144. Poker

897 28 11
                                    

Crouch ciągle powtarzał, że mam z nim dobrze, jakby samo to, że nie torturuje mnie zaklęciami niewybaczalnymi było aktem łaski z jego strony. Snuł historie o okropieństwach, jakie spotykają innych ludzi, zmuszając mnie do słuchania. Nie pocieszało mnie, że inni mają gorzej, ale pomagało mi to dystansować się do tego, co się dzieje. Nie miałam najgorzej, to fakt, ale też nie miałam najlepiej. Zdana na jego łaskę i humory, czułam, jakby każde kolejne zbliżenie zabierało cząstkę mojej duszy... Sama obecność mężczyzny stresowała mnie. Przy każdym gwałtowniejszym ruchu napinałam się cała ze strachu o to, co zamierza. Gdy się zbliżał, najczęściej mnie paraliżowało, a jego szaleńcze szepty wywoływały na moim ciele gęsią skórkę... Co gorsza, moja bierność wcale go nie zniechęcała.

Pierwszą falę niemocy miałam już za sobą. Każdego dnia gdy opuszczał mój pokój, miałam multum czasu na zbadanie każdej ściany, każdej szczeliny i każdego zakamarka. Niestety okno nie tylko było zabite deskami, ale też zauważyłam że w prześwitach pomiędzy nimi nie widać wcale szyby. Nie widać było niczego, poza tapetą. Być może zasłona i deski miały jedynie imitować okno. Czasami taki trik wykorzystywano w hotelach, zasunięta zasłona sugerowała człowiekowi, że okno się znajduje na ścianie i czyniło to wnętrze przytulniejszym. Mniej klaustrofobicznym. Mnie cieszyło jedno - nie próbowałam bezsensownie wyrwać desek, co niechybnie ściągnęłoby na mnie złość mojego oprawcy.

W poszukiwaniu dróg ucieczki, uważnie zbadałam też kratkę wentylacyjną w łazience. Mieściła się tam zaledwie moja głowa, nie było mowy, bym schudła na tyle, by się tamtędy przecisnąć. Z resztą Crouch pilnował, bym jadła. Drzwi na korytarz też zbadałam. Wiedziałam, że miały mnóstwo zamków, ale po drugiej stronie. Nawet gdybym chciała powoli je rozpracowywać, po wewnętrznej stronie drzwi nie było z czym się bawić. Nie dało się też ich wyważyć. Z braku możliwości zaglądałam też do kominka, ale komin oddzielony był metalową, przykręconą kratką. Raz udało mi się poluźnić śrubki. Komin okazał się jednak na tyle wąski, że co najwyżej mogła nim uciec Mrużka. Gdyby oczywiście chciała. Skrzatka nie wykazywała jednak chęci opuszczenia swojego Pana. Zawsze wykonywała jego polecenia ze starannością, ignorując moje prośby i większość pytań. Zauważyłam jednak, że gdy Crouch nie patrzy w jej stronę, oczy skrzatki były wyraźnie smutne i zawiedzione. Sądziłam, że tęskni za swoim poprzednim panem, Barty'm Crouch'em Seniorem. Gdziekolwiek był.

Przeszukanie mebli w pokoju doprowadziło mnie do jednego odkrycia: na dnie szafy, w której Crouch trzymał płaszcz profesora Moody'ego, leżała moja torba, którą miałam ze sobą gdy mnie porwał. Niestety po wytrzepaniu jej zawartości nie znalazłam tam nic, co mogłoby posłużyć jako broń. Nie było też mojej różdżki. Wśród rzeczy znalazłam jednak pigułkę, którą dała mi Alex. Wymyślony przez bliźniaków Weasley środek miał wywoływać dosłownie wymarzone sny. Tabletkę miałam tylko jedną, dlatego ukryłam ją z powrotem w torbie, postanawiając, że użyję jej dopiero wtedy, gdy będę czuła, że nie wytrzymam już ani sekundy dłużej. Liczyłam, że w takim wypadku przypomnę sobie po co w ogóle to robię. Jeśli nie zadziała, pozostanie mi tylko jedno wyjście. Odwlekałam to w nieskończoność.

Trwając w tym błędnym kole, gdzie dni zlewały się w jedno, zrozumiałam niestety aż nazbyt dosadnie, że grając na zasadach Croucha, naprawdę mogłam coś zyskać. Co prawda Barty nie odpowiedział mi czy zrobi coś w sprawie Alex, ale nawet jeśli nie wyjdzie ta jedna rzecz, może udałoby mi się coś innego? Może nadarzyłaby się naprawdę dobra okazja do ucieczki? Wtedy powiedziałabym komuś, gdzie ją przetrzymują i wyszłoby na to samo. Obie byłybyśmy w końcu bezpieczne.

Chcąc przeżyć, musiałam wcielać mój plan ułaskawienia Barty'ego w życie. Nie było to jednak łatwe. Próbowałam mówić to czego chciał, robić to czego chciał, i reagować tak, jakby chciał. Momentami bywał jednak zbyt nieprzewidywalny. Samo potakiwanie nie załatwiało sprawy, a gdy coś udawało mi się ugrać, chwila nieostrożności mogła zniweczyć wszystko. Bycie dla niego miłą i dobrą naprawdę wymagało sporego wysiłku. Musiałam przełamać swoje słabości. Crouch traktował mnie na zmianę jak trofeum i swoją dziewczynę, ja zaś nie potrafiłam zniszczyć w głowie tej blokującej mnie ściany. Za każdym razem, gdy pozwalałam mu się obłapiać, czułam się tak, jakbym zdradzała samą siebie. Nie mogłam pozbyć się odruchów, a mój opór był mocno widoczny. Na szczęście mężczyzna łatwo tłumaczył sobie wszystko faktem, że jestem wstydliwa. Wiele razy szeptał mi do ucha, że na coś przyjdzie jeszcze czas. Modliłam się, by ten czas nigdy nie przyszedł.

Wbrew rozsądkowi (Severus Snape, Alastor Moody, OC) TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz