81. Poprawione wspomnienia

585 26 1
                                    


W głowie miałam setki pytań. Stan utrzymującej się dezorientacji wcale nie pomagał. Miałam wrażenie, jakby ktoś brutalnie wyrwał mi z głowy spory kawał... czegoś. Nie potrafiłam określić czego mi brakuje, ale to uczucie, że tego tam nie ma, nie ustawało. Poważne spojrzenia i smutne twarze otaczających mnie ludzi wcale nie pomagały. Co było na tyle strasznego, że tak na mnie patrzyli? Co się stało? Dlaczego? Pytania przelatywały przeze mnie bez odpowiedzi. Nie wiedziałam co mam mówić. Miałam wrażenie, że powoli odchodzę od zmysłów. Z oczu same sączyły się łzy. Narastał we mnie niewyjaśniony strach. Całe to napięcie, cała sytuacja wywołała u mnie napad histerii. Zaczęłam się miotać. Uspokajał mnie dyrektor, uspokajał profesor Moody, uspokajała moja mama. Mój ojciec był gdzieś w pobliżu, ale jedynie patrzył na mnie z rozżaleniem, jakby wszystko było moją winą. Tylko jakie wszystko?

Nie wiedziałam kiedy, nie wiedziałam jak, ale przenieśli mnie do skrzydła szpitalnego. Pani Pomfrey błyskawicznie podała mi ziółka uspokajające. Faktycznie przyniosły ukojenie. Wyciszyły mnie i sprawiły, że poczułam się rozluźniona. Gdzieś głęboko we mnie wciąż był jednak strach. Leżałam na plecach, wpatrując się w sufit. Mocno ściskałam kraniec cienkiej, białej kołdry. Od dorosłych oddzielały mnie parawany. Docierały do mnie wszystkie szczegóły ich rozmów. Zupełnie jakby zapomnieli, że materiałowa ściana nie jest wcale dźwiękoszczelna.

- Jesteś z siebie zadowolona? – ten głos zdecydowanie należał do mojego ojca. Widziałam nawet cień jego sylwetki. On i mama stali najbliżej. Wyglądało to tak, jakby mama chciała wejść do mnie, ale ojciec ją zatrzymał, łapiąc za nadgarstek. – Na pewno wyszła po to, żeby Ciebie poszukać. Gdybyście obie siedziały na dupie, nie doszłoby do niczego! – syknął, starając się mówić cicho.

- Zawsze szukasz winnych wokół, ale nigdy nie patrzysz na siebie - odpowiedziała mu roztrzęsiona Laura, wyrywając rękę z uścisku. Sięgnęła do torebki.

- A gdzie tu niby moja wina?!

- Pierwszy wybiegłeś z pubu – Laura uderzyła Alberta palcem w pierś - To miał być rodzinny wieczór. Jeden dzień, który poświęcisz nam obu i co? I nie mogłeś wytrzymać. A tak Cie prosiłam... Tak Cie prosiłam... - mama pokręciła głową i przetarła chusteczką wilgotne od łez oczy.

- Jasne, bo dla Ciebie nasza przyszłość się nie liczy – ojciec nerwowo sięgnął do kieszeni płaszcza, wyciągając paczkę papierosów.

- Przepraszam. Tutaj nie wolno palić – wtrąciła się pani Pomfrey.

Ojciec westchnął cierpiętniczo i wcisnął paczkę z powrotem na miejsce. Cały czas rozsadzała go złość. Musiał ją wyładować... padło na profesor McGonagall.

- To niepoważne, że do takich rzeczy dochodzi na terenie szkoły! – po samym tonie Alberta, potrafiłam sobie wyobrazić jego wściekłą do czerwoności twarz.

- Ale Hogsmeade to nie jest teren Hogwartu... - nauczycielka próbowała wyjaśnić na spokojnie.

- Jest czy nie jest, byliśmy tam na polecenie dyrektora – przerwał mój ojciec. – Czemu nie można było zrobić tej kolacji w szkole? I jak Dumbledore mógł wybrać tak niebezpieczne miejsce i nie zapewnić ochrony uczestnikom?!

- Panie Amber. Proszę się uspokoić!

- Uspokoić? – mój ojciec podniósł głos o dwa tony. - Jeśli dobrze słyszałem, to nie był pierwszy przypadek napaści w tamtej wiosce. Przecież to historia na pierwsze strony gazet! Ludzie nie zostawią na was suchej nitki!

- Ta historia nie wyląduje w gazecie. Zrobimy wszystko, żeby... - McGonagall nie było dane dokończyć.

- Jeszcze zobaczymy czy nie wyląduje. Ja was pozwę! Ja tego nie zostawię! Wszyscy dowiedzą się o niekompetencji i niebezpieczeństwach jakie tutaj czyhają.

Wbrew rozsądkowi (Severus Snape, Alastor Moody, OC) TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz