124. Peleryna

498 28 7
                                    


Nie byłam do końca zadowolona, że zostawiłam Klarę sam na sam z Samuelem, ale alkohol powoli przyćmiewał trzeźwe myślenie, a obecność George'a całkowicie pochłonęła moją głowę. Chwyciłam rudzielca za rękę, ściskając ją lekko. Chłopak wyglądał na wniebowziętego. Szczerzył się w taki sposób, jakby wygrał milion galeonów na loterii.

- To, gdzie teraz idziemy? – Zapytał nagle Lucjan, grzebiąc w swojej torbie, w której miał ukryty zapas piw. Butelki wydawały z siebie głośne brzdęki, kiedy uderzały jedna o drugą.

- Może nad jezioro? – Zaproponował George, po czym pocałował mnie w policzek. – Co ty na to, kochanie?

- Może być – odparłam, wzruszając ramionami. – Byleby z tobą, kocie.

Sabrina patrzyła na to wszystko, nie dowierzając w to, co widzi. Na wszystkie słodkie słówka reagowała w sposób, jakby chciała zwymiotować nam pod nogi. Co chwilę wzdychała, kręcąc głową, ale również przystała na pomysł Gryfona. Całą czwórką wyszliśmy na błonia.

Połowa marca była zadziwiająco ciepła. Mieliśmy na sobie szare swetry z naszywkami domów, ale nawet one wydawały się zbyt grube na temperaturę panującą na zewnątrz.

Zeszliśmy powoli ze zbocza, udając się nad jezioro. Jego tafla wydawała się gładka niczym lód, a księżyc świecący nad nami, odbijał się w nim, jak w lustrze.

Lucjan usiadł pod drzewem, w dalszym ciągu grzebiąc w swojej torbie. W końcu wyciągnął z niej kilka butelek i postawił koło siebie na trawie. Sabrina patrzyła na niego, jakby odprawiał dziwny rytuał. Próbowała nawet sięgnąć po piwo, ale Ślizgon za każdym razem ją odganiał.

Ja przystanęłam na moment przy brzegu, wdychając zapach nocy. Przez chwilę zapatrzyłam się na Zakazany Las po drugiej stronie jeziora, a następnie skierowałam wzrok na wodę. Poczułam się nieswojo w tym miejscu. Wydawało mi się, że łączą mnie z nim jakieś silne emocje: smutek, złość, desperacja. Czyżby było to powiązane z Centaurami? Nie miałam pojęcia. Chwyciłam palcami skronie, masując je mocno. Znowu rozbolała mnie głowa. Tak samo, jak przed kilkoma dniami.

- Co się dzieje? – Zagadnął nagle George, podchodząc bliżej. Od razu objął mnie ramieniem, chcąc okazać wsparcie. Wpatrywał się przy tym intensywnie na moją twarz. Wyglądał na zaniepokojonego.

- Nic, kocie – odparłam. – Po prostu wydaje mi się, że nie pamiętam czegoś ważnego, ale to chyba głupota, co nie? Nie jestem tak stara, żeby mieć zaniki pamięci – zaśmiałam się na koniec, odwzajemniając uścisk.

- Nawet tak nie mów o tych zanikach – mruknął chłopak, a przez jego twarz przeszedł cień strachu. Zostałam jeszcze mocniej objęta i pocałowana w czoło. – Jeżeli to się powtórzy, to mi powiesz, dobrze?

- George, co ty się tak przejmujesz? Przecież to nic takiego.

- Zbyt częste bóle głowy mogą oznaczać początek jakiejś choroby – powiedział profesorskim tonem. – Wolę chuchać na zimne.

- Ej, pieprzone gołąbeczki! – Krzyknęła nagle Sabrina, sprowadzając nas z powrotem na ziemię. – Przestańcie, bo serio zwrócę cały obiad. To jest popieprzone! To tak nie powinno wyglądać!

George obrzucił ją piorunującym spojrzeniem, ale posłusznie oboje podeszliśmy do znajomych, siadając obok na trawie. Chwyciliśmy butelki z piwem, stuknęliśmy się nimi wszyscy i zaczęliśmy powoli sączyć trunek.

- Jesteś zazdrosna? – Zaczepiłam dziewczynę, pokazując jej język. – Ciebie i Lucjana nie łączy taka więź, jak mnie i George'a. To zupełnie różne poziomy bycia w związku.

- Może przestańmy o tym rozmawiać? – Zaproponował podenerwowany rudzielec, popijając co chwilę swoje piwo. Ręka lekko mu drżała, ale co chwilę ją zmieniał, żeby ta druga mogła odpocząć.

- Nie wiem, czy taki inny poziom związku – mruknął nagle Lucjan, odzyskując język. Najwidoczniej świeże powietrze lekko go otrzeźwiło. Brunet oparł się wygodnie o drzewo, spoglądając na nas spod półprzymkniętych powiek. – Jeszcze niedawno zarzekałaś się, że nic cię nie łączy z Weasley'em, a dzisiaj nie możesz bez niego żyć? Trochę to dziwne.

- Powiedziałem, dajcie spokój! – George podniósł głos, ale zaraz się opamiętał. Ponownie mnie objął, jakby w obawie, że zaraz mu ucieknę albo mnie odciągną od niego.

- To jest kurewsko pojebane – dodała Sabrina, zgadzając się ze swoim chłopakiem. – Ja rozumiem, że masz swoje potrzeby, ale Weasley?


- Ej! - Oburzył się George. - Co to ma znaczyć?


- To, że nie umywasz się do jej poprzedniego faceta.


- Ja i George jesteśmy sobie przeznaczeni. Wcześniej byłam zaślepiona. Żaden pieprzony Bułgar nigdy nie będzie lepszy od mojego chłopaka – skończyłam rozmowę, zbliżając głowę do pocałunku z rudzielcem. Trwaliśmy tak przez chwilę.

Sabrina ścisnęła mocno pięści, dusząc w sobie przekleństwo, a Lucjan przewrócił oczami, po czym również chciał zająć się czymś przyjemniejszym. Pogłaskał Ślizgonkę po policzku, ale ta odepchnęła jego dłoń wkurwiona.

- Nie przeginaj – zagroziła mu. – Nie mam ochoty.

- Nie masz ochoty? – Zdziwiłam się, odrywając w końcu od chłopaka. – Od kiedy nie masz ochoty na seks?

- A od kiedy ty jesteś taka zadziorna? – Odgryzła się dziewczyna, zmieniając pozycję. Usiadła na piętach i nachyliła się nieco w moją stronę. – Ogarnij się lepiej, bo inaczej sprzątnę ci go sprzed nosa. Tego chcesz?

- Co? Kogo? – Zainteresował się Lucjan.

- O czym ty gadasz? – George również był zbity z tropu. Ślizgonka jednak miała w poważaniu chłopaków, patrząc mi twardo w oczy, jakby oczekując, że nagle powiem coś, co ją ucieszy lub ostudzi jej zapał. Tak się jednak nie stało. Nie wiedziałam, o czym czerwonowłosa do mnie mówiła.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz – przyznałam w końcu, wzruszając ramionami i na nowo przytuliłam się do Weasley'a. Sabrina wyprostowała się, robiąc niepocieszoną minę. Westchnęła głęboko, upiła piwo i zmieniła temat.

- Twoja przyjaciółeczka wkroczyła na ścieżkę rozkoszy, co? – Zachichotała, jak szalona. – Mam nadzieję, że kondomy pomogą i dzieci z tego nie będzie. Nie mam ochoty na niańczenie bachorów Samuela.

- Nawet tak nie mów! – Warknęłam, przypominając sobie o Klarze. George od razu zauważył, jak mój nastrój pogarsza się z sekundy na sekundę i ponownie obdarzył Ślizgonkę wrednym spojrzeniem.

- Po co ją denerwujesz?! – Wyrzucił z siebie. – Nie możemy normalnie się napić?

- Ja jej nie denerwuję – prychnęła w odpowiedzi.

- Powinniśmy chyba tam wrócić – stwierdziłam. – Tu nie chodzi o żadne dzieci, ale nie chcę, żeby on ją wykorzystał, bo na pewno tylko seks mu w głowie! I oczywiście nie jest to szczere! Widzę, jak się zachowuje, kiedy jest w pobliżu. Dziwnym trafem okazuje jej zainteresowanie tylko wtedy, kiedy inni ludzie patrzą, a tak to ma ją gdzieś! Czy tak według was wygląda miłość?

- W pokoju byli sami – zauważyła Ślizgonka, kończąc pić swoje piwo. Pustą butelkę podała Lucjanowi, a ten zastąpił ją kolejną, pełną alkoholu. – Szczerze, to mam to gdzieś. Przydałoby się, żeby ktoś mu spuścił ciśnienie z jaj, bo chodzi jakiś napięty. Żyć mi nie daje. Zachowuje się, jak nasz ojciec. – Dziewczyna wzdrygnęła się na wspomnienie o mężczyźnie.

- Nie, nie, nie – nie dałam sobie przemówić. – Ona nie ma pojęcia o seksie, to podchodzi pod molestowanie.

- A może ona sama chce tego? – Rzucił nieśmiało George, drapiąc się po brodzie.

- Na pewno nie.


- A może chce, tylko ci nie mówi? - Podrzuciła Sabrina, ruszając gustownie brwiami. - Zapewne skrywa przed tobą wiele sekrecików, a są o wiele gorsze od twoich. Jak to mugole mówią? Cicha wody brzegi rwie.


- Jak zwykle sobie coś dopisujesz - westchnęłam. - Klara jest najuczciwszą i najbardziej praworządną dziewczyną, jaką kiedykolwiek znałam, dlatego tak się o nią martwię. Nie chcę, żeby twój pieprzony braciszek ją zniszczył.


- Tylko naderwie leciutko - zaśmiała się.



– Może czas najwyższy się zbierać? - Zasugerował nagle George, wpatrując się w niebo.

Wszyscy poderwaliśmy głowy. Od strony lasu zbliżała się ciemna chmura, zwiastująca deszcz. Nie mieliśmy więc wyboru. Wstaliśmy z trawy i czym prędzej ruszyliśmy w stronę szkoły. Po drodze w dalszym ciągu wykłócaliśmy się o „związek" Klary. Musiałam szczerze porozmawiać z przyjaciółką, żeby kolejny raz nie dawała się wykorzystywać. Póki trzymali się za ręce jakoś to akceptowałam, ale sprawy zdecydowanie zaszły za daleko. Nie mogłam dopuścić, żeby została zraniona.

Chcieliśmy z powrotem wrócić do Slytherinu, ale nagle usłyszeliśmy czyjeś mocne kroki. Nie zdążyliśmy się nawet schować, kiedy wyrosła przed nami sylwetka Snape'a z Klarą u jego boku. Dziewczyna wyglądała, jakby przyłapano ją na czymś niestosownym. Zerknęłam na nią, ale udawała, że mnie nie widzi.

- Pan profesor! – Ucieszyła się Sabrina, wyskakując przed szereg. – A już się bałam, że profesor nie wróci do nas tak szybko.

Mężczyzna przystanął. Omiótł wzrokiem całe zgromadzenie, a następnie zerknął na swój zegarek.

- Pyrites, jest cisza...

- Nocna. Tak wiem – przerwała mu.

- Nie tym tonem– warknął, przyglądając się nam uważnie. George chwycił mnie za rękę, co nie umknęło uwadze nauczyciela. Przez chwilę wpatrywał się w ten gest, jakby na moment zapominając, gdzie się znajduje, po czym przeniósł wzrok na mnie. Nie chciałam na niego patrzeć, więc całą uwagę skupiłam na przyjaciółce.

- Gdyby jeszcze trochę mnie nie było, cały Slytherin zamieniłby się w jedną wielką sodomę i gomorę – dodał, skupiając się teraz wyłącznie na swojej podopiecznej. – Wytłumacz mi, dlaczego ta tutaj – wskazał głową na Klarę – znajdowała się w twoim i brata pokoju? O ile się nie mylę, jest Gryfonką, a może zmieniła dom pod moją nieobecność? Czekam na wyjaśnienia.

- Musi pan o to zapytać mojego brata. Ja nie mam z tym nic wspólnego – odpowiedziała, uśmiechając się i unosząc dłonie. – Spędzałam czas z Alex i naszymi chłopakami.

Nie wiedzieć czemu, ale Snape uniósł wysoko brwi, ale nie skomentował wypowiedzi dziewczyny. Chwycił natomiast Klarę za kark i siłą wepchnął ją w nas, jakby była szmacianką lalką. Lucjan złapał ją w ostatniej chwili, chociaż sam ledwo stał na nogach.

- Jeżeli jeszcze raz zobaczę jakiegoś... - zatrzymał się na moment, krzywiąc delikatnie – gryfona w Slytherinie, wszyscy poniosą tego konsekwencje, zrozumiano? Tym bardziej, że panna Amber ma tylko czternaście lat.

- Piętnaście – poprawiłam go.

Snape ponownie skrzyżował ze mną wzrok. Przez moment patrzyliśmy sobie twardo w oczy, ale to ja pierwsza skapitulowałam. Ponownie poczułam ból głowy, ale nie chciałam mówić o tym na głos i martwić George'a.

- Nie pyskuj – zagroził mężczyzna.

- Ona tylko pana poprawiła, profesorze – bronił mnie rudzielec. – Klara skończyła niedawno piętnaście lat.

- Skończ się ze mną licytować, Weasley. W dalszym ciągu jest niepełnoletnią czarownicą, która na piedestale powinna stawiać naukę, a nie nocne harce ze starszymi chłopakami.

- To nie tak! – Wymsknęło się dziewczynie. Snape zerknął na nią, ale szybko spuściła wzrok speszona, mocno zaciskając pięści.

- Panno Amber, sytuacja, jaką zastałem, była oczywista. Stos prezerwatyw na łóżku jasno daje do zrozumienia, co planowałaś zrobić.

- Profesorze, one nie były moje, tylko Sabriny!

- Od razu zrzuca winę na innych – mruknęła dziewczyna, przewracając oczami. – Profesorze, powinna się cieszyć, że promuję bezpieczny seks! Lepiej nachlapać do kondoma niż na...

- Pyrites! – Wrzasnął Snape. Echo jego głosu odbiło się od ścian. – Wyrażaj się, dziewczyno!

- Ale ja tylko...

- Dość – uciął szybko. – Nigdy więcej takich sytuacji, wyraziłem się jasno?

Klara pokiwała szybko głową. Sabrina zrobiła to samo, ale minę miała, jakby koniecznie chciała wszystko powtórzyć. Lucjan zatoczył się lekko w stronę Ślizgonki, a my z George'em nie mieliśmy zamiaru się do tego odnosić. W końcu nas tam nie było. I nic złego nie robiliśmy. Oprócz włóczenia się po zamku, ale to nie jakieś poważne wykroczenie.

- Do ciebie również mówię, Weasley – dodał nauczyciel, krzyżując ręce za plecami. Spojrzał z góry oceniająco na chłopaka.

- A co ja robię? – Zdziwił się. Snape zmrużył oczy, ale nie odpowiedział. Jego uwaga skupiła się na Lucjanie, któremu alkohol powoli zaburzał równowagę.

- Pyrites, jak mniemam wiesz, że od kogoś Twojego pokroju wymaga się pewnych zachowań, dlatego daj przykład i zabieraj Bole'a do Slytherinu. Dopilnuj, żeby wczołgał się jakoś do swojej sypialni. Sprawdzę was za godzinę. W całym domu ma być cisza nocna i spokój, rozumiesz?

- Tak, panie profesorze – odpowiedziała, udając skruszoną.

- Reszta szlaban – dodał i odszedł pospiesznie korytarzem, zostawiając nas w konsternacji. Sabrina puściła do nas oczko, wzruszyła ramionami i chwyciła Lucjana pod rękę, próbując ruszyć z nim za Snape'em. Zostaliśmy w trójkę.

- Dlaczego dał nam szlaban, a im nie?! – Oburzyłam się, wskazując ręką na oddalających się Ślizgonów. – Pieprzony dupek! Jak zwykle kryje swoich, a na resztę ma wywalone!

- Jakoś to przeżyjemy – George próbował mnie uspokoić. – To nie pierwszy nasz szlaban. Damy radę. Nawet Klara ma już doświadczenie w tych sprawach.

- Wracajmy do wieży – powiedziała szybko przyjaciółka, wymijając nas. Jako pierwsza ruszyła przed siebie. Spojrzeliśmy po sobie z rudzielcem i dobiegliśmy do przyjaciółki, atakując ja pytaniami.

- Co się tam właściwie stało? – Zaczęłam. – Mówiłaś mi, że nic z nim nie robiłaś, a ten tłusty dupek twierdzi inaczej. Okłamałaś mnie?

- Nie – jęknęła, przecierając zmęczoną twarz dłońmi. Zerknęła mimochodem na George'a i pokręciła szybko głową. Zrozumiałam, że nie bardzo chciała rozmawiać przy bliźniaku, więc na razie dałam jej spokój.

Wróciliśmy do Gryffindoru. Klara od razu pognała do dormitorium, jakby bała się zostać z nami minutę dłużej. Również chciałam za nią pobiec, ale George chwycił mnie za rękę i razem usiedliśmy na kanapie. Machnięciem różdżki rozpalił w kominku, robiąc romantyczną atmosferę. W końcu mogliśmy pobyć trochę sam na sam, ponieważ w pokoju wspólnym nie było nikogo.

George obrócił się do mnie bokiem, chwytając moją twarz między swoje dłonie. Przez chwilę wpatrywał się intensywnie, a następnie siarczyście pocałował.

- Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza? – Wyznał.

- Ty dla mnie też – odparłam zgodnie ze swoimi uczuciami. – Nigdy nie czułam się tak dobrze z nikim, jak z tobą.

Ponownie złączyliśmy nasze usta. Pocałunki stawały się coraz śmielsze i pełne namiętności. George wodził dłońmi po moim ciele, głaszcząc uda, a przy okazji podwijając spódniczkę. Ja również nie pozostawałam bierna. Poluzowałam mu gryfoński krawat, odpinając po kolei każdy z guzików koszuli. Pragnęłam go i chciałam się z nim kochać całą noc, ale nagle zostałam odsunięta. Rudzielec podniósł się szybko z kanapy, opierając dłońmi o gzyms kominka. Zawiesił między nimi głowę, przeklinając cicho.

- Nie dam rady w taki sposób – jęknął dramatycznie.

- Co? O czym ty mówisz? Wracaj do mnie. Chcę tego.

- Nie, nie chcesz – stwierdził ponuro, obracając się w końcu przodem do mnie. Na twarzy wymalowany miał ból i cierpienie. Przygryzał nerwowo wargę, patrząc na mnie smutno.– Uwierz mi, że niczego bardziej nie pragnę, ale nie w taki sposób, Alex. Musisz tego chcieć.

- Ale ja chcę – powtórzyłam zdziwiona.

- Mam na myśli, że naprawdę tego chcesz – nacisnął.

- Dziwnie się zachowujesz – stwierdziłam, podnosząc się z kanapy. Poprawiłam spódniczkę, którą George zdążył podwinąć.

- Merlinie, ja wariuję! – Warknął, doskakując do mnie. Objął mnie mocno w pasie i pocałował raz jeszcze. – Kocham cię, Alex, ale nie spieszmy się, dobrze?

Zgodziłam się, chociaż miałam mieszane uczucia. Myślałam, że jesteśmy na takim etapie z George'em, że seks będzie tylko dopełnieniem naszej relacji.

Spędziłam z nim jeszcze kilka chwil, po czym postanowiliśmy w końcu wrócić do swoich dormitoriów. Już nie pamiętałam, kiedy w taki sposób zakończyłam początek weekendu, ale wcale nie brakowało mi alkoholu czy imprez. Wystarczyło mi to, że spędziłam ten wieczór z Georg'em. Nic więcej się nie liczyło.

W sypialni wszystkie dziewczyny już dawno spały. Nawet Klara miała zasłonięte kotary łóżka, więc postanowiłam jej nie budzić. Wzięłam szybki prysznic i również położyłam się spać.

***

Następnego dnia, jeszcze przed śniadaniem, postanowiłam porozmawiać ze swoją przyjaciółką. Jako, że była sobota, mogłyśmy trochę później zejść do wielkiej Sali, ponieważ w dni wolne jedzenie dłużej zostawało na stołach. Dumbledore pomyślał o tych wszystkich, którzy lubili pospać lub z jakichś przyczyn, nie byli w stanie zejść na śniadanie o tej samej godzinie, co w dni szkolne.

Kiedy wszystkie Gryfonki opuściły sypialnię, zamknęłam ją zaklęciem, czekając aż Klara opuści łazienkę. Gdy z niej wyszła zerknęła na mnie zdziwiona, ale nie odezwała się ani słowem. Zaczęła suszyć włosy różdżką , rumieniąc się, co chwila.

- Możesz mi w końcu powiedzieć, co się działo wczoraj? – odezwałam się jako pierwsza, bo na Klarę nie miałam, co liczyć. – Powiedziałaś, że nic nie robiłaś z Samuelem. Od kiedy mnie okłamujesz?

- Nie okłamałam cię – westchnęła, odkładając różdżkę. Zaraz potem sięgnęła po szczotkę, rozczesując swoje blond loki. – I chyba nie mam ochoty opowiadać ci, co miało wczoraj miejsce.

- Co? – Oburzyłam się, zakładając ręce na piersi. – Co to ma znaczyć, że nie masz ochoty? Przecież nie mamy przed sobą żadnych tajemnic.

- Ty cały czas masz tajemnice – odcięła się dziewczyna. – Poza tym, nie lubisz Samuela, wiec z jakiej racji mam ci opowiadać, co robiliśmy? To nasza prywatna sprawa.

- On cię skrzywdzi – upierałam się przy swoich racjach. – Przecież tylko udajecie, a ty się zachowujesz, jakbyście na serio ze sobą chodzili. Nie widzisz tego, co się z tobą dzieje?

- A może... - zastanowiła się dziewczyna, odkładając w końcu szczotkę na półkę – może ty nie chcesz, żebym ja była szczęśliwa, co?

- Co ty za głupoty wygadujesz?! – Zdenerwowałam się i postukałam palcem po czole. – Właśnie dlatego się pytam, żeby uchronić cię przed złamanym sercem.

- Ja myślę, że mu na mnie zależy. – Klara uśmiechnęła się do siebie i spojrzała w małe lusterko, które wisiało nad jej łóżkiem. – Wczoraj trochę rozmawialiśmy. Chciałam z nim zerwać, wiesz?

- Akurat – prychnęłam.

- Nie chciałam tego ciągnąć, bo faktycznie mi na nim zależy – przyznała. – Powiedziałam mu, że nie chcę dłużej udawać, ale sprawy tak się potoczyły, że... - zarumieniła się, spuszczając wzrok.

- Czyli jednak mnie okłamałaś! – Warknęłam, wbijając w nią oskarżycielsko palec.

- Wtedy, co wy weszliście do sypialni, to nic nie robiliśmy, ale potem, gdy chciałam to zakończyć, to... pocałowaliśmy się.

- Bez świadków? – Zdziwiłam się.

- Byliśmy sami – odparła Klara, a uśmiech w dalszym ciągu nie chciał zejść jej z twarzy. – Wylądowaliśmy na łóżku i Samuel zaczął mnie... no wiesz.

- Nie, nie wiem – powiedziałam ponuro, nie dowierzając w to, co słyszę.

- Dotykał mnie – szepnęła tak cicho, że ledwo ją słyszałam. Musiałam podejść do niej bliżej, żeby nie dopytywać co chwilę, co mówi. – To było tak samo przyjemne, jak wtedy, kiedy Draco to zrobił w lesie.

- Ty jesteś niepoważna – stwierdziłam, kręcąc głową. – Ja w dalszym ciągu uważam, że on chce cię wykorzystać, ale jeszcze nie doszłam do tego, dlaczego chce to zrobić.

- Czemu tak uważasz? – Zdenerwowała się. – Uważasz, że nie zasługuję na takiego chłopaka jak Samuel? Że ktoś taki jak on, nie zainteresowałby się mną? Przecież jestem tylko nudną kujonką. Zasługuję na wszystko, co nudne i beznadziejne?

- Uspokój się. Wcale tak nie myślę.

- Ty masz prawo chodzić do łóżka z kim tylko chcesz, a ja nie mogę zaznać chociaż odrobiny przyjemności? Wbrew wszystkiemu, nie jestem z drewna. Też mam uczucia i przykro mi, kiedy wszyscy na około z kimś chodzą, a ja jestem sama cały czas.

- Merlinie, Klara! – Jęknęłam. – Też bym chciała, żebyś miała faceta, ale odpowiedniego.

- Takiego jak ten twój Bułgar? – zakpiła, chociaż zauważyłam nieme przeprosiny w jej oczach, gdy tylko ostatnie słowo opuściło jej usta.

- Ja go nawet nie pamiętam.

- To jak mogłaś zakochać się w kimś, kogo nie pamiętasz? To głupie.

- Nie wiem, ok?! – Warknęłam, pocierając skronie. Znowu poczułam ból, ale nie był on tak silny, jak przeważnie.

- Nie musisz się o mnie martwić – dodała przyjaciółka. – Chciałabym chodzić na poważnie z Samuelem i chyba wszystko wskazuje na to, że tak będzie. Nie musisz go lubić, ale postaraj się chociaż zaakceptować, bo nie chcę wybierać między nim a tobą.

Skrzywiłam się na te słowa, ale postanowiłam przytaknąć przyjaciółce.

Na śniadaniu usiadłam ze swoim chłopakiem, zostawiając Klarę w towarzystwie Harry'ego i Rona. Dziewczyna obracała się z nadzieją za każdym razem w stronę drzwi, kiedy tylko słyszała jak ktoś przez nie wchodzi, po czym odwracała z powrotem przygaszona. W końcu przy dziesiątym wyginaniu szyi, do wielkiej Sali wszedł Samuel w towarzystwie siostry. Dziewczyna od razu podeszła do stołu Ślizgonów, witając się z Lucjanem i resztą znajomych, a chłopak, nieco mechanicznie, skręcił w stronę naszego stołu. Widziałam, jak usta Klary rozszerzają się w uśmiechu. Gryfonka wstała, czekając aż chłopak do niej podejdzie i już otwierała usta, by coś mu powiedzieć, gdy ten cmoknął ją tylko w policzek i wrócił, jak gdyby nigdy nic, do siostry. Blondynce momentalnie mina zrzedła. Usiadła z powrotem przy naszym stole, analizując zapewne w głowie, co się stało lub co zrobiła źle, że tak właśnie się stało. Westchnęłam po cichu, kręcąc głową. Na szczęście, George był obok i kiedy zobaczył moją nietęgą minę, zaraz się do mnie przytulił, a cały świat przestał istnieć.

***

Jeszcze tego samego dnia, profesor Moody zaprosił mnie do siebie na szlaban. Trochę zaskoczyło mnie to, ponieważ nigdy wcześniej nie odbywałam żadnej kary w weekend, ale profesor mógł mieć mnóstwo zajęć w tygodniu, więc sobota prawdopodobnie była najodpowiedniejszym dniem dla niego.

Pod jego gabinet przyszłam z George'em. Chłopak koniecznie chciał mnie odprowadzić pod same drzwi. Stanęliśmy więc pod nimi, całując się namiętnie. Zupełnie zapomniałam, że profesor miał magiczne oko, które widziało wszystko przez ściany, ale w tamtej chwili liczył się tylko George. Jego pocałunki były niesamowite. Chłopak delikatnie skubał moje wargi, by następnie zachłannie je połykać.

- Wiesz, że mogłabym tak w nieskończoność – powiedziałam cicho, kiedy oderwaliśmy się od siebie – ale nie mogę.

- Spotkajmy się za godzinę w pokoju wspólnym. – Chłopak mrugnął do mnie i niechętnie puścił dłoń, oddalając się korytarzem. Co chwilę jednak spoglądał za siebie, posyłając mi delikatne uśmieszki. Uwielbiałam je. Zawsze wtedy robiły mu się na policzkach małe, rozbrajające dołeczki. To było tak urocze, że ponownie zapragnęłam z nim być. Przez głowę przeszła mi myśl, aby dać sobie spokój ze szlabanem, ale w tym właśnie momencie, drzwi do gabinetu otworzyły się szeroko.

- Chłopak już poszedł? – Zapytał poważnie Moody, wychylając głowę. Rozejrzał się pospiesznie po korytarzu, a gdy nikogo tam nie zobaczył, wpuścił mnie do środka. Stanął przy biurku, opierając się o jego blat i skrzyżował ręce na piersi, bacznie mnie obserwując. Przez chwilę poczułam się nieswojo. Zerknęłam za siebie, wzdychając w duchu. Tak bardzo chciałam spędzić ten czas z George'em. – Coś nie tak?

- Profesorze, ile zajmie nam dzisiejsza lekcja?

- Szlaban, Alex – poprawił mnie.

- Niech będzie – przewróciłam oczami. – Szlaban.

- To zależy od tego, jak bardzo się postarasz – dokończył. – A co ci tak spieszno?

Zanim odpowiedziałam, profesor odbił się od biurka i obrócił plecami do mnie. Otworzył jedną z szuflad, wyciągając z niej coś i chowając w szerokiej kieszeni płaszcza, który zgarnął uprzednio z krzesła. Założył go na barki, odwracając się z powrotem. Patrzyłam na niego zdziwiona, gdy sięgnął po laskę.

- Skoro masz w sobie tyle wigoru, to może poćwiczymy tak na poważnie – wyjaśnił, podchodząc do drzwi. Otworzył je i gestem zaprosił do wyjścia.

- Co ma profesor na myśli? – Spytałam, kiedy szliśmy korytarzem przed siebie.

- Dam ci większe pole do popisu. Raz ćwiczyłem tak z Klarą. Jestem ciekawy, jak ty sobie poradzisz.

Jęknęłam niepocieszona. Moody zerknął w moją stronę, ale nie odezwał się ani słowem. Przez całą drogę szliśmy w milczeniu, aż w końcu nauczyciel stanął przed rozległą ścianą i skupił się na jednym punkcie. Wiedziałam, gdzie się znajdowaliśmy. To w tym miejscu powinny pojawić się drzwi do pokoju życzeń. W końcu ujrzeliśmy przejście, które nauczyciel otworzył, wpuszczając mnie, jako pierwszą.

Pomieszczenie wyglądało jak stary antykwariat z meblami. Wszędzie na około walały się stare stoły, połamane krzesła i mnóstwo szaf mniejszych lub większych. Gdzieniegdzie meble przykryte były szarymi płachtami, o które oparto lustra bez ram. Pokój wyglądał dość mrocznie i sprawiał wrażenie niebezpiecznego. Moody, gdy tylko zobaczył to, co miał w głowie, uśmiechnął się do siebie i bez zbędnych pytań, zdjął płaszcz, kładąc go na zakurzonym blacie spróchniałego biurka.

- Zaczynajmy więc – powiedział, grzebiąc w kieszeniach ubrania. Wyciągnął w końcu różdżkę, swój magiczny napój i maskę Śmierciożercy. Założył ją na twarz, celując we mnie swoją bronią. Otworzyłam szeroko oczy, kręcąc szybko głową.

- Nie będę tak ćwiczyć! – Krzyknęłam butnie, unosząc dłonie w geście poddania się.

- Nie wygłupiaj się, dziewczyno – odparł zmienionym głosem. Od razu przeszły mnie ciarki. Przypomniałam sobie innych śmierciożerców, którzy napadli mnie i Klarę. Cofnęłam się o krok, ale Moody w tym samym czasie zrobił jeden do przodu.

- Profesorze...

- Nie ma go tutaj – zaśmiał się ponuro. – Jesteś zupełnie sama, zdana na moją łaskę. Zupełnie jak tamta mugolka... jak jej było? Eliza.

Zmroziło mnie. Próbowałam wmówić sobie, że za maską kryje się kochany nauczyciel od Obrony, ale odgrywał on swoją rolę tak realistycznie, iż ciężko było wyobrazić go sobie z powrotem.

- Zaraz podzielisz jej los, dziecinko – kontynuował, zmniejszając dystans między nami. Byłam przerażona i roztrzęsiona, ale przecież chciałam dopaść gnoja, który zrobił krzywdę dziewczynie Ethana, więc czym prędzej sięgnęłam po różdżkę, ale równie szybko ją straciłam przez zaklęcie, jakie rzucił mężczyzna. Moja broń uniosła się, a następnie spadła na brudną podłogę i poturlała się pod jedno z krzeseł.

- Błąd – mruknął uradowany nauczyciel, ruszając na mnie, jakby nagle odzyskał pełną władzę w nogach. Nie chciałam stać i dać się zaatakować, więc rzuciłam się pod meble w poszukiwaniu różdżki. Wymacałam ją ręką, ponieważ w pokoju panował nieprzyjemny półmrok i ciężko było cokolwiek ujrzeć, i znowu podniosłam się na nogi, celując w profesora.

- Drętwota! – Krzyknęłam pewnie, ale Moody z dziecięcą prostotą odbił zaklęcie.

- Drugi błąd – stwierdził głosem, który sugerował ostrzeżenie. – Opowiedzieć ci, jak prosiła mnie o darowanie życia?

- Zamknij się! – Warknęłam, zapominając zupełnie, że mam przed sobą bliską osobę.

- Drę...

Nawet nie skończyłam mówić, a moja broń ponownie wyśliznęła mi się z rąk i poszybowała w głąb pokoju. Patrzyłam za nią, jak zniknęła w ciemności.

- Trzeci błąd. Już po tobie.

Nie czekałam na to, co zrobi. Pędem ruszyłam przed siebie, próbując zlać się z otoczeniem. Kucnęłam pod jedną z ławek, próbując odnaleźć różdżkę. Mój wzrok powoli przyzwyczajał się do mroku, ale w dalszym ciągu nie mogłam znaleźć tego, na czym mi najbardziej zależało. Bez swojej broni byłam bezbronna i skazana na tego dupka.

Serce waliło mi jak oszalałe, kiedy szybko przesuwałam dłonie po zabrudzonej i poplamionej podłodze. Raz trafiłam na coś lepkiego, więc szybko cofnęłam rękę z cichym piskiem. Wytarłam ją szybko w swoją białą koszulę. Zerknęłam za siebie, czy przypadkiem śmierciożerca nie czai się tuż obok, ale najwidoczniej nie mógł mnie znaleźć. Słyszałam tylko jego ciężkie kroki, ale zdawały się odległe.

- Nie schowasz się przede mną. – Ponownie usłyszałam jego bezwzględny śmiech, a następnie większość pomieszczenia została oświetlona dosłownie na chwilę. Na szczęście dzięki temu, szybko wypatrzyłam swoją różdżkę leżącą pod szafą. Chwyciłam ją mocno, ale tym razem postanowiłam nie podnosić się za szybko. Na czworakach przedostałam się w okolice starych płacht i nakryłam nimi, dając sobie chwilę na przemyślenie swojej sytuacji. Nie było to łatwe, bo jedyne, na czym mogłam skupić swoją uwagę, to moje mocno bijące serce i trzęsące się dłonie. Próbowałam wziąć potężny wdech, ale kurz, który osiadał na meblach dostał się do moich ust. Zakrztusiłam się, kaszlą cicho. Próbowałam zasłonić sobie usta ręką, ale w ten sposób mogłam się najwyżej udusić. Z oczu poleciały mi łzy.

- Słyszę cię, dziewczyno. Wstań i walcz. Nie chowaj się. Tylko tchórze siedzą w swoich norach, bojąc się stanąć oko w oko ze swoim przeciwnikiem.

Miał rację. Nie mogłam ukrywać się w nieskończoność. Zrzuciłam z siebie prześcieradło. Postać Śmierciożercy przechadzała się między ławkami, zaglądając pod każdą. Postanowiłam go okrążyć i zaatakować od tyłu. Chroniąc swoje plecy, zaczęłam się przesuwać w drugą stronę, nie spuszczając oka z mężczyzny. Co jakiś czas chowałam się za meblami, aż w końcu znalazłam się odpowiedniej pozycji. Wyciągnęłam ponownie różdżkę, ale nagle nauczyciel odwrócił się szybko i znowu odbił moje zaklęcie. Przeklęłam cicho.

- Kolejny błąd – mruknął zadowolony z siebie. – W taki sposób daleko nie zajdziesz. Już jesteś moja. Zabawię się z tobą za wszystkie razy, kiedy mi się wymykałaś. Tym razem nikt ci nie pomoże.

- Po moim trupie – syknęłam, próbując uciec przed mężczyzną. Ponownie rzuciłam się pomiędzy meble, próbując go zgubić. Profesor jednak ruszył za mną w pogoń, rzucając klątwami na oślep. Chowałam się za szafami, ale każda jedna zostawała zamieniana w drzazgi przez zaklęcia.

W końcu do głowy wpadł mi pewien pomysł. Biegnąc ile sił w nogach potknęłam się i upadłam. Chwyciłam się szybko za stopę i jęknęłam głośno.

- Stop! – Krzyknęłam, przypominając sobie, że cały czas przecież trenowałam z Moodym, a nie prawdziwym śmierciożercą. – Profesorze, chyba skręciłam kostkę!

Moody nagle zatrzymał się, dysząc ciężko i czym prędzej rozświetlił pokój. Blask światła poraził moje oczy, ale tylko na chwilę. Nauczyciel zdarł z siebie maskę i odrzucił ją w kąt, podchodząc szybko. Przyklęknął przy mnie na jednej nodze, opierając o nią łokieć.

- Jak to skręciłaś kostkę? – Zapytał przejęty, próbując dotknąć mojej nogi, ale syknęłam głośno, zanim nawet jej sięgnął. Szybko cofnął dłoń, zaciskając ją w pięść.

- Nie mogę nią ruszyć – załkałam.

Mężczyzna sapnął. Spojrzał mi uważnie w oczy i podniósł się z powrotem z podłogi. Rozejrzał się po pomieszczeniu, zatrzymując magiczne oko gdzieś za sobą. Mruknął coś pod nosem, ruszając zapewne w kierunku płaszcza, który zostawił w tyle. W tym samym czasie, nie ociągając się dłużej, wystrzeliłam zaklęciem w plecy nauczyciela. Różdżka, którą mężczyzna trzymał przy sobie, wyśliznęła mu się z dłoni i poszybowała w moją stronę. Złapałam ją sprawnie drugą ręką, po czym wymierzyłam obiema w profesora. Oddychałam przy tym szybko, czując jak drżą mi ręce, a serce mocno bije.

Moody jak na komendę odwrócił się z powrotem w moją stronę. Jego magiczne oko wirowało w szaleńczym tempie, a prawdziwe rozszerzyło się z niedowierzaniem. Profesor przygryzł dolną wargę i raz jeszcze obmył ją językiem. Wyglądał na zaskoczonego i wściekłego zarazem. Cofnął się o krok, po czym klapnął na najbliższym krześle, które zaskrzypiało niebezpiecznie pod jego ciężarem. Wyprostował się, przerzucając rękę przez oparcie. Dyszał przy tym ciężko, nie przestając mnie obserwować. Jego język cały czas masował dolną wargę, jakby ten gest pomagał mu w zebraniu wszystkich myśli. Patrzyłam na niego w skupieniu, kiedy sięgał po swoją piersiówkę. Ani na chwilę nie przestałam trzymać go na muszce, chociaż ręce zaczynały mnie boleć od napiętych mięśni. W końcu Moody uniósł kąciki ust, uśmiechając się i puścił do mnie oczko.

- To było nieczyste zagranie, panno Lamberd – odezwał się w końcu swoim normalnym głosem z lekką nutą rozbawienia. Westchnęłam głęboko, opuszczając dłonie.

- Pan też zagrał nieczysto – odparłam zgodnie z prawdą, w dalszym ciągu próbując unormować oddech. Zerknęłam na zabrudzoną taflę lustra, która leżała oparta obok o stare szafy. Wyglądałam okropnie. Moja biała niegdyś koszula teraz wyglądała, jakbym pracowała w kopalni. Całą fryzurę miałam w nieładzie, a gdzieniegdzie do włosów poprzyczepiane były kawałki drewna. Na prawym udzie widniał siniak, którego musiałam sobie nabić, uciekając przed profesorem.

- Wiesz, że nie lubię, kiedy ktoś atakuje przeciwnika, gdy ten odwrócony jest plecami – przypomniał.

- Chyba zapomniał pan o „stałej czujności" – również się uśmiechnęłam, podnosząc powoli z podłogi. Stanęłam pewnie na dwóch nogach i otrzepałam się z kurzu. Moody liznął całą moją sylwetkę, dłużej zatrzymując wzrok na nogach.

- Podpuściłaś mnie – stwierdził cicho i na nowo wbił spojrzenie w moje oczy. – Dobra robota.

- Uczę się od najlepszych, czyż nie? – Podeszłam do nauczyciela, oddając mu jego własność. – Następnym razem chciałabym, żeby profesor nie stosował takich okropnych taktyk ze śmierciożercami.

- To było konieczne, Alex. – Nie spuszczał ze mnie wzroku. – Musiałem wyprowadzić cię z równowagi. Inaczej nie wczułabyś się w rolę. Na początku działałaś pod wpływem impulsów, ale kiedy zdałaś sobie sprawę, że nic tym nie wskórasz, świetnie wykorzystałaś moje słabości.

Zamrugałam speszona i odwróciłam wzrok, odsuwając się. Moody zmrużył zdrowe oko.

- Ale takie zagrywki o dziewczynie mojego chłopaka nie były miłe – mruknęłam, masując nerwowo lewe ramię. – Skąd pan to w ogóle wiedział? Ja chyba nic profesorowi o tym nie mówiłam.

- Owszem. Klara mi wszystko opowiedziała, kiedy na własną rękę poszłaś do Zakazanego Lasu. Musisz jej wybaczyć. Chciała nakreślić mi sytuację, dlaczego postąpiłaś tak głupio.

- To wyglądało naprawdę przerażająco – wyznałam. – Przez moment myślałam, że na serio mam do czynienia ze śmierciożercą.

Moody milczał, smagając językiem, tym razem, po górnej wardze.

- Na dzisiaj wystarczy – rzekł w końcu. – Możesz wracać do chłopaka. Pewnie nie może się doczekać, kiedy ponownie cię zobaczy. Ale zanim to nastąpi – Moody świsnął różdżką w powietrzu, doprowadzając mnie do porządku.

- Dziękuję – odparłam, ruszając w stronę drzwi. Nauczyciel w dalszym ciągu siedział na krześle. Byłam pewna, że cały czas nie spuszczał mnie z oczu. Nawet, jak byłam już poza pokojem życzeń.

Drogę do pokoju wspólnego przeszłam pogrążona w swoich myślach. Co chwilę obracałam się za siebie, mając wrażenie, że nauczyciel podąża za mną, ale nic takiego nie miało miejsca.

Gdy w końcu przeszłam przez dziurę w portrecie, George od razu na mnie napadł, jakby nie mógł się doczekać, kiedy wrócę. Spojrzałam na niego zdziwiona.

- Trochę przedłużył ci się ten szlaban – stwierdził, chwytając mnie za rękę, ale wysunęłam ją szybko z jego uścisku, ruszając do reszty przyjaciół, siedzących przy kominku. Zauważyłam, że wśród nich nie było Klary. Byłam przekonana, że spędza ten czas z Samuelem. Przewróciłam tylko oczami, siadając w pustym fotelu. Rudzielec od razu do mnie przyleciał, klękając obok.

- Co chcesz? – Spytałam lekko podirytowana.

- Jak było na szlabanie? Pewnie Moody dał ci popalić. Słyszałem, że jego szlabany bywają męczące.

- Trochę tak – wzruszyłam ramionami, wpatrując się tępo w ogień. Znowu poczułam ogarniającą mnie pustkę i ten cholerny ból głowy. Na moment moje myśli zeszły na szlaban, jaki przed chwilą odbyłam. Moody wyraźnie powiedział, że wykorzystałam jego słabości. Czyżbym to ja nią była? Jego przysłowiową piętą Achillesową? Uśmiechnęłam się delikatnie do siebie, przykładając palce do ust. W dalszym ciągu pamiętałam, kiedy mnie całował. Pamiętałam również jego język wewnątrz siebie, kiedy doprowadzał mnie na skraj rozkoszy. Dlaczego właściwie nie chciałam tego kontynuować? Moody mnie pociągał i fascynował.

- Alex? – George wyrwał mnie nagle z rozmyślań. Zerknęłam na niego rozłoszczona za przerwanie moich dywagacji. Co ja w nim widziałam? Chłopak był zaborczy i ciągle wymyślał durne żarciki, które wszystkich irytowały. Mnie w szczególności. Nie rozumiałam, dlaczego dałam mu się omamić. To nie powinno mieć miejsca.

- Chyba twoja krowa przestała dawać mleko – rzucił nagle Fred, śmiejąc się bezczelnie pod nosem.

- Co? – Zdziwiłam się. – Jaka krowa? Że niby ja jestem krową? Co to miało znaczyć?

Angelina zachichotała pod nosem.

- Trafna aluzja, kocie – przyznała chłopakowi rację. Gdyby wzrok George'a mógł zabijać, jego brat i czarnoskóra Gryfonka byliby już martwi.

- Zamknijcie mordy – zagroził im. – Oboje! – Wskazał na nich oskarżycielsko palcem, po czym podniósł się z podłogi. – Alex, napijesz się czegoś? Pewnie jesteś zmęczona.

- Nie chcę nic pić – rzuciłam oschle. – Idę do pokoju. Muszę odpocząć.

- Na pewno nic nie chcesz? – Nie dawał za wygraną, wyglądając na przerażonego. – Może jednak chciałabyś napić się soku z dyni? Ostatnio ci smakował.

- Nie, George – warknęłam ostrzegawczo. – Nie mam ochoty niczego pić. Daj mi spokój.

Wstałam szybko, kierując się w stronę schodów. Rzuciłam piorunujące spojrzenie Fredowi i postukałam się palcem po czole, dając mu do zrozumienia, że jest osłem albo krową, o której tak ochoczo opowiadał. Zanim zniknęłam za drzwiami sypialni, usłyszałam jeszcze z dołu, jak bracia ponownie się kłócą.

Byłam zmęczona i rozdarta. Zupełnie nie wiedziałam, czemu dałam omamić się George'owi, a zostawiłam Moody'ego. Ciężko było mi połączyć to wszystko w logiczną całość. Spojrzałam na łóżko. Miałam ochotę pójść spać, a przecież nie było nawet pory kolacji. Za oknami panowała barowa pogoda, a deszcz lał się z nieba, jakby ktoś odkręcił kurek z wodą.

Usiadłam więc na podłodze przed swoim kufrem, zamierzając posprzątać jego zawartość. Już od bardzo dawna do niego nie zaglądałam. Przeważnie wrzucałam do niego ciuchy, które mi nie pasowały lub wyglądały na znoszone.

Uniosłam wieko skrzyni, wyrzucając na podłogę całą jego zawartość. Pomiędzy starymi spódnicami, mundurkami czy poplamionymi koszulami, znalazłam masę ołówków i piór, których nie używałam. Udało mi się także dokopać do sukienki z balu. Wyprostowałam ją na dywanie i syknęłam cicho z bólu. Poczułam się tak, jakby ktoś pragnął rozerwać mi czaszkę od wewnątrz. Przymknęłam mocno powieki, po omacku grzebiąc w skrzyni. W końcu wyciągnęłam z niej jakiś szorstki materiał i przyłożyłam go do twarzy, przeklinając mocno. Ból w dalszym ciągu nie ustępował, a dziwna rzecz jakoś nie pachniała jak większość moich ciuchów. Oderwałam ją w końcu od twarzy i odrzuciłam od siebie z obrzydzeniem, uświadamiając sobie, z czym mam do czynienia.

- Co to, kurwa, jest?! – Krzyknęłam do siebie, wycierając dłonie o kolana. Tuż obok mojej sukienki na podłodze leżała czarna peleryna. Peleryna, jaką przeważnie nosił Severus Snape. Ból nie pozwalał skupić mi się na trzeźwym myśleniu, ale byłam przekonana, że to kolejny żart Weasley'ów. Tylko skąd, na merlina, wytrzasnęli część garderoby Snape'a?! Grzebali mu w szafie, czy jak?!

Zerwałam się szybko z podłogi, chwytając między palce pelerynę. Brzydziło mnie dotykanie czegoś, co należało do znienawidzonego nauczyciela, ale musiałam pokazać to Fredowi i George'owi. To był cios poniżej pasa!

Zbiegłam szybko po schodach. George, gdy tylko mnie zobaczył, rozpromienił się cały, otwierając szeroko ramiona. Pewnie myślał, że wpadnę mu w objęcia, ale ja tylko rzuciłam w niego peleryną i pchnęłam lekko w stronę sofy.

- Co wy sobie wyobrażacie?! – Ryknęłam, jak rozwścieczony Rogogon Węgierski. – Wasze żarty są poniżej poziomu, ale część ubrania Snape'a w moich ciuchach?! Czy wyście postradali rozumy?!

George zerknął na rzecz, którą w niego rzuciłam i spojrzał oskarżycielsko na brata. Również łypnęłam w tamtym kierunku, czekając na wyjaśnienia.

- Jesteście takimi dzieciakami! – Kontynuowałam. – Nie wiem, co w tobie widziałam, George! Jesteś totalnym, niedojrzałym bachorem! Takie kawały możecie sobie robić miedzy sobą, a nie! Kto wam pomógł wnieść to do dziewczęcej sypialni?! – Skierowałam wzrok na Angelinę, która szybko uniosła ręce w obronnym geście.

- Ja nie wiem, o co chodzi! – Odkrzyknęła, brzmiąc na śmiertelnie poważną.

- Kłamiesz! – Poczerwieniałam ze złości, zaciskając mocno pięści. Głowa w dalszym ciągu pulsowała mi ze zdwojoną siłą, ale ochota na zabicie tych kretynów była większa.

- Nie, Alex! – Odezwał się Fred, podnosząc z kanapy. Podszedł do brata i przyjrzał się dokładnie pelerynie. – Rzeczywiście wygląda, jakby należała do Snape'a.

- O tym, kurwa, mówię! – Wrzasnęłam. – Nie udawaj niewiniątka! Wiem, że to wasza trójka zrobiła. Tylko was stać na tak nędzne dowcipy!

- Chwila! – Oburzył się Fred, próbując do mnie podejść, ale moje oczy ciskały gromami, więc Gryfon zawahał się na moment. – Niby skąd mielibyśmy wytrzasnąć część jego codziennego stroju?

- Skąd mam wiedzieć? Macie te swoje dziwne ustrojstwa, które otwierają każde drzwi! Może dzięki czemuś takiemu włamaliście się do jego gabinetu, a później do sypialni i...

- Sypialni?! – Prychnął Fred, kręcąc głową z niedowierzania. – Słyszysz, co ty mówisz?! Sypialni?! Myślisz, że ja nie mam nic lepszego do roboty, tylko siedzenie w sypialni tego dupka, gdzie on śpi i chuj wie, co robi? I grzebanie w jego ciuchach?! – Zaśmiał się gorzko na koniec. – Skąd, w ogóle, wiesz o tym urządzeniu do otwierania wszystkich drzwi?

- Dobra, przestańcie! – Syknął George, stając między nami. Wyprostował dłonie, oddzielając nas od siebie w obawie, że skoczymy sobie do gardeł. – Alex – zwrócił się najpierw do mnie – to nie my zrobiliśmy ci ten kawał. Musisz nam uwierzyć.

- Skąd ona wie o Albercie?! – Zdenerwował się Fred. – A tak na marginesie, wziąłeś go ze sobą ostatnio i nie zwróciłeś na miejsce. Gdzie on jest?

- Później ci powiem – odparł wymijająco.

- Ja go pożyczyłam i przykro mi, ale zgubiłam – powiedziałam lekko skruszona, ale zaraz potem wróciłam do swojego niszczycielskiego tonu. – Jakoś wam to wynagrodzę.

- Wynagrodzisz? – Zaśmiał się szyderczo. – Kurwa, George! Alex, czy ty zdajesz sobie sprawę, ile nad tym pracowaliśmy?! Kurwa mać! Debilu, jak mogłeś jej to dać?!

- Fred, nie teraz! – Jęknął, niemal błagalnie, drugi rudzielec.

- Weź, kurwa, lepiej ten pierdolony soczek i uspokój ją, bo zaraz serio nie wytrzymam! – Krzyknął Fred, podwijając rękawy białej koszuli.

- I co?! – Zrobiłam krok do przodu, prostując się dumnie. Ręka George'a zatrzymała mnie przed dalszym szturmem na jego brata. – Pobijesz mnie?!

- Uspokoję cię! – Poprawił mnie chłopak – Bo ci odpierdala! Wsadź sobie tą pieprzoną pelerynę w...

- Dość! – Ryknął George.

Angelina, która przez cały czas przyglądała się temu z kanapy, również postanowiła w końcu zainterweniować. Wyskoczyła z siedzenia i podeszła do swojego chłopaka, próbując go odciągnąć na bezpieczną odległość.

- Wystarczy – powiedziała uspokajająco, ściskając jego bark. – Powiedzieliśmy jej, że nie mamy z tym nic wspólnego.

- Nie wierzę wam!

- To już twój problem!

- Zaraz będzie też twoim problemem! – Zagroziłam, wyciągając różdżkę.

- Alex, to nie my! – George nie dawał za wygraną, w dalszym ciągu stojąc pomiędzy nami. – To nie my, nie my! Pomyśl, kto mógł ci zrobić taki kawał? Może Ślizgoni. Przecież nie raz byli w Gryffindorze. Oni mają lepszy dostęp do wszystkiego, co należy do Snape'a, nie uważasz?

Zamyśliłam się na moment, opuszczając różdżkę. George wyraźnie odetchnął z ulgą i również opuścił dłonie.

W tym samym momencie przez dziurę w portrecie przeszła Klara. Widząc sytuację, jaka miała miejsce między nami, uśmiech goszczący na jej twarzy, powoli zamienił się w strach.

- Co się dzieje? – Zapytała, podchodząc bliżej. Stanęła przy mnie, patrząc po kolei na każdego.

- To się dzieje! – Warknęłam i chwyciłam w ręce pelerynę, którą wcześniej chłopcy wyrzucili na dywan. – To „coś" było w moim kufrze na dnie!

- Co to jest? – Zdziwiła się przyjaciółka, marszcząc mocno brwi. Zaraz potem jej oczy zaczęły otwierać się coraz szerzej, kiedy zdała sobie sprawę, co trzymam przed jej twarzą. – Skąd to masz?

- Skąd to mam? – Powtórzyłam po niej zirytowana.

George wypuścił powietrze ustami, rozmasowując kark. Zerknął na brata i jego dziewczynę, po czym wbiegł szybko po schodach do męskiego dormitorium. Zniknął w nich na chwilę.

- Oskarża nas, że jej podłożyliśmy to świństwo do kufra – wyjaśniła pokrótce Angelina, robiąc obrażoną minę.

- I jeszcze zgubiła Alberta! – Warknął rozwścieczony Fred.

- Jakiego Alberta? – Spytała Klara. – O czym wy wszyscy gadacie?! Merlinie...

- Nieważne – burknął w odpowiedzi rudzielec, przytulając do siebie dziewczynę. – Kurwa, mam dość na dzisiaj. Totalnie ci odpieprzyło, Alex!

George zszedł szybko na dół, a do kieszeni spodni włożony miał kartonik z sokiem dyniowym.

- Czy konflikt jest zażegnany? – Zapytał z nadzieją. Widząc nasze naburmuszone miny, westchnął głęboko. – Alex, uwierz, że to nie my.

- Sabrina! – Krzyknęła nagle olśniona Klara, uderzając się otwartą dłonią w czoło. – Przecież grzebała ci w kufrze, kiedy wyszłaś się przewietrzyć pewnego wieczoru.

- To by się zgadzało – powiedział George, powoli odzyskując uśmiech. – To wszystko pasuje do siebie. Ona jest ze Slytherinu, ma kontakt z tym dupkiem.

- I jest dziewczyną – dodała obrażona Angelina. – Łatwo może wejść do damskiej sypialni – zerknęła na mnie z wyrzutem.

- Sabrina? – Zdziwiłam się, analizując wszystko w myślach. To rzeczywiście do siebie pasowało. Tylko ją było stać na tak żałosny kawał. A z grzebaniem w rzeczach Snape'a również nie miałaby najmniejszego problemu. – No jasne, że Sabrina! – Wykrzyknęłam na koniec, przepychając się przez zgromadzonych do wyjścia.

- Ale ona mówiła, że ci coś ukradła, a nie na odwrót! – Krzyknęła za mną Klara, jęcząc głośno.

- Alex, czekaj! – Zawtórował jej George, wyciągając z kieszeni kartonik. – Poczekaj!

Zanim wybiegłam z pokoju wspólnego usłyszałam jeszcze kolejną kłótnię dwóch braci i błagalny głos przyjaciółki, a zaraz potem ktoś również wyleciał za mną, próbując dogonić.

- Stój! – Warknął George, łapiąc mnie w połowie schodów. Chwycił mnie mocno za ramiona, potrząsając delikatnie. Zaraz potem podbiegła do niego zdyszana Klara.

- Alex, to jednak nie trzyma się kupy – powiedziała, próbując złapać oddech. – Ona ci coś ukradła – powtórzyła – a nie zabrała.

- Na pewno nie! – Syknęłam, próbując wyrwać się chłopakowi.

- Alex, uspokój się, bo... - zamyślił się na moment i wyciągnął z kieszeni karton z sokiem – to ci się pomoże uspokoić. Wypij to.

- Nie chcę!

Chłopak zrobił zbolałą minę i zerknął na Klarę, szukając w niej wsparcia.

- Może rzeczywiście powinnaś to wypić i się uspokoić – stwierdziła po namyśle. – Lepiej, żebyś nie robiła wszystkiego pod wpływem emocji. Chyba to przerabiałaś dzisiaj na szlabanie, prawda?

- Ona nie może sobie wchodzić do naszej sypialni i grzebać w moich rzeczach!

- Już z nią o tym rozmawiałaś – westchnęła. – To jak? Wypij to, co George chce ci dać. Pomoże ci. A tak właściwie, to co to jest? – Dziewczyna zerknęła na kartonik.

- Sok dyniowy – odparł szybko. – Podobno ma działania uspokajające.

- To może powinieneś dać go swojemu durnemu bratu! – Odcięłam się, odpychając go od siebie.

- Pokłóciliście się? – Zdziwiła się Klara, widząc jak traktuję rudzielca.

- Wszystko jest w porządku. – George zdawał się być jakiś nerwowy. Szybko otworzył kartonik i wepchnął mi go do ręki. – Napij się.

Zmarszczyłam czoło, ale postanowiłam napić się trochę. Właściwie, to byłam spragniona. Zajęcia profesora Moody'ego dały mi się we znaki, a jeszcze wydzieranie się na Weasley'ów w pokoju wspólnym także wysuszyło mi gardło. Przechyliłam kartonik, biorąc tęgiego łyka. George odsunął się, wycierając pot z czoła. Klara patrzyła na niego podejrzliwie, ale nie odezwała się ani słowem.

- Idę zabić tą sukę za to – powiedziałam po chwili, kiedy wypiłam zawartość opakowania i wskazałam na pelerynę Snape'a, trzymaną przeze mnie cały czas.

- Co?! – Zdenerwowała się Klara. – Miała się uspokoić!

- Jestem spokojna – odparłam. Chwyciłam w dłonie twarz chłopaka i pocałowałam go mocno w usta. – Życz mi szczęścia, kochanie!

Wyminęłam ich szybko, ruszając do lochów. Na moje szczęście, Sabrina wchodziła do nich, zeskakując po dwa schodki. Prawie na nią wpadłam, próbując się zatrzymać. George i Klara przybiegli chwilę później.

- O! Peleryna! – Ucieszyła się dziewczyna, widząc jak ściskam skrawek materiału w dłoni. Włożyła do ust gumę, którą wyciągnęła z kieszeni i zerknęła z pytającą miną na resztę Gryfonów. – Przypomniałaś sobie wszystko, czy co tu się odpierdala?

- Włożyłaś mi to do kufra, podła suko! – Krzyknęłam, wpychając jej do rąk pelerynę. – Zabieraj to, idiotko!

- Alex, mówiłam ci, że nie jestem pewna, czy ci to włożyła! – Westchnęła Klara, opierając się o zimną ścianę.

- Czyli sobie nie przypomniałaś – mruknęła Ślizgonka, nie przejmując się oskarżeniami rzuconymi w jej kierunku. Ostentacyjnie poruszyła buzią i zrobiła wielkiego balona wprost przed moją twarzą. Odsunęłam się, krzywiąc delikatnie. – Oddajesz mi to? – Wskazała na pelerynę.

- Nie chcę tego.

- Mhm – mruknęła dziewczyna, po czym przyłożyła materiał do nosa, wdychając głęboko zapach profesora. Całą trójką skrzywiliśmy się na ten gest.

- Jesteś... obrzydliwa! – Pisnęła Klara, zakrywając usta dłonią.

- To mało powiedziane – burknął George, chwytając mnie za ramię. – Możemy już iść, Alex? To Pyrites zrobiła ten głupi żart i zapewne więcej się to nie powtórzy, co nie?

- Powiem ci, że to zabawne, że akurat ty to mówisz – zastanowiła się przez chwilę, robiąc kolejnego balona z gumy. – Ostatnio, kiedy rozmawiałam z Alex o tej pelerynie, powiedziała, że wy zrobiliście jej z nią kawał.

- Co? – Zdziwiłam się. – Ale jak to?

Popatrzyłam rozżalona na George'a, ale przecież nie mogłam gniewać się zbyt długo na chłopaka. W końcu był on całym moim światem.

- Nie słuchaj jej! – Syknął rudzielec. – To kłamstwo! Już ci to tłumaczyliśmy, Alex! To ona to zrobiła! Sieje ferment, odkąd pojawiła się w Hogwarcie!

- Na razie, to chyba ty, siejesz ferment w jej głowie – stwierdziła, uśmiechając się podle.

George zamilkł, mrużąc niebezpiecznie oczy. Widziałam, jak zaciska dłonie w pięści, próbując się kontrolować.

- Co to ma znaczyć? – Zaniepokoiła się Klara, patrząc na nas wszystkich bardzo uważnie. – Jaki ferment? Co masz na myśli?

- Niech ci George powie, co zrobił – zachęcała ją, uśmiechając się podle.

- Samuel miał milczeć! – Krzyknął George, wyciągając szybko różdżkę. – Jeżeli palniesz cokolwiek...

- No? Dalej. Pokaż na co cię stać.

- Nikt nie będzie pokazywał na co go stać! – Warknęła Klara. Tym razem, to ona stanęła pomiędzy chłopakiem a dziewczyną. Również wyciągnęła różdżkę, ale zrobiła to asekuracyjnie.

- A ja ci nie wierzę! – Dodałam, nie pozostając bierną.

Nagle z rogu korytarza wyszedł Snape. Gdy nas zobaczył w niecodziennej sytuacji, a na dodatek w lochach, przystanął na moment zdziwiony, ale zaraz potem ruszył szybko do przodu. Pokazałam oczami Sabrinie, żeby schowała pelerynę, ale ta nic sobie z tego nie robiła. Jak zawsze.

- Co tu się znowu wyprawia? – Zapytał mrocznie, przystając obok nas z rękoma skrzyżowanymi za plecami. – Macie zamiar się pojedynkować? Wiecie, że na to potrzeba zgody opiekunów waszych domów? Pyrites? Nie zezwalam na to.

- Ja nie mam wyciągniętej różdżki, profesorze – odparła spokojnie. – To oni na mnie napadli.

- Czyżby?

- Tak, profesorze.

Snape zerknął na nas. Szybko opuściliśmy swoje bronie, więc na nowo spojrzał na Sabrinę. Jego wzrok zatrzymał się na czarnej pelerynie, którą dziewczyna miała przerzuconą przez przedramię. W jednej sekundzie wydawało mi się, że mężczyzna drgnął nieznacznie, ale mogłam równie dobrze mieć omamy przez ciągły ból głowy.

- Skąd to masz? – Zapytał powoli głosem, którym mógł zmrozić całą szkołę.

-To? – Dziewczyna uniosła rękę. – To Alex. Oddała mi.

- Nic ci nie oddałam! – Wymsknęło mi się. – To ty mi to podłożyłaś! Głupia...

- Spokój – przerwał cicho nauczyciel. – Widzę, że bardzo spieszno waszej trójce na szlaban, wiec zapraszam natychmiast do mojego gabinetu.

- Co?! – Jęknęłam. – Ja już dzisiaj byłam na szlabanie, profesorze!

- To będziesz na kolejnym – syknął złowrogo, więc przestałam z nim dyskutować. – Zapraszam więc przodem gryfońskie towarzystwo – uśmiechnął się podle. – Pyrites, ty również i... - wyciągnął przed siebie dłoń bez słowa. Czerwonowłosej nie trzeba było dwa razy powtarzać. Oddała Snape'owi pelerynę, chociaż zrobiła to z bólem serca.

Ruszyliśmy więc przodem pod drzwi gabinetu mężczyzny. Wszyscy ze spuszczonymi głowami. Tylko Sabrina wydawała się być uradowana. Jeszcze przed wejściem do gabinetu, chwyciłam George'a za rękę, przepraszając go cicho za swoje zachowanie. Rudzielec rozpromienił się cały i korzystając z chwili, że Snape nie przyglądał nam się badawczo, pocałował mnie mocno w usta...



Wbrew rozsądkowi (Severus Snape, Alastor Moody, OC) TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz