65. Składzik

722 30 6
                                    



Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, nie odzywając się do siebie. Ja podkuliłam kolana pod brodę, obejmując je ciasno rękoma, a Klara zapatrzyła się w przestrzeń, łkając cicho. Moody w tym czasie przechadzał się niespokojnie po pokoju, jakby nie wiedząc, co dalej zrobić. Podszedł do okna, odsunął kawałek firanki, zajrzał na spowitą w mroku ulicę, po czym mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i na nowo zaczął się przechadzać po pokoju.

- Ja przepraszam, profesorze! -Wybuchła nagle przyjaciółka, przecierając wierzchem dłoni zapłakaną twarz. – Trenowaliśmy wszystko, co dzisiaj się działo, a i tak nie dałam rady się skupić! Przepraszam! Nie nadaję się na aurora! Tak bardzo przepraszam!

Moody zatrzymał się w miejscu, obserwując Klarę magicznym okiem, po czym podszedł do niej szybko, przyklęknął, położył dłonie na jej kolanach, potrząsając nimi lekko.

- Klaro, uspokój się – powiedział spokojnym, aczkolwiek stanowczym tonem. – To nie twoja wina. To wszystko przeze mnie. Mało profesjonalny ze mnie nauczyciel – westchnął. - Gdybym traktował was jak zwykle uczennice, nie dopuścił do siebie, to może ci łajdacy nie mieliby żadnego haczyka na mnie.

- Ale przecież powiedział pan, że jesteśmy zwykłymi uczennicami – przypomniałam sobie, spoglądając na nauczyciela. Moody uśmiechnął się smutno.

- Nie mogłem potwierdzić tego, co powiedziała Klara – odparł i spojrzał czujnie magicznym okiem na blondynkę, która w dalszym ciągu zanosiła się płaczem. – Moje ulubienice – powtórzył, oblizując się.

- Przepraszam! – Zawyła Klara. Profesor kiwnął głową, chwytając za podbródek dziewczyny, by ta popatrzyła mu prosto w oczy.

- O niektórych rzeczach powinnaś milczeć, Klaro – stwierdził ostrzegawczym tonem, a zaraz potem na nowo się uśmiechnął, poklepując dziewczynę pieszczotliwie po policzku. – Poza tym, muszę was pochwalić. Byłyście dzielne.

- Nie do końca – burknęła przyjaciółka. – Nie pomogłyśmy panu, profesorze.

- I bardzo dobrze zrobiłyście. W ten sposób tylko byście mi przeszkodziły. Musiałbym używać innych zaklęć, patrzeć, w którą stronę je rzucam i pilnować, żeby nie stała wam się krzywda podczas bójki.

Spojrzałam znacząco na przyjaciółkę.

- Bardzo sprawnie uwolniłyście ręce z lin. Której to był pomysł? – Kontynuował Moody, po czym podniósł się ociężale z podłogi, siadając pomiędzy nami. Objął nas czule rękoma, przyciągając do siebie.

- Klary – odpowiedziałam, opierając głowę o jego ramię. Pierwszy raz od kilku godzin poczułam się w końcu bezpieczna. To, co nam się przytrafiło było okropne. Miałam nadzieję, że nigdy więcej nie będę musiała przebywać sam na sam ze Śmierciożercami. Jeżeli słudzy Tego – Którego – Imienia – Nie wolno – wymawiać sprawiali, że drżałam ze strachu, kim musiał być ich pan? Nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać. Dotknęłam dłonią szyi, przypominając sobie, jak jeden z nich dusił mnie z całych sił, chcąc żebym się rozpłakała i wzdrygnęłam się. Moody musiał to wyczuć, ponieważ potarł mocniej moje ramię, przyciskając do siebie.

- Klary? – Zdziwił się profesor, ale mogłam wyczuć w jego głosie dumę. – No proszę.

- Ujrzałam szkło na podłodze, kiedy ten pan o jasnych włosach zaciągnął mnie do pomieszczenia obok i... - Głos jej ugrzązł w gardle.

- Jaki pan?! – Zdenerwowałam się, odsuwając od nauczyciela. Wychyliłam się nieco do przodu, patrząc na zasmuconą przyjaciółkę. – Jaki, kurwa, pan?! To byli Śmierciożercy, podłe gnojki, a ty odzywałaś się do nich z szacunkiem! Pojebało cię, Klara?! Pozwalałaś mu na wszystko, zamiast się bronić! On mógł cię tam zgwałcić! – Krzyknęłam na koniec, próbując w końcu unormować oddech. Cała się trzęsłam, a dłonie ściśnięte miałam w pięści tak mocno, że zbielały mi knykcie.

Wbrew rozsądkowi (Severus Snape, Alastor Moody, OC) TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz