29. Siedzenie w kozie i ostre trenowanie z Moodym

1.5K 44 1
                                    

Patrzyłam zdziwiona na Alex. Nie wiedziałam, że tak boi się swojego ojca. W sumie pewnie zareagowałabym podobnie, gdyby wezwano mojego. Objęłam przyjaciółkę ramieniem. Alex cały czas patrzyła błagalnie na profesor McGonagall, ale teraz żadne smutne oczy czy prośby na kolanach by nie pomogły. Widać było, że decyzja zapadła.

- To całkowicie normalna procedura – McGonagall tłumaczyła cierpliwie. – Proszę nie myśleć, że robię to na złość, panno Lamberd. Zwyczajnie mam nadzieję, że ta wizyta coś zmieni w Twoim zachowaniu. Gdy tego chcesz, jesteś dobrą dziewczyną - Pani profesor skinęła do niej głową, a później spojrzała na resztę. - Jeśli chodzi o samo naruszenie ciszy nocnej... profesor Dumbledore orzekł co prawda, że pierwsze zajęcia odbędą się dopiero po obiedzie, ale czas wolny jest dla uczniów nagrodą. Wy na nią nie zasłużyliście. W takim wypadku proszę, byście w przeciągu pół godziny zjawili się w Wielkiej Sali, gdzie karnie spędzicie czas aż do posiłku.

Fred i George dyskretnie przybili sobie piątkę. Alex wciąż przeżywała wizytę ojca. Ja patrzyłam zdezorientowana na wszystkich po kolei. Karne siedzenie w Wielkiej Sali? Tak, to była kolejna rzecz, która do tej pory mnie omijała. Wyobrażałam sobie, że każą nam ją sprzątać czy coś.

- Będziecie tam pilnowani przez nauczycieli – kontynuowała pani profesor. - Możecie zabrać ze sobą podręczniki i spędzić ten czas na nauce lub odrabianiu zadań domowych. Radzę dobrze wykorzystać ten czas.

Otworzyłam szerzej oczy. Robienie zadań? Nie brzmiało wcale jak kara. Rozluźniłam się nieco. Pół godziny na dotarcie, to było wystarczająco dużo czasu, żeby zabrać rzeczy z sypialni. Już w głowie rozmyślałam, do czego by się pouczyć. Chwilę później McGonagall wypuściła nas ze swojego gabinetu. Wszyscy ruszyliśmy do dormitorium.

- Grubo... - parsknął Fred.

- To Twoja pierwsza wizyta rodziców, co? – George objął Alex ramieniem i patrzył na nią.

Przyjaciółka kiwnęła głową i zwiesiła ją zrezygnowana. Zastanowiłam się.

- Przynajmniej nie dostaniesz kolejnego wyjca... - stwierdziłam po chwili. - Znowu wszyscy słyszeliby jak krzyczy na Ciebie ojciec. To byłby dopiero wstyd...

- Chyba wolę wyjca, niż słuchać go w cztery oczy – bąknęła Alex.

- Na nas starzy ciągle się drą – stwierdził beztrosko Fred. - Da się przejść z tym do porządku dziennego.

- Nie da się – Alex potrząsnęła głową. – Nie znasz mojego ojca.



Gdy wpadłyśmy do sypialni, spakowałam do torby kilka podręczników i zeszytów. Alex dziwnie mi się przyglądała.

- Klara, my tam idziemy na kilka godzin, a nie na miesiąc... – skomentowała przyjaciółka.

Widziałam, że ona spakowała tylko zeszyt. Zeszłyśmy na dół. W pokoju wspólnym już czekali na nas bliźniacy. W czwórkę ruszyliśmy na Wielką Salę. Stoły stały poustawiane tak jak zawsze, ale tym razem nie było na nich talerzy i półmisków, przez co wydawało się dziwnie pusto. Co mnie zdziwiło, na sali było kilkunastu uczniów z różnych roczników i domów. Ludzie siedzieli w grupkach i rozmawiali ze sobą. Atmosfera była luźna. Na pierwszy rzut oka bardziej przypominało to posiadówkę, niż prawdziwą karę. Porządku pilnował profesor Flitwick. George od razu pociągnął Alex w stronę stołu gryfonów i usiadł na naszym standardowym miejscu. Usiadłam obok Alex i zaczęłam wypakowywać podręcznik po podręczniku, zeszyt po zeszycie. Bliźniacy patrzyli na mnie jak na wariatkę i śmiali się pod nosem. Gdy wypakowałam już wszystko, zobaczyłam kątem oka, że do sali wszedł Lucjan Bole. Wyglądał, jakby ubrał się w pośpiechu, krawat miał poluźniony, a koszulę niedopiętą. Chłopak rozejrzał się od niechcenia i dosiadł się do kumpli ze Slytherinu. Wyglądało na to, że wszyscy wczoraj złapani musieli dziś karnie tutaj siedzieć. To było nas aż tylu?

- Sami degeneraci, co nie? – żartobliwie zapytał Fred, widząc moją minę.

Zaraz potem pomachał do kolegi z Hufflepufu.

- Same znajome twarze – zaśmiał się George. – Niektórzy są tu co tydzień.

- Ciekawe ilu z nich miało wizytacje rodziców – Alex oparła się łokciami o stół i oparła głowę. – Co za bezsens... nawet mi wyboru nie dała.

- Mówię Ci, nie martw się. Przyjedzie, odjedzie, będziesz mieć z głowy – George próbował ją pocieszyć.

Trudno mi było doradzić w tym temacie, bo nie byłam nigdy w takiej sytuacji.

- Ale nie rozumiecie... - Alex westchnęła przeciągle. - Mój ojciec jest... dość specyficzny. Czasem mam wrażenie, że ja się w ogóle dla niego nie liczę. Ciągle tylko praca, praca i praca. Wkurza się, gdy ktoś próbuje odciągnąć go od obowiązków, a przyjazd tutaj, to właśnie takie odciąganie. Jestem pewna, że będzie wściekły...

Słuchałam jej z uwagą. Zmarszczyłam brwi.

- A nie mówiłaś niedawno, że masz w dupie jego zdanie? – zapytałam nagle.

- No pewnie tak powiedziałam... - Alex przewróciła oczami. - Ale co innego tak mówić, gdy on siedzi w domu, a co innego, gdy zaraz tutaj będzie.

- Dasz sobie radę – George pogłaskał Alex po plecach. – Jeśli chcesz, możemy zrobić eliksir wielosokowy, zamienię się w Ciebie i wysłucham kazania w Twoim imieniu – poruszył brwiami.

Alex parsknęła śmiechem.

- Lepiej się zastanów zanim się zgodzisz – zaśmiał się Fred.

- Tak chyba nie można... - wtrąciłam, marszcząc brwi.

- Przecież nie mówił poważnie – stwierdziła Alex i dała Georgowi całusa w policzek.

Przez chwilę patrzyłam na Georga, ale w końcu postanowiłam zająć się tym, po co tutaj przyszłam. Otworzyłam książkę z zielarstwa i zabrałam się za lekcje. W tym czasie Fred potajemnie wyjął różdżkę i mrugając do brata, zmusił machnięciem, by jedna z ogromnych okiennic zamknęła się z głośnym hukiem. Profesor Flitwick momentalnie obrócił się, patrząc na okno.

- Kto to zrobił? – zapytał i rozejrzał się po sali.

Wszyscy nagle siedzieli cicho. Fred siedział podejrzanie prosto, chowając różdżkę pod stołem. George śmiał się pod nosem i przytulał do swojego boku Alex. Profesor machnął różdżką, otwierając okiennice, a następnie przeszedł się po sali. Gdy był do nas plecami, Fred znów wykonał czar. Okno trzasnęło.

- Proszę przestać! – pieklił się profesor Flitwick.

Wyglądało to komicznie, więc kilka osób się zaśmiało. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że Lucjan Bole siedzi rozwalony na ławce i patrzy w moją stronę. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, chłopak poruszył brwiami. Szybko spuściłam wzrok na podręcznik, czerwieniąc się.

- Na takich szlabanach też już byliście? – zapytała Alex.

- Żeby to raz – parsknął George. – Jesteśmy doświadczeni... - poruszył brwiami i po chwili dodał. – W kwestii kar.

- Czemu was jeszcze nie wywalili? – zapytała Alex, marszcząc brwi.

Bracia spojrzeli na siebie i w tym samym czasie wzruszyli ramionami.

- Lubią nas czy coś? – zaśmiał się George. - A tak serio, to na to trzeba sobie naprawdę zasłużyć. My wpadamy raczej za niewinne żarty. Trzeba mieć zawsze dobrą wymówkę lub plan „b". I dobrze jest znać regulamin. Przekrzykujesz się z profesorem punktami z regulaminu i on już wie, że Ty wiesz.

- Nieznajomość prawa szkodzi – wtrąciłam, mimowolnie podsłuchując o czym mówią.

- Dokładnie tak – mówił Fred. - Gdy znasz swoje prawa i zgrabnie między nimi lawirujesz, miotają się. Później kończy się na karze „za pyskowanie", a to gówno a nie kara.

Nagle na moim podręczniku wylądował latający liścik. Spojrzałam zaskoczona na kawałek papieru i podniosłam wzrok, szukając nadawcy. Lucjan mrugnął do mnie z głupim uśmieszkiem. Rozwinęłam papier. Alex z zainteresowaniem przechyliła się w moją stronę, by zajrzeć co jest napisane. Na karteczce było:

„Wczoraj byłaś naprawdę mokra".

Przeczytałam to i zmarszczyłam brwi, zastanawiając się intensywnie. Alex zakrztusiła się.

- Po co on mi to pisze?... – zapytałam, nie mając pojęcia. – Przecież wiadomo, że byłam. Wpadłam do basenu – potrząsnęłam głową.

Alex wyrwała mi liścik z ręki i szybko go zgniotła. Lucjan cały czas patrzył w naszą stronę.

- To debil – skomentowała Alex.

- Powinnam mu odpisać? – zapytałam, patrząc na przyjaciółkę.

- Nie. Olej go – poradziła mi i usiadła prosto.

Wzruszyłam ramionami i wróciłam do nauki. W tym czasie Fred obserwował profesora. Znów wykorzystał moment, gdy ten był tyłem. Czarem zamknął okiennice.

- Dość tego! – zawołał Flitwick, ponownie otwierając okiennice.

Niemal w tym samym momencie, tuż za naszymi plecami jak spod ziemi wyrosła sylwetka w czarnych szatach. Profesor Snape.

- Weasley... - z tyłu usłyszeliśmy oschły głos. - Natychmiast oddaj różdżkę.

Dyskretnie obejrzałam się przez ramię i zobaczyłam, że tuż za plecami Freda stoi sylwetka w czarnych szatach. Profesor Snape. Jak zawsze pojawił się nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak. Przez chwilę pomyślałam, że mógłby być mistrzem teleportacji, co by niejako wyjaśniało różne zbiegi okoliczności i bezszelestne pojawienia. Mężczyzna trzymał wystawioną przed siebie, otwartą dłoń, wyraźnie na coś czekając. Alex momentalnie zesztywniała, tym bardziej, że George cały czas gładził ją po plecach.

- No już – Snape pospieszył Freda. - Odbierzesz ją po skończeniu szlabanu.

Fred niechętnie oddał różdżkę. Zaraz potem profesor Snape złapał Georga za kołnierz i pociągnął do góry, zmuszając do wstania.

- Rozsiąść się – nakazał. - Minimum jedno miejsce przerwy pomiędzy każdym z was. I ZERO dotykania.

Snape krótko spojrzał na Alex i puścił chłopaka. Przyjaciółka osunęła się niżej, jakby chciała schować się pod stołem. Profesor momentalnie stracił nami zainteresowanie, wysłał różdżkę Freda na stół nauczycielski, następnie splótł ręce za sobą i przespacerował się między stołami. Jedno jego spojrzenie wystarczyło, by grupki magicznie się rozluźniły i rozsiadły, a sala ucichła. Widocznie nikt nie chciał być na celowniku. Fred i George nie wyglądali na zaskoczonych przebiegiem sprawy. Fred przesiadł się naprzeciwko nas, a George poprawił kołnierz i lekko odsunął się od Alex, posyłając jej uśmiech. Chwilę później Fred pokazał nam, by być cicho, a zaraz potem spod stołu wyjął swoją różdżkę i pomachał nią. Otworzyłam szeroko oczy.

- Co? Jak to zrobiłeś?! – zapytałam niedowierzając i kontrolnie spojrzałam na stół nauczycielski. Różdżka Freda nadal tam była. – Masz dwie?!

Fred zaśmiał się i pokręcił głową. Szybko schował przedmiot.

- Jedno słowo: „confundus" – mrugnął chłopak. – Czar nie jest łatwy, ale warto go umieć. Nieźle można namieszać.

Słuchałam go kiwając głową i zapisałam sobie na marginesie zeszytu, żeby później o tym więcej poczytać. Nawet Alex wyglądała na zainteresowaną tematem, choć wciąż starała się zachowywać tak, jakby wcale jej tu nie było.

- Nie rozmawiamy – uciszył nas Snape.

Przyciągnęłam do siebie podręcznik i znów skupiłam się na zawartości. W tym czasie profesor Flitwick podszedł do Mistrza Eliksirów.

- Jak dobrze, że już jesteś Severusie. Niedługo zaczynam kolejną próbę chóru. Mamy już przećwiczoną większość repertuaru na bal...

Profesorowie rozmawiali chwilę, przy czym Flitwick bardzo się emocjonował, a profesor Snape wydawał się nie zmieniać wyrazu twarzy. Zauważyłam, że Alex przygląda się im ukradkiem. W międzyczasie wyjęła nawet z torby zeszyt i zaczęła bazgrolić na marginesie jakieś bochomazy, zapewne dla zabicia czasu.

- Nie wiem czemu nazywają to karą... - powiedziałam do niej cicho. – Przecież to idealne warunki do nauki. Szczególnie teraz, gdy przyszedł Snape. Zobacz jak jest cichutko...

- Panno Amber – zagrzmiał głos profesora Snape'a.

Momentalnie się wyprostowałam, patrząc w jego stronę spanikowana.

- Zajmij się sobą – nakazał profesor.

Skinęłam głową i pospiesznie wróciłam do nauki. Wkrótce profesorowie się pożegnali, Flitwick wyszedł z Wielkiej Sali, zamykając za sobą drzwi. Snape został, spacerując pomiędzy stołami i zaglądając wybranym uczniom przez ramię. Zapanowała niemal grobowa cisza. Każdy coś tam robił, pisał, rysował, czytał. Myślałam, że Alex w końcu zrobi sobie jakieś notatki, ale jej bazgroły przypominały raczej... serduszka? Złamane, rozdarte i krwawiące. Zdziwiło mnie to, bo mówiła rano, że rozmawiała z Georgem, a do tej pory zachowywali się, jakby między nimi było okej. Zerknęłam na profesora Snape'a i gdy oceniłam, że jest dość daleko, nachyliłam się do przyjaciółki.

- Coś nie tak z Georgem?... – zapytałam cicho.

- Nie, czemu? – zapytała równie cicho, nadal rysując te serduszka.

Pokazałam palcem na jej zeszyt. Nagle Alex ocknęła się i speszona, zasłoniła ręką swoje bazgroły.

- Ja to tak sobie rysuje... - bąknęła.

Nie czułam się przekonana, ale i tak teraz nie było dobrych warunków do rozmowy. Gdy profesor Snape się do nas zbliżał, szybko pochyliłam się nad książką, wynotowując potrzebne mi informacje. Alex była podobnie pochylona nad swoim zeszytem. Profesor przystanął przy niej. Przyjaciółka momentalnie zesztywniała.

- Co my tu mamy...

Snape powoli nachylił się tuż ponad jej ramieniem. Miałam wrażenie, że wstrzymała oddech. Starała się na niego nie patrzeć. Profesor zerknął na jej serduszkowe bazgroły, a na jego twarzy pojawił się lekki grymas.

- Po jednej połówce dla każdego, co Lamberd? – zakpił. – Żałosne.

Nie czekając na odpowiedź, od razu się wyprostował i ruszył dalej, zaglądając od niechcenia na mój zeszyt. Moich notatek nie skomentował. Widziałam kątem oka, że Alex zrobiła się cała czerwona. Najpierw mocno ściskała pióro, a później zaczęła gorączkowo kreślić po zeszycie, zamazując narysowane wcześniej, tragiczne serduszka. Ostatecznie wyrwała kartkę, zgniotła ją i spaliła zaklęciem.

- On mnie nienawidzi – powiedziała nagle.

Zerknęłam na Snape'a i widząc, że krążył przy stole ślizgonów i ruga za coś Lucjana, przechyliłam się w stronę przyjaciółki.

- Nienawidzi wszystkich gryfonów – odpowiedziałam jej z myślą, że mogłoby ją to pocieszyć.

- Ale mnie w szczególności... Nawet Mcgonagall powiedziała, że to przez niego posłała po mojego ojca. Bo profesor Snape uznał, że szlabany nic mi nie dają.

- W sumie nie skłamał – potarłam nos.

Alex zmierzyła mnie wzrokiem, zajrzała do torby i westchnęła cicho. Popatrzyła na moją kupkę książek z miną, jakby podejmowała życiową decyzję.

- Mogę podręcznik do eliksirów? – zapytała nagle.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem, ale w sumie nie było powodu, żeby jej go nie dać. Przesunęłam podręcznik w jej stronę, ona otworzyła go i zaczęła czytać materiał na kolejne zajęcia. Ja skończyłam przygotowywać się na zielarstwo i sięgnęłam po kolejny podręcznik. Po jakimś czasie profesor Snape znów przechodził za naszymi plecami. Tym razem nawet nie przystanął.

- To wspaniale Lamberd, że jednak potrafisz czytać – rzucił w stronę mojej przyjaciółki, a ona znów się spięła. – Następnym razem przeczytaj regulamin szkoły. Ze zrozumieniem.

Alex zwiesiła głowę. Profesor spacerował dalej. Ja i bliźniacy odprowadziliśmy wzrokiem profesora. Gdy był do nas plecami George od razu przysunął się do dziewczyny, chcąc dodać jej otuchy.

- Weasley – odezwał się Snape, od razu obracając się w naszą stronę. – Czy wyraziłem się niejasno?

George znieruchomiał i powoli się odsunął.

- Nie profesorze. Bardzo jasno – powiedział, uśmiechając się.

Snape zmrużył niebezpiecznie oczy. Fred osłonił od boku twarz ręką i sparodiował maniere Snape'a, mówiąc cicho „czy wyraziłem się niejasno?". Jego brat zaśmiał się. Ja piorunowałam Freda wzrokiem.

- Minus dziesięć punktów dla gryffindoru – syknął Snape.

- Jak on to widział? – George zapytał szeptem, a potem spojrzeli na siebie z Fredem i w tym samym czasie powiedzieli cicho –„ Snape".



Gdy szlaban dobiegł końca, Snape zwrócił zarekwirowane przedmioty i wyszedł z sali, a za nim wyszła część uczniów. Nasza czwórka została. Fred i tak przysypiał na ławce, a George tylko czekał, by móc znów przytulić się do Alex. Pierwszy raz byłam świadkiem tego, jak skrzaty zaczęły znosić z kuchni jedzenie na obiad. Szybko spakowałam podręczniki i zeszyty, by zrobić miejsce na stole. Byłam zadowolona z tej kary, wykorzystałam ją najlepiej jak mogłam. Nawet Alex zdążyła pouczyć się eliksirów, co było sukcesem.

- Naprawdę lepsza taka kara niż szlaban u profesorów – powiedziałam zadowolona.

- Ja tam bym wolał mieć czas wolny – zaśmiał się George.

Rudzielec objął Alex, ale ona wciąż siedziała trochę sztywno. Chyba nadal przejmowała się docinkami z ust profesora, albo wizytą ojca. Rozejrzałam się po sali i zauważyłam, że przy stole ślizgonów, te kilka osób ze szlabanu siedziało teraz w zbitej grupce i pochylali się, jakby mieli jakąś naradę. W pewnym momencie od stołu wstał Lucjan Bole. Patrzył w moją stronę, a wszyscy ślizgoni patrzeli na niego. Bole przeczesał palcami włosy i korzystając z okazji, że jeszcze ludzie nie zaczęli się schodzić na obiad, podszedł do naszego stolika.

- Cześć Klara. Dostałaś liścik? – Lucjan poruszył brwiami.

Bezceremonialnie usiadł po mojej prawej stronie i luźno zarzucił mi swoje ramię na barki. Było tak ciężkie, że aż się lekko przygarbiłam. Alex i George od razu zmierzyli go wzrokiem.

- Dostałam, choć nie wie... – zaczęłam, ale Alex mi przerwała.

- A Ty tu czego? – zapytała przyjaciółka.

Lucjan zaśmiał się i przyciągnął mnie bliżej siebie. Siedziałam sztywno, patrząc na niego speszona. Prawie się nie znaliśmy, a on zachowywał się tak, jakbyśmy byli dobrymi przyjaciółmi.

- Przyszedłem sobie pogadać z Klarą. Nie można? – zapytał ze szczerym uśmiechem.

George oparł się o stół, by lepiej widzieć Lucjana. Alex spojrzała na mnie kontrolnie, ale że nie wiedziałam o co mu chodzi, to lekko wzruszyłam ramieniem.

- O czym chcesz rozmawiać? – zapytałam.

- A tak mnie ciekawi, jak to w końcu jest z tym profesorem Moodym... – Lucjan potarł własny podbródek i zerknął na stół ślizgonów. Wszyscy się na nas gapili. – Wiesz, każdy mówi co innego.

- Mówiłam już, że tylko mnie uczy – naburmuszyłam się.

- Głupie wymysły – skomentowała Alex. – Nie macie lepszych tematów do rozmowy? W kółko tylko jeden temat.

- Dobra, dobra – zaśmiał się Lucjan i spojrzał na mnie, cały czas trzymając mnie przy swoim boku. – To drugie pytanko. Klara, a Ty masz chłopaka?

Alex zmrużyła oczy. Ja spojrzałam na ślizgona niepewnie i powoli pokręciłam głową.

- Yyy... nie mam.

- No to już masz – Bole wyszczerzył się, wyraźnie zadowolony z siebie.

- Co? – pisnęłam i rozejrzałam się. – Ale że kogo?

George uderzył się otwartą dłonią w czoło. Fred nagle podniósł się z ławki i rozejrzał zaspanym wzorkiem. Alex pociągnęła mnie za rękaw, a Lucjan cały czas patrzył mi w oczy.

- No jak to kogo? Mnie oczywiście – odpowiedział z rozbrajającym uśmiechem.

- Co?! – patrzyłam na niego zdezorientowana. - Zaraz zaraz...

- Tak nie można! – oburzyła się Alex.

- Wiesz stary – wtrącił George. – Może ślizgoni mają inaczej, ale u nas to się pyta dziewczynę o chodzenie, a nie, że jej to oznajmiasz.

- No ale co, nie chcesz? – Lucjan ignorował resztę. Przybliżył do mnie twarz i przyciszył głos. – Sama powiedz, nie podobam Ci się?

- Nie no... to nie tak... - spanikowana skuliłam się, próbując wydostać spod jego ręki.

- Weź ją zostaw – warknęła Alex.

Przyjaciółka wstała i zepchnęła rękę Lucjana z moich ramion. Bliźniacy od razu poderwali się na równe nogi. Ja odsunęłam się od ślizgona, a ten tylko się zaśmiał.

- Nie dadzą człowiekowi normalnie porozmawiać – stwierdził rozbawiony Bole, od niechcenia poprawił krawat i wstał od stołu – Do zobaczenia później. – Mrugnął do mnie.

Odszedł od naszego stołu i od razu wrócił do swojej grupki, gdzie zaczęli żywo o czymś rozmawiać i śmiać się. Wciąż zdezorientowana patrzyłam w tamtą stronę. W końcu spojrzałam na Alex.

- On tak na serio?... – zapytałam cicho. Czułam, że policzki mnie piekły.

- Jaja sobie robią. Widać na kilometr – stwierdziła przyjaciółka i ponownie usiadła przy stole.

Nie wiedzieć czemu, ale trochę zrobiło mi się przykro.



Po obiedzie przyszła pora na Historię Magii. Zajęcia ciągnęły się jak zawsze, tym bardziej, że cały czas wałkowaliśmy temat buntów goblinów, a profesor po raz trzydziesty opowiadał te same anegdoty. W przerwach między notowaniem, zerkałam na Draco Malfoya. Miałam wrażenie, że przez całe zajęcia nawet na mnie nie spojrzał. Z resztą połowa klasy wygląda na obrażoną na siebie. Hermiona siedziała daleko od Alex i obie posyłały sobie mordercze spojrzenia, Ron wyjątkowo usiadł z Hermioną, choć na historii zwykle zasiadał z Alex. Harry wyglądał, jakby nie chciał być w środku tej sprzeczki, więc w ogóle usiadł sam.

- Czemu nie możecie się wszyscy pogodzić? – zapytałam półszeptem, korzystając z kolejnej przerwy na anegdotę.

- Tego muszą chcieć obie strony – Alex patrzyła na Rona, ale on udawał że jej nie widzi.

- z Hermioną w sumie trochę przesadziłaś... rozumiem, że bardzo źle o Tobie mówi, ale...

- Ale co? – Alex spojrzała na mnie twardo.

- No nie wiem... Nie musiałaś się na nią rzucać? – podrapałam się po policzku.

- Musiałam. Tak już mam – Alex wzruszyła ramionami. – Z resztą ten mój nawyk nie raz uratował Ci tyłek.

- To prawda... – kiwnęłam głową i wpatrzyłam się w Draco.

Alex spojrzała w tym samym kierunku i nagle sobie o czymś przypomniała.

- Właśnie. Pamiętasz jak siedziałyśmy wczoraj ze ślizgonami?

- No? – spojrzałam na nią.

- Odniosłam wrażenie, że Draco Cie wtedy podrywał - Alex patrzyła na mnie z powagą.

Uniosłam brwi. Początkowo niedowierzałam, ale jej mina mówiła jasno, że nie żartuje. Gdy tylko to do mnie dotarło, zamrugałam i zaczerwieniłam się. Od razu spojrzałam w jego kierunku. Skoro mnie podrywał, czemu na śniadaniu i teraz wydawał się mnie totalnie zlewać? Czy to były jakieś dziwne damsko-męskie gierki, na których się nie znałam? W sumie już wcześniej odniosłam wrażenie, że im mniej ludzi nas widzi, tym Malfoy wydawał się być bardziej ludzki. Może zwyczajnie powinnam poszukać okazji, żebyśmy byli sami? I wtedy zagadać? Zaczęłam sobie układać w głowie plan, ale profesor wrócił do tematu wykładu, więc musiałam kontynuować notowanie. Na koniec zajęć profesor zadał nam obszerne wypracowanie w temacie jednego z epizodów buntów i dał nam na to dwa tygodnie. Większość uczniów opuściła klasę z minami cierpiętników. Początkowo moją głowę zaprzątały myśli o Draco, ale dzisiejsze popołudnie miało jeszcze jeden ważny punkt. Zajęcia z profesorem Moodym. Razem z Alex wróciłyśmy więc do dormitorium, zostawiłam tam książki i zeszyty i gotowa na korepetycje, sama ruszyłam pod gabinet. Jeszcze na korytarzu przypomniały mi się te głupie domysły i docinki ślizgonów. Odruchowo rozejrzałam się po drodze, sprawdzając czy ktoś widzi, gdzie idę. Czemu właściwie się tym przejmowałam? Nie robiliśmy nic złego. Stanęłam pod drzwiami i zapukałam. Po chwili usłyszałam szczęk zamka, a później zobaczyłam głowę profesora. Szalonooki jak zawsze najpierw wyjrzał na zewnątrz, obejrzał uważnie korytarz, a dopiero wtedy szerzej otworzył drzwi.

- Dzień dobry profesorze – przywitałam się uprzejmie.

- Witaj ptaszyno. Dziś jesteś wcześnie – stwierdził profesor.

Gotowa byłam wejść, ale to profesor wyszedł na zewnątrz i szybko zamknął za sobą drzwi. Odchrząknął, patrząc na mnie z góry.

– Dziś poćwiczymy w sali lekcyjnej – rzucił i od razu ruszył przodem. – Mam nadzieję, że masz ze sobą różdżkę?

Moody łypał na mnie mechanicznym okiem. Zrównałam z nim krok i odchyliłam szatę, pokazując różdżkę wetkniętą do wewnętrznej kieszeni peleryny.

- Mam profesorze.

- To dobrze, to dobrze – profesor oblizał się. – A jak się dziś czujesz? Wczorajsza noc była dość... - odchrząknął - długa.

- To prawda... Późno wróciłyśmy do sypialni, ale o dziwo bardzo dobrze się wyspałam – odparłam z uśmiechem.

Profesor Moody przytaknął mi lekkim ruchem głowy i nic już nie powiedział. Po chwili byliśmy w sali do Obrony Przed Czarną Magią. Bez pozostałych uczniów było tu trochę dziwnie. Pusto i trochę ponuro. Podeszłam do mojej ławki, nie wiedząc jeszcze co będziemy ćwiczyć. Profesor zamknął za nami drzwi na klucz. Spojrzałam na niego zaskoczona. Widząc moją minę, od razu wyjaśnił beztroskim tonem.

- To prywatne zajęcia, nie chcemy, żeby ktoś nam przeszkadzał, prawda?

Przytaknęłam ruchem głowy. Profesor sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza, wyciągając specyficzną, znaną mi z wyglądu buteleczkę. Nie spuszczając ze mnie wzroku, upił solidny łyk. Przetarł usta wierzchem dłoni i schował buteleczkę. Odchrząknął.

- No to co... no to może weźmiemy się w końcu za naukę? – Moody uśmiechnął się lekko i wskazał mi na pustą przestrzeń przed tablicą. – Zapraszam tutaj.

- Co dziś ćwiczymy profesorze? – zapytałam i wyszłam na sam środek.

Profesor oparł swoją laskę o biurko, a następnie chwycił za różdżkę i przywołał kukłę treningową. Obiekt zatrzymał się kilka metrów ode mnie. Szalonooki wetknął różdżkę z powrotem za pasek.

- Dziś poćwiczymy podstawy – mówił wykładowym tonem. - To, co powinnaś już wiedzieć, czyli jak stanąć do pojedynku, jak złapać za różdżkę, może trochę popracujemy nad refleksem... Wyjmij różdżkę Klaro – nakazał.

Byłam skupiona. Od razu sięgnęłam pod pelerynę po różdżkę. W tym czasie profesor stanął za moimi plecami i zza mnie sięgnął do przodu, rozpinając moją szatę.

- Odłóżmy to, będzie Ci tylko zawadzać... – powiedział, od razu zabierając szatę z moich ramion.

- Faktycznie lepiej – stwierdziłam, sprawdzając zakres ruchu moich ramion.

Patrzyłam na kukłę. Profesor niedbale rzucił materiał na biurko, a potem mnie okrążył, stając przede mną. Jednym okiem patrzył mi w oczy, a drugim - mechanicznym - jak zawsze skakał po moim ciele.

- Zacznijmy od prawidłowej postawy. Pokaż jak to robisz – Moody był dziś bardzo skupiony.

Mężczyzna stanął w odległości dwóch kroków z rękami splecionymi z tyłu. Zacisnęłam usta i przybrałam postawę pojedynkową z ręką uniesioną nad głową. Zerknęłam na profesora. Ten pokręcił głową. Od razu podszedł do mnie i wzrokowo oceniając całość, najpierw kopnął moją stopę, zmuszając mnie do tego, bym ją przesunęła.

- Nogi szerzej! – nakazał, a ja pospiesznie wykonałam polecenie. – To dla większej stabilności. Nie chcesz się chyba wywrócić przy wymachu?

Patrzyłam na profesora uważnie. Ten obszedł mnie i stanął tuż za mną. Położył ręce na moich biodrach i pociągnął mnie lekko w swoją stronę. Nie spodziewając się tego, wpadłam na profesora plecami i aż podskoczyłam ze strachu.

- Co profe... - pisnęłam zawstydzona.

- Pupa niżej – Moody sapnął i od razu zabrał ręce z moich bioder. - Nogi muszą być lekko ugięte.

Gorączkowo pokiwałam głową. Stanęłam raz jeszcze – w lekkim rozkroku i z ugiętymi nogami. Zarumieniona zerknęłam na profesora przez ramię.

- Tak dobrze profesorze?

- Dobrze, dobrze - Profesor powoli oblizał się i kiwnął głową. – A teraz wpatrz się w swój cel...

Moody przybliżył swój policzek do mojego i wystawił przed siebie rękę, pokazując mi na kukłę. Spięta spojrzałam w tamtym kierunku. Oko profesora cały czas mi się przyglądało. Zauważył, że się denerwuje, więc cofnął głowę.

- Spokojnie Klaro... Jesteś taka spięta.

Moody złapał mnie za ramiona, a ja opuściłam ręce, cały czas patrząc na kukłę. Profesor mocnymi ruchami rozmasował moje barki.

- Rozluźnij się... -szepnął. - To tylko ćwiczenia. Przed Tobą stoi kukła. Jeśli teraz się denerwujesz, co będzie przy prawdziwym pojedynku, albo starciu? Hm?

- No... no w sumie prawda... - powiedziałam cicho.

- Po to, to robimy. Gdy ogarniesz podstawy, poćwiczysz ze mną – tłumaczył mi.

Masowanie faktycznie przynosiło ulgę. Dziwiło mnie tylko, że profesor przy tym tak dziwnie sapał. Chyba był bardzo skupiony. Po chwili przestał mnie masować, a jego ręce przesunęły się po zewnętrznej stronie moich ramion. Następnie odsunął się ode mnie na kilka kroków i przespacerował się dookoła.

- Dobrze ptaszyno... - profesor mruknął i odchrząknął. - Lepiej Ci? – zapytał, obserwując mnie.

- Lepiej – kiwnęłam głową.

- Świetnie. To może teraz nieco praktyki? – Szalonooki uśmiechnął się pod nosem, stanął przy kukle i powolutku wyjął swoją różdżkę. – Spróbuj mnie rozbroić, Klaro.

- A nie miałam trenować na kukle? - zamrugałam.

- Zmieniłem zdanie. Na żywym przeciwniku będzie o wiele lepiej.

- Ale przecież profesor jest ode mnie tysiąc razy lepszy... – jęknęłam.

- Spróbuj – nacisnął i nonszalancko obrócił różdżką w palcach.

Profesor Moody powoli zaczął iść w moją stronę. Przybrałam pozycję pojedynkową i patrzyłam na niego uważnie. Dystans powoli się zmniejszał.

- Na co czekasz? – zapytał, nie zwalniając ani na moment.

Zamrugałam i szybko wypowiedziałam zaklęcie, ale profesor z łatwością je wyminął. Wciąż trzymał różdżkę, był coraz bliżej.

– Wal ptaszyno. Wal, póki możesz – Moody wyglądał na podjaranego, choć nie wiedziałam czemu.

Zacisnęłam mocniej palce na różdżce i raz jeszcze wypowiedziałam zaklęcie. Profesor znów je wyminął. Nie spodziewałam się takiej wprawy po kimś, kto miał protezę nogi. Zapewne oko dawało mu sporą przewagę. Moody był już kilka kroków przede mną.

- Wal! Wal mówię! – zniecierpliwiony praktycznie krzyknął.

Idąc nie spuszczał ze mnie wzroku. Spanikowana cofnęłam się kilka kroków i raz jeszcze wypowiedziałam zaklęcie. Tym razem profesor z łatwością je odbił. Chyba to tyle jeśli chodzi o fory?

- No dalej! – krzyczał. W oczach profesora było coś dziwnego – Dalej! Rozbrój mnie!

Cofnęłam się tak bardzo, aż wpadłam tyłkiem na biurko profesora. Wystraszona jego miną i tym, że już prawie przy mnie był, jedynie wyszeptałam zaklęcie.

- Expelliarmus! – krzyknął profesor, nim ja skończyłam inkantacje.

Moja różdżka wyskoczyła mi w ręki, poszybowała do góry i spadła gdzieś za moimi plecami. Skuliłam się. Profesor ostatnie trzy kroki zrobił o wiele szybciej niż poprzednie i stanął niebezpiecznie blisko, praktycznie więżąc mnie pomiędzy nim i biurkiem. Lekko, dysząc, mocno złapał mnie za podbródek, ściskając go. Wyglądał jakby był w amoku. Spojrzał mi głęboko w oczy.

- I nie żyjesz... - szepnął i powoli oblizał się.

- Profesorze... - również szepnęłam.

Przez chwilę trwaliśmy nieruchomo, a profesor Moody nad czymś się zastanawiał. W końcu jednak odchrząknął i odsunął się pół kroku.

- Jeszcze raz! - powiedział nagle.

Moody puścił mój podbródek, niedbale pokazał, że mam iść po różdżkę, obrócił się na pięcie i cofnął się do kukły. Przez cały wieczór ćwiczyliśmy w podobny sposób, ale że nie dawał mi forów, miałam wrażenie, że praktycznie nie robię postępów. Wielokrotnie udawało mu się mnie dopaść. Mimo wszystko widziałam sens w tych ćwiczeniach. Profesor chciał wyrobić we mnie zdecydowanie i szybkie reakcje. Może dzięki niemu przestanę stać zawsze jak ostatnia ofiara?

Gdy mnie wypuścił z sali, było już bardzo późno. Praktycznie zbliżała się cisza nocna. Pożegnaliśmy się, a ja pognałam do dormitorium. Weszłam do pokoju wspólnego zmęczona, ale i zadowolona. W końcu dostałam to o co prosiłam.

Wbrew rozsądkowi (Severus Snape, Alastor Moody, OC) TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz