nie obudzić i ułożył mnie delikatnie na kanapie, sam usadawiając się na jej krańcu. Ponownie sięgnął ręką do mojego ciała, chcąc dotknąć ud, ale zatrzymał dłoń kilka centymetrów nad skórą i skierował swoje ruchy w stronę moich wystających obojczyków, ale w ostateczności zrezygnował i warknął cicho, denerwując się. Na skroni pojawiło mu się kilka kropelek potu.
- Kusisz mnie, królewno, oj kusisz – westchnął sam do siebie, wstając ze sofy i siadając w fotelu za biurkiem. Jego magiczne oko po raz kolejny zerknęło w stronę drzwi, za którymi spała Klara, a prawdziwe wpatrzone było we mnie. Moody sięgnął za pazuchę, wyjmując swoją buteleczkę, z której upił sporego łyka, a następnie chwycił za szklankę po alkoholu, która leżała na biurku przez cały wieczór i ponownie napełnił naczynie, wypijając wszystko za jednym zamachem. Następnych kilka sekund spędził na ponownym rozmyślaniu, aż w końcu podniósł się ociężale z fotela, poprawiając spodnie i ruszył w stronę sypialni...
CZYTASZ
Wbrew rozsądkowi (Severus Snape, Alastor Moody, OC) TOM I
FanficUWAGA: opowiadanie zawiera: seks, sceny przemocy, gwałty, molestowanie, alkohol, narkotyki http://kopciurek.blogspot.com - całe opowiadanie, zapraszam! Alex Lamberd i Klara Amber choć do tej pory za sobą nie przepadały, zostają przyjaciółkami. Dzi...