66. Tajemniczy "znajomy" profesora Moody'ego

797 25 11
                                    


Profesor Moody pospiesznie odprowadził mnie do łóżka. Nakrył mnie kołdrą i przez krótką chwilę patrzył, jak leżę. Miałam ochotę zadać mu tysiące pytań, ale nim zebrałam się na odwagę, ten odwrócił się na pięcie i wrócił do gabinetu. Naciągnęłam kołdrę pod samą szyję. Przez drzwi słyszałam cichy szmer rozmowy jego i Alex. Słowa były dla mnie niezrozumiałe. Westchnęłam. Zamknęłam oczy, próbując wywalić wszystko z głowy i znowu zasnąć. Wkrótce usłyszałam kroki, potem kojący szum wody lejącej się z prysznica, a później materac obok mnie lekko się zapadł, jakby ktoś się tam położył. Byłam bardzo zmęczona, więc cisza i mrok szybko mnie uśpiły. Niestety nie na długo. Przez cały ten stres mój sen był bardzo płytki, a głowa próbowała uporządkować wszystkie wydarzenia, tworząc jeszcze gorsze historie. Tym sposobem ponownie przyśniło mi się, że razem z Alex siedziałyśmy na dziedzińcu Hogwartu, a wtedy nagle otoczyła nas grupka ubranych w czarne szaty osób. Ich krąg stopniowo się zacieśniał, odcinając nam wszystkie drogi ucieczki. Przy takiej przewadze liczebnej, nasze różdżki były bezużyteczne. Mężczyźni złapali nas. Rozpoczęła się szarpanina.

- Nie! – jęknęłam.

W tym samym momencie poruszyłam się gwałtownie, od razu wybudzając ze snu. Był środek nocy. W pierwszej chwili byłam zdezorientowana. Pokój nie przypominał naszego dormitorium, a obok mnie ktoś leżał. Szybko złapałam za różdżkę i rozpaliłam na jej końcu światło. To była sypialnia profesora, a obok mnie leżała Alex. Przyjaciółka spała w koszulce. Zacisnęła mocniej powieki i przewaliła się na drugi bok.

- Przepraszam – szepnęłam do niej i szybko zgasiłam różdżkę.

Znowu zapadła ciemność. Wzięłam kilka głębokich wdechów, próbując uspokoić oddech i kołatające serce. To co widziałam przed chwilą, wydawało się takie realne... ale przecież to był tylko sen. Byłyśmy w szkole. Byłyśmy z profesorem. Byłyśmy bezpieczne... czemu tak ciężko było mi w to uwierzyć?

Czułam, że pod powiekami zbierają mi się łzy. Nie chciałam płakać. Łzy nie mogły niczego zmienić. Leżałam na plecach i wpatrywałam się w ciemny sufit. Choć naprawdę chciałam, nie mogłam przestać myśleć o porwaniu. O tym jak nas potraktowano. Sen powinien być ukojeniem, ale wcale nie przynosił ulgi. Zamiast tego nadał strachowi nowe oblicze. Bałam się, że jeśli zamknę oczy, zobaczę ich znowu. Raz jeszcze spojrzałam na Alex. Gdybym nie dotknęła tej paczuszki, nic by się nie wydarzyło... Skoro to była moja wina, nie mogłam jej teraz zadręczać tym jak mi źle. Też swoje przeżyła. Musiałam porozmawiać z kimś, kto przeżył to nie jeden raz. Kimś, dla kogo walka o przetrwanie była chlebem powszednim. Z kimś, kto miał odpowiedź na wszystko. Z profesorem Moody'm.

Po cichu zwlekłam się z łóżka i podeszłam do drzwi. Gdy byłam bardzo blisko, usłyszałam po drugiej stronie męski głos.

- Miałeś sporo szczęścia, wiesz? Mało brakowało. Naprawdę mało brakowało, a wszystko rozsypałoby się jak domek z kart. Zaufanie jest delikatne jak pajęcza nić. Łatwo ją zerwać.

Zamarłam. Czy profesor z kimś rozmawiał? Przysunęłam ucho do drzwi, próbując rozpoznać głosy. Słyszałam tylko jeden.

- To zaszło za daleko... a nie powinno do tego dojść. Nie w taki sposób. Przecież zawsze na wszystko masz plan, prawda Moody? Nie działasz pochopnie. Najważniejszy jest cel. Najważniejsza jest stała czujność...

Starałam się usłyszeć jak najwięcej, ale po chwili nastała cisza. Złapałam za klamkę i nacisnęłam ją, powoli uchylając drzwi. Ostrożnie zajrzałam do gabinetu. Ogień w kominku ledwo się tlił, przez co wewnątrz panował półmrok. Na oparciu krzesła wciąż wisiał płaszcz profesora. Kanapa była przygotowana do spania, ale nikt na niej nie leżał. W pierwszej chwili pomyślałam, że w pomieszczeniu nie ma nikogo.

Wbrew rozsądkowi (Severus Snape, Alastor Moody, OC) TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz