Spakowałam wszystko co potrzebne, do mojej bezdennej torby. Potężne, nałożone na nią zaklęcie niwelowało wagę przedmiotów, dlatego bez problemów mogłam narzucić ją na ramię. Ojciec w liście nie wspomniał nic o ubraniu, ale skoro miałam pojechać z nim na ślub kogoś z rodziny tak bogatej jak Malfoyowie, wątpiłam, by mundurek szkolny zdał egzamin. Brak pieniędzy w połączeniu z brakiem czasu przed weselem, oznaczał tylko jedno – musiałam wziąć moją kreację z balu. Na szczęście nie była ani brudna, ani zniszczona.
Profesor Moody zgodził się odprowadzić mnie na stację. Pieszo był tam kawałek, dlatego lepiej było wybrać drogę wodną lub pożyczyć powóz. Razem poszliśmy do Hagrida w sprawie tego drugiego. Już wiele metrów od chatki, mechaniczne oko profesora wpatrzyło się w jakiś bliżej dla mnie nieokreślony punkt w okolicy ogródka, a na twarzy mężczyzny pojawił się lekki, pełen zadowolenia uśmieszek. Moody smagnął powietrze językiem, a zaraz potem odchrząknął i szybko sięgnął po swoją buteleczkę z tajemniczym napojem. Łyknął jeszcze przed zapukaniem w wielkie drzwi. Gdy czekaliśmy, wspięłam się na palce, próbując zerknąć przez okno do środka.
– A co jak go nie będzie? – zapytałam.
– To się znajdzie. Trudno go przeoczyć, prawda? – mrugnął do mnie.
Hagrid zamaszyście otworzył drzwi.
– Halo, kogo tam niesie, hę?
W tle, w rozgardiaszu jego domu widzieliśmy zawstydzoną dyrektorkę francuskiej szkoły. Olbrzymka siedziała w wielki, wysłużonym fotelu i sączyła herbatę z ogromnej filiżanki, udając, że nas nie widzi. Jakby nie nawiązanie kontaktu wzrokowego miało uczynić ją niewidzialną.
– A to psze profesor i koleżanka Harrego! – ucieszył się Hagrid. – Co jest? Trzeba co?
– Musimy dostać się na stację – od razu powiedział Moody. – Przygotujesz nam powóz?
– Eee. Noo... – Hagrid łypnął za siebie. Dużą dłonią podrapał się po łepetynie. – Niby mógłbym, ale to szybko trza wam? Jak szybko, to lepiej będzie łódką. Zwierzaki pasą się na świeżej trawie. Trza by je znaleźć, przygonić, przypiąć...
– Jak się spóźnię, ojciec będzie bardzo zły. Pisał, że to dla niego ważny dzień – zwróciłam się do nauczyciela.
– Dobra, weźmiemy łódkę – zadecydował Szalonooki.
Hagrid wywlókł wielką łódź ze składziku na tyłach domu. Zarzucił ją sobie na barki i ruszył przodem, w stronę jeziora.
– Szkoda, że mój tata nie wie o tym świstokliku w Hogsmeade. Tak by było szybciej się przenieść do Londynu.
– To chyba dobrze, jeśli o nim nie wie – zauważył nauczyciel.
– Racja... – westchnęłam. – Dobrze, że nie wie o tym, ale szkoda, że nie wie, że są lepsze sposoby na podróż.
– Twój ojciec nie planował jakiejś podróżniczej rewolucji? – zastanowił się Moody. – Podejrzewam, że jest zaznajomiony w temacie. Po prostu Hogwart jest trochę uciążliwy jeśli chodzi o dojazd. Zablokowane kominki. Zablokowana teleportacja... Ale to ma swoje plusy. Nikt podejrzany nie pojawi się nagle w szkole. Żeby się tutaj dostać, trzeba się postarać...
Hagrid wrzucił łódź do wody, a potem pomógł nam na nią wsiąść. Nie zdążyliśmy odbić od brzegu, a gajowy już wracał do siebie. Usiadłam naprzeciw profesora i złapałam za wiosła. Mężczyzna odsunął moje dłonie i machnięciem różdżki wprowadził łódź w ruch. Dość szybko sunęliśmy po wodzie. Przez chwilę panowała cisza. Patrzeliśmy na siebie nawzajem. Nie mogłam się powstrzymać przed zadaniem mu paru pytań. Zaczęłam temat zaginionego ministra magii. Nauczyciel osobiście był odpowiedzialny za poszukiwania. Wątpiłam, by oszukał dyrektora i nie powiedział mu wszystkich szczegółów, ale może czegoś nie usłyszałyśmy z Alex, bo przyszłyśmy na korytarz za późno?
– Powie mi profesor dokładnie co z tym ministrem magii? – wyrzuciłam z siebie. – Czy nadal nie udało się go odnaleźć?
Kącik ust profesora drgnął. Moody przyglądał mi się uważnie, jakby się wahał nad odpowiedzią. Potarł swoje uda i w końcu się odezwał.
– Zapewne jest w jakimś... – urwał na moment - bezpiecznym miejscu.
– Mówi tak Pan tylko po to, żebym się nie zamartwiała, prawda? – westchnęłam.
– Nie Klaro. Mówię tak, bo Barty Crouch Senior, to dorosły mężczyzna. Do tego minister. Nim nie zostaje się z marszu. Zapewniam, że jest obeznany w sztuce magicznej o wiele bardziej niż którykolwiek, aktualny uczeń Hogwartu.
– Ale nie miał ze sobą różdżki. Nawet najlepszy czarodziej bez różdżki nic nie wskóra...
– Nie miał, albo nie chciał ujawniać, że ją ma. Domyślasz się dlaczego?
Zastanowiłam się przez chwilę.
– Żeby uśpić czujność? – zapytałam.
– Tak. Na przykład.
Moody spojrzał na zegarek, a później obejrzał się przez ramię, by ocenić ile jeszcze mamy do brzegu. Wypowiedział zaklęcie, a łódka przyspieszyła. Przytrzymałam się ławeczki.
– Gdybyśmy mieli do czynienia z przestępcą, powiedziałbym, że nie chciał, by jego różdżka zapamiętała tak podły czar, jak klątwa niewybaczalna. Dlatego próbował rzucić ją cudzą bronią. W takim wypadku w razie braku świadków, winnym uznaje się właściciela broni. Dochodziło już do takich skazań.
Poczułam na plecach ciarki. Gdyby teoria profesora była słuszna, oznaczałoby to, że minister chciał mi zrobić krzywdę. Przecież w innym wypadku nie wypowiadałby takiej klątwy przy kimś, kto mógłby o tym opowiedzieć lub te wspomnienie przekazać. Może chciał mi je wymazać, kiedy już udałoby mu się przejąć nade mną kontrolę? Tylko czemu w takim razie najpierw chciał użyć mojej różdżki? To byłoby zbyt oczywiste, że sama nie rzuciłam na siebie czaru.
Zamyślona objęłam się rękoma. Profesor nachylił się w moją stronę i położył mi dłoń na kolanie, ściskając je.
– Nie myśl już o tym – powiedział, patrząc na mnie przyjaźnie. – Było, minęło. Ważne, że zachowałaś należytą czujność. W przeciwieństwie do Alex... – Moody odchrząknął i cofnął dłoń. – Muszę zacząć uważać, co przy was mówię Co jej strzeliło do głowy, żeby iść samotnie do lasu?
– To przez ten ślub – westchnęłam. – Właściwie to bardziej przez ostatni atak śmierciożerców, przez który zginęła znana jej osoba, ale gdyby nie ślub, nie zależałoby jej tak na czasie. Mówiłam jej, że powinna poczekać, aż profesor Snape sam sprawdzi tamtą kryjówkę, ale uznała, że i tak nic nam nie powiecie.
– I dlatego chciała wziąć sprawy w swoje ręce? – Moody postukał palcami w siedzisko. Zamyślił się. – Co za zuchwałość... Byłoby dużo gorzej, gdyby trafiła tam na zaginionego Flinta. Już kiedyś ją przed nim ratowałem. Skąd pomysł, że teraz dałaby sobie radę? Chodziła rozkojarzona od dłuższego czasu... Nie ćwiczyła ze mną. Ostatnio opuszczała lekcje, a wcześniej miała problem zaliczyć tworzenie tarczy. Jeden celny czar i Flint zrobiłby z nią na co tylko miałby ochotę... I nie byłoby to nic, czego by chciała. Na szlabanie muszę nauczyć ją myśleć o konsekwencjach każdego działania.
– Świetny pomysł, choć nie wiem jak długo trzeba by jej to wbijać do głowy, żeby zapamiętała. Ja się jeszcze bałam, że mogła trafić na jakiegoś stwora z Zakazanego Lasu, albo na centaury.
– Myślę, że w tym wypadku człowiek jest gorszym potworem, niż jakikolwiek stwór z lasu – poważnie przyznał Szalonooki. Jego mechaniczne oko prześlizgnęło się po moim ciele. – Takie istoty zazwyczaj działają instynktownie, zaś w umyśle człowieka potrafią się zrodzić naprawdę chore pomysły. Bardzo chore.
Kiwnęłam głową, przyznając mu rację. Mężczyzna obrócił różdżkę w palcach. Na moment zapadła cisza. Dosłownie chwilę później dobiliśmy do brzegu. Łódka wsunęła się na brzeg, wiosła zaczęły grzebać w piasku, a Moody szybko wykonał gest, unieruchamiając nasz środek transportu. Odkrząknął, podniósł się i poprawił spodnie. Wyszedł z łódki i podał mi dłoń, żebym bezpiecznie zeszła.
– No to jesteśmy w samą porę – powiedział.
Moody odprowadził mnie na peron, wsadził do pociągu i stał tak długo, aż odjechałam ze stacji. Pomachałam mu na pożegnanie. Resztę podróży spędziłam czytając książkę. A przynajmniej próbowałam. Moje myśli uciekały na różne tory. Na przykład na taki, że niezbyt uśmiechała mi się ta uroczystość z niemal obcymi ludźmi. Gdyby nie to, że zobaczę się z mamą i że na weselu będzie Alex, chyba wymyśliłabym jakąś chorobę, żeby tylko nie jechać. Na przykład kupiłabym tę niedopracowaną pigułkę od Weasleyów, która miała powodować wymioty. Ojciec byłby zły, ale do wakacji by mu pewnie przeszło.
W Londynie tata już na mnie czekał. Nie ucieszył się jakoś szczególnie na mój widok. Właściwie to szybko odwrócił wzrok, jednocześnie niecierpliwie zerkając na nowy, drogo wyglądający zegarek. Jego garnitur też wyglądał jakoś inaczej. Leżał na nim tak dobrze, jakby uszyto go na miarę. Palce mężczyzny zdobiły sygnety imitujące rodowe pamiątki. Tyle że z jego strony rodziny nie było żadnego herbu rodowego. Zastanawiałam się, czy pod moją nieobecność ojciec wygrał w jakiejś loterii, czy po prostu zaciągnął kolejną pożyczkę, by dopasować się do towarzystwa. Na moje pytania odpowiadał zdawkowo, albo wymijająco. Gdy jednak zamiast pojechać taksówką, jak zawsze wsiedliśmy do metra, uznałam, że druga wersja jest bardziej prawdopodobna. Wątpiłam, by w nowej pracy zarobił już tyle, by było go na to wszystko stać. Co na to mama? Jak zawsze to ona będzie musiała spłacać jego długi. Nie mogłam pozbyć się myśli, że pochorowała się właśnie przez niego. Cokolwiek jej dolegało, to musiało być z przepracowania.
Ja i ojciec milczeliśmy. Co i rusz zerkałam na jego sygnety, próbując rozpoznać zawarte na nich symbole. Nic mi jednak nie mówiły. Tata patrzył na mapę metra. Zapewne liczył ile jeszcze zostało nam stacji.
– Nie było więcej afer w szkole? – zapytał w pewnym momencie.
– Afer? – spojrzałam na niego, nie wiedząc co ma na myśli.
– Po tym, co działo się na świątecznym obiedzie – sprecyzował.
– Tato, masz na myśli ten wypadek, kiedy spadłam ze schodów? Nie nazwałabym tego aferą...
– Zwał jak zwał. Wiesz o co chodzi, więc nie rób ze mnie głupca – ojciec przybrał dziwną minę. Sapnął niezadowolony i powoli, wyraźnie powtórzył pytanie. – Czy działo się coś niepokojącego?
Patrzyłam na niego przez moment. Odruchowo dotknęłam swojego pękniętego wisiorka, przypominając wszystkie te dziwne rzeczy, które nas spotkały od tego czasu. Czy działo się coś niepokojącego? Tak, przecież widziałam zmaltretowanego przez śmierciożerców, świeżego trupa. W sylwestra porwały nas centaury. Potem zaatakował nas jeden z nich i gdyby nikt mi nie pomógł, umarłabym w męczarniach. Ja, teraz już piętnastoletnia dziewczyna wylądowałam na kilka minut w domu uciech, gdzie chcieli zgwałcić mojego przyjaciela. Byłam świadkiem tego, jak Alex omal nie zamarzła na śmierć, a później omal się nie zapiła na śmierć, bo rzucił ją chłopak. Byłam świadkiem czegoś, co można było nazwać początkiem wymykającej się spod kontroli orgii. Być może byłam ostatnią osobą, która widziała Bartemiusza Croucha, ministra magii. Mogłam być jego ofiarą. A do tego w okolicy szkoły czaił się Flint, choć co on ma na sumieniu, tego nie wiedziałam. Sądząc jednak po reakcjach nauczycieli, coś było na rzeczy. Przeczucie też mówiło mi, że coś było z nim nie tak.
Wszystkie te rzeczy były podejrzane. Od samego myślenia o nich, zaschło mi w gardle.
– W gazetach nic nie było, ale jestem pewien, że Dumbledore ma w kieszeni pismaków i srogo im płaci – kontynuował mój ojciec. – Jedyne wzmianki to te o turnieju trójmagicznym.
– W sumie nic się nie działo – powiedziałam i opuściłam wzrok. Po chwili wahania odezwałam się. – Ale mamy w szkole nowych uczniów. Rodzeństwo. Chłopak i dziewczyna. I ten chłopak to...
– Klara, nie pytam o całe Twoje szkolne życie – mój ojciec uciął dyskusję i odwrócił wzrok.
Zamilkłam.
Po jakimś czasie dotarliśmy do naszego domu na przedmieściach. Tata otworzył drzwi, a ja weszłam za nim. Zanim pojedziemy na wesele, miałam trochę czasu na przebranie, ale najważniejsze dla mnie było, by zobaczyć się z mamą. Zrzuciłam buty i od razu pobiegłam na piętro. Spodziewałam się, że będzie u siebie w sypialni. Zapukałam do drzwi, ale odpowiedziała mi cisza. Zapukałam jeszcze raz. W końcu nie wytrzymałam i nacisnęłam na klamkę, otwierając drzwi. Weszłam do sypialni rodziców... i zrozumiałam, że coś jest bardzo nie tak. Na komodzie, tam gdzie zawsze stały buteleczki z perfumami mamy, nie było nic. Jej rzeczy osobiste zniknęły. Szuflady były wysunięte i niemal puste. Z szafy też zniknęło kilka kreacji, pozostawiając widoczną lukę. Łóżko było niezaścielone, wszędzie walały się brudne, męskie ubrania, jakby nikt nie zbierał prania po moim tacie. Wiedziałam, że uwielbiał zostawiać rzeczy w losowych miejscach. Mama zawsze trzymała to w ryzach, ale teraz ewidentnie jej tutaj brakowało.
– Miałem Ci powiedzieć po weselu – usłyszałam za plecami głos ojca. – Tak naprawdę nie jest chora.
– Co?... – obróciłam się gwałtownie. – Ale nic jej nie jest, prawda?!
– Raczej nie – mruknął.
– Raczej?! Tato, gdzie jest mama?
– Właściwie to też chciałbym wiedzieć.
– Co?... – powtórzyłam.
Tata poruszał ustami. Coś mówił, ale jego słowa do mnie nie docierały. Czułam, ze robi mi się słabo. Obraz zaczął mi się zaciemniać. Głowę atakowały myśli. No bo jak to? Mamy nie było? Coś jej się stało? Wtedy nie zabierałaby swoich rzeczy. Czyli co, odeszła od niego? Zostawiła go i nic mi o tym nie powiedziała? Bała się, że mu powiem gdzie jest? Nie wierzyłam, że mogłaby nie chcieć mi powiedzieć. Zawsze miałyśmy świetny kontakt. To nie było w jej stylu. To nie mogła być prawda. Nie zostawiłaby mnie. Nie z nim. Na Merlina...
***
Jakimś cudem udało nam się pojawić w rezydencji Malfoy'ów na czas. Ojciec postawił sprawę jasno – powie mi wszystko co wie, ale po imprezie. Miałam potwierdzać jego wersję, że mama pojechała opiekować się kimś z rodziny i to miał być główny powód jej nieobecności. Dla niego najważniejszym było, żeby nie wyjść na głupca. Inwestorzy – bo tak nazywał ludzi do których jechaliśmy – znali moją mamę, więc tata nie mógł zabrać na wesele byle jakiej kobiety. A przeszło mu to przez myśl. Widocznie jednak ściągnięcie mnie ze szkoły, kalkulowało się o wiele bardziej. Nie mieściło mi się w głowie, że mogło dojść do tak absurdalnej sytuacji. Pocieszałam się myślą, że gdyby coś jej zagrażało, tata przecież nie byłby tak spokojny. To i kilka innych faktów musiało mi na razie wystarczyć. Znałam jego upór, dlatego pozostało mi zagrać według jego reguł.
Przekroczyliśmy próg rezydencji. Mój ojciec od razu podszedł do towarzystwa, witając się i rozpoczynając klasyczne dla siebie przemowy. Ja stałam pół kroku za nim, słuchając jak zachwala ich wspólny biznes i gratuluje partnerom, że zaryzykowali i zainwestowali w niego.
– Arturze, spokojnie – Lucjusz z uśmiechem dotknął jego ramienia, próbując zatrzymać tę „nakręconą pozytywkę". – Na rozmowę o interesach jeszcze przyjdzie czas. Teraz się rozgośćcie. Służąca wskaże wam miejsce.
– Tak, oczywiście – mój tata opamiętał się. – Uroczystość. To jest teraz najważniejsze.
Porządnie ubrana służąca podeszła do nas i z wyuczoną uprzejmością poprowadziła przez wielkie drzwi. Z żalem spojrzałam za Alex. Sądziłam, że będziemy mogły pogadać, ale widocznie jeszcze nie teraz. Gdy na nią spoglądałam, zauważyłam, że zarówno Lucjusz, jak i tajemniczy pan Pyrites posyłają sobie porozumiewawcze spojrzenia. Severus Snape przyglądał się swojemu przyjacielowi z pewną dozą podejrzliwości.
– Klara, skup się – ojciec złapał mnie za łokieć. – Ta miła pani nam tłumaczy co jest gdzie. Nie chcę później słuchać wymówek, że się zgubiłaś w drodze do toalety.
– Przepraszam – bąknęłam, a potem powtórzyłam to samo do służącej.
Oczywiście odpowiedziała mi uśmiechem. Nie byłam pewna ile z oprowadzania przegapiłam, wlepiając się w stojące w holu towarzystwo. Wyminęliśmy stoły i poprowadzono nas na zewnątrz, do ogromnej oranżerii. Ilość egzotycznie wyglądających roślin wprawiła mnie w osłupienie. Część z nich już pokrywały świeże kwiaty. Środkową przestrzeń przerobiono na potrzeby ceremonii. Były tam ozdobione krzesła, długi, ciemnozielony dywan i łuk przy którym najprawdopodobniej udzielą ślubu. Część krzeseł była już zajęta. Reszta ludzi stała w grupkach. Wszyscy obwieszeni klejnotami czy też białym złotem. Poubierani w kreacje rodem z magazynów. Czułam, że mocno tutaj nie pasuję. Mój tata natomiast czuł się jak ryba w wodzie. Od razu podszedł do pierwszej grupki, zostawiając mnie z tyłu. Wiedziałam, że tak właśnie będzie.
Służący krążyli z tacami pełnymi kieliszków szampana. Przy jednym takim, nieco zdezorientowanym pracowniku stała... Sabrina. Jej włosy były różowawe, ale wszędzie bym ją poznała. Dziewczyna opróżniała kieliszki jeden za drugim, od razu odstawiając puste na tacę. Służący próbował uprzejmie ją powstrzymać, ale skończyło się na tym, że tylko coś tam dukał i bezsilnie patrzył, jak ta żałośnie się upija. Jej brat do tej pory rozmawiał z jakimiś ludźmi, ale przeprosił towarzystwo i w kilku krokach znalazł się przy dziewczynie. Odprawił służącego.
– Zamierzasz pobić rekord? – spokojnie zapytał Samuel. – Ostatnio pękłaś po piętnastym.
– Nawet dwadzieścia nie wystarczy, żeby ta kiecka przestała mnie wkurwiać! – warknęła Sabrina.
Kilka osób spojrzało w jej stronę z oburzeniem. Samuel westchnął teatralnie i lekko pchnął siostrę w stronę krzeseł, próbując ją usadzić. Podeszłam szybko w ich kierunku. Dziewczyna zobaczyła mnie jako pierwsza. Po jej twarzy widać było, że już ma trochę w czubie.
– O, popatrz! – wskazała na mnie palcem. – Twoja laska mogła przyjść, a Luci już nie? Ja pierdolę! Gówniana impreza.
– Przecież wiesz, że nie przyszła ze mną – uciszył ją, a później obrócił się w moją stronę i wręcz mechanicznie przywołał na twarzy uprzejmy uśmiech.
Samuel wyglądał obłędnie. Marynarka, kamizelka, krawat... wszystko do siebie pasowało. Zauważyłam, że chłopak obciął mnie wzrokiem od stóp do głów. Nie wgapiał się jednak jakoś długo. Błyskawicznie wyciągnął rękę po moją dłoń i gdy zdezorientowana chciałam uścisnąć ją, on sprawnie zmienił chwyt i na przywitanie ucałował jej wierzch. Zaraz potem wyprostował się i dał ręce za plecy.
– Rany... – zamrugałam, przez chwilę nie wiedząc co powiedzieć. Nerwowo wygładziłam moją błękitną sukienkę. – Dobrze was widzieć. Myślałam, że zupełnie nikogo nie będę tutaj znać poza Alex. Wy jesteście z którejś rodziny?
– Z rodziny? – Sabrina parsknęła. Uwiesiła się na oparciu krzesła. – W życiu! W dupie mam jednych i drugich. Nadęte snoby.
Samuel spojrzał krzywo na siostrę. Objął mnie ręką na wysokości połowy pleców i odprowadził na bok. Stanęliśmy pod jakąś palmą, skąd był dobry widok na całe towarzystwo.
– Nasz ojciec prowadzi interesy z Lucjuszem Malfoyem. Chyba z tego samego powodu zaproszono Twoją rodzinę? – zapytał Samuel, ciągle lustrując mnie wzrokiem.
– Tak. To znaczy nie. To znaczy, zaproszono moich rodziców, ale moja mama nie mogła przyjechać i tata mnie wziął. Widziałeś gdzieś Alex?
– Ostatnio w holu. Twój tata to ten z wąsem, prawda? – zapytał, wskazując na mojego mocno gestykulującego ojca, rozmawiającego z jakąś parą.
– Tak, Albert Amber – westchnęłam. – Jak tylko wyczuje, że masz trochę pieniędzy, na pewno zacznie do Ciebie coś mówić...
– Rozumiem. Nie chcesz nas przedstawić?
– Co? – spojrzałam na niego zdziwiona. – Czemu miałabym...
– Przypominam, chodzimy ze sobą – powiedział tonem, jakby to było takie oczywiste.
– Chodzimy, ale na niby... Z resztą mówiłam Ci ostatnio, że to bezsensu – mruknęłam.
– Akurat ten ślub to świetna okazja żeby się pokazać. Jest i Sabrina i Draco – zerknął mi na dekolt. – A Ty założyłaś wisiorek ode mnie.
– Głównie dlatego, że to najdrożej wyglądająca biżuteria jaką posiadam – wyjaśniłam, dotykając wisiorka. Oszczędziłam mu opowieści o tym, że ojciec siłą odebrał mi amulet profesora Moody'ego, uznając, że w czymś takim domu nie opuszczę. Przecież tamten był zniszczony. – Szczerze mówiąc, próbowałam się wpasować w to co tutaj zastanę, ale nadal czuję, że bliżej mi do służących.
– To uczucie jest bezzasadne. Moim zdaniem prezentujesz się bardzo dobrze.
– Naprawdę tak uważasz? – zerknęłam na niego nieśmiało.
Samuel kiwnął głową. Zaczerwieniona opuściłam wzrok. Nie kontynuowaliśmy rozmowy, bo do oranżerii weszła reszta ludzi w tym też gospodarze. Lucjusz Malfoy zaprosił wszystkich na miejsca. Mój ojciec błyskawicznie zajął jedno z krzeseł, a później rozglądał się gniewnie, szukając mnie. Gdy skrzyżowaliśmy spojrzenia, znacząco poklepał krzesło obok siebie.
– Muszę już iść – powiedziałam szybko. – Do zobaczenia później.
Szybko usiadłam obok taty. Reszta miejsc powoli zapełniła się. Kenneth Pyrites stanął nad swoją córką niczym kat i jednym spojrzeniem doprowadził ją do porządku. Ściągnęła nogi z krzesła obok i usiadła prosto, jednocześnie pokornie opuszczając głowę. Mężczyzna uśmiechnął się kącikiem ust i usiadł. Samuel pojawił się obok niego. Zamienili kilka słów, nie patrząc na siebie, a jedynie przechylając się na zmianę jeden do drugiego. W końcu zobaczyłam też Alex. Przyjaciółka miała nieszczęście wypisane na twarzy. Viktor Lamberd usadził ją na przedzie, a później poszedł do swojego syna.
Po chwili lewitujące instrumenty zaczęły wygrywać znaną wszystkim, ślubną melodię. Lewitujące koszyki sypały płatki róż, których czerwień mocno odcinała się od butelkowo zielonego dywanu. Wtedy pojawiła się i ona. Panna młoda. Dziewczyna była młoda i zgrabna, ale z twarzy całkowicie przeciętna. Po jasnych włosach można było poznać, że należała do rodziny Malfoyów. W milczeniu przyglądałam się całej uroczystości. Była wzniosła i pięknie poprowadzona, ale nie mogłam się pozbyć wrażenia, że zarówno wybranka jak i Ethan Lamberd nie wyglądali na super szczęśliwych. Może to z nerwów? O wiele większą radość mieli na twarzach Viktor Lamberd i Lucjusz Malfoy. Ten pierwszy szczególnie wyglądał tak, jakby był to najlepszy dzień jego życia.
Po składaniu życzeń, wszyscy przenieśli się do sali balowej, gdzie ustawiono okrągłe stoły. Podano jedzenie. Służący znów krążyli z tacami. Młodzi wznieśli pierwszy toast. Mój tata patrzył z taką dumą, jakby sam w jakiś sposób przyczynił się do tego małżeństwa, co było oczywiście niemożliwe. Postanowiłam jednak nie komentować jego zachowania. Cieszyłam się, że chociaż przestał nagabywać ludzi i opowiadać w kółko tę samą historię.
Nasz stolik był najbardziej oddalony od młodej pary, co mnie wcale nie dziwiło, bo nie byliśmy ani przyjaciółmi, ani rodziną. Nie znałam nikogo z pozostałych siedzących z nami ludzi, co tylko krępowało mnie jeszcze bardziej. Wszyscy wznosili w górę kieliszki. Zauważyłam kątem oka, że Alex korzysta z okazji i wymyka się od stolika. Przeprosiłam tatę, odłożyłam serwetkę na stół i wstałam, by ją dogonić. Złapałam ją tuż za drzwiami, od razu przytulając na przywitanie. Przez chwilę mocno mnie obejmowała.
– Do dupy to wszystko – skomentowała. – Nikt mnie tu kurwa nie słucha. Powiedziałam i ojcu i Ethanowi, że wiem o Elizie, ale udają, że nic się nie stało. Jakby ich to wcale nie dotyczyło!
– Może nie chcą teraz o tym myśleć, bo jest ważny dzień?
– Nie Klara. Mogę postawić każde pieniądze, że po weselu równie mocno będą mieli to gdzieś. Tylko nie rozumiem dlaczego. Jak można po prostu przymykać oko na coś takiego. A jej rodzice? Znaliśmy ich bardzo dobrze. Też ich nie zaprosili!
– To byłoby dość dziwne, nie sądzisz? Szczególnie, jeśli są w żałobie.
– Jebać to!
Wkurzona Alex zepchnęła pobliski wazon. Szkło roztrzaskało się na miliony kawałków. Przyjaciółka kopnęła w nie, rozrzucając po dywanie.
– Alex, uspokój się! – syknęłam, łapiąc ją za ramiona.
– Mam dość!
Wściekła wyrwała mi się z rąk i ze łzami w oczach ruszyła w stronę łazienki. Ja szybko wyciągnęłam różdżkę z torebki i zaklęciem skleiłam wazon z powrotem. Nie chciałam jednak, żeby Alex mi uciekła, dlatego po chwili wahania zostawiłam rozlaną wodę i kwiaty na ziemi, po prostu biegnąc za przyjaciółką. Łazienka dla gości cała była w marmurach. Ścianę nad umywalkami zdobiło długie lustro w pozłacanej ramie. Przepych tego miejsca czynił je dość surowym. Przyjaciółka zamknęła się w kabinie. Ja oparłam się o drzwi tej kabiny.
– Alex, musisz wytrzymać ten dzień. Może powinnyśmy zgłosić się do kuchni po jakieś zioła uspokajające? Albo zapytam Samuela. Nie wiem czy na wesela nosi swój arsenał eliksirów, ale warto chyba spróbować.
– Tu nie chodzi o jeden dzień, a o całe życie – warknęła. – Zawsze musi być tak jak chce tego ojciec. I to się nie skończy. Spójrz na Ethana. Wziął ślub z kimś, kogo ledwo poznał. Bo tak chcieli inni. A gdzie miejsce na indywidualność?
– A on się na to sam nie zgodził? – zapytałam.
– Pewnie chciał im zaimponować. Nie wiem. Z resztą w dupie to mam. Ja tak nie skończę. Nie będę pogrywać tak jak tego chcą.
– Przecież w sumie cały czas robisz to na co masz ochotę...
Odpowiedziała mi niemal idealna cisza. Alex po chwili namysłu kopnęła w drzwi.
– Mylisz się – syknęła. – Nie robię tego na co mam ochotę, bo to na co mam ochotę, wiecznie jest poza moim zasięgiem. A z resztą nawet jak coś robię, zawsze wszystkim to nie pasuje. Nawet Tobie.
– Alex... – zaczęłam.
– Wiem co chcesz powiedzieć. Że się martwisz i tak dalej. Wiesz co? Jak chcesz mnie pocieszyć, wyczaruj mi Sabrinę.
– Co? – zdziwiłam się. – Po co Ci ona?
– Potrzebna.
Usłyszałam, że Alex smarka. Spojrzałam na swoje lustrzane odbicie. Chciała Sabrinę? Od razu wiedziałam, że pewnie chodzi o coś nielegalnego. Bliźniaczka była synonimem kłopotów. Czy tak się Alex odegra na ojcu? Zniszczy imprezę? Nie chciałam do tego przykładać ani jednego palca którejkolwiek ręki. Moje milczenie nie spodobało się przyjaciółce.
– To co, pójdziesz po nią, czy zamierzasz mnie zawieść jak wszyscy inni? – usłyszałam pytanie.
Wbiło się niczym szpila, prosto w moje serce. Tak stawiała sprawę? No to nie miałam wyboru. I tak bym jej nie przekonała, że to tragiczny pomysł. Przed ślubem mówiła, że cieszy się, że tutaj będę, bo nie będzie sama.
– Pójdę po nią... – odpowiedziałam w końcu.
Wyszłam z łazienki i wróciłam na salę, poszukując wzrokiem pudrowo różowych włosów. Oczywiście byłoby zbyt łatwo, gdyby dziewczyna była przy stoliku. Próbowałam ją wypatrzyć przy barze, ale tam też jej nie widziałam. Spora część gości tańczyła, inni zamienili się miejscami i prowadzili rozmowy. Gdy się rozglądałam, podszedł do mnie Samuel. Znienacka złapał mnie za rękę i obrócił mną wokół mojej własnej osi, w kolejnym ruchu przechylając mnie do tyłu. W panice, że się wywrócę, kurczowo złapałam go za marynarkę. Chłopak trzymał mnie jednak mocno.
– Spokojnie, trzymam Cię. Zatańczymy? – zapytał, patrząc mi prosto w oczy.
– Chętnie, ale teraz muszę znaleźć Twoją siostrę.
– Po co Ci ona? – Samuel postawił mnie prosto. Położył moją dłoń na swoim barku, ujął moją drugą dłoń i mimo wszystko zaczął taniec. Chłopak bardzo dobrze prowadził. Miałam wrażenie, że taniec idzie mi niebywale lekko, jakbym większość czasu lewitowała ponad ziemią.
– Alex chciała żebym ją zawołała – wyjaśniłam, próbując rozglądać się w trakcie tańca.
– A po co jej ona? – dopytywał.
– Nie wiem, ale tego możemy się oboje domyślić, prawda? Wiem tylko tyle, że Alex ukryła się w łazience dla gości i ma naprawdę zły humor. Co mnie w sumie nie dziwi...
– Rozumiem. Sabrina naprawdę nie potrzebuje zachęty, żeby coś odwalić. Na szczęście dla mnie, teraz to nie ja muszę się tym przejmować. Na nieszczęście dla Ciebie, ciężko będzie uwolnić ją z rąk aktualnego opiekuna. – Chłopak zerknął w stronę stołu.
Podążyłam za nim spojrzeniem i zauważyłam, że patrzy na stół, gdzie siedział Kenneth Pyrites. Mężczyzna był ubrany na biało i sprawiał wrażenie, jakby emanował jakimś blaskiem. Nie byłam pewna czy to przez strój, czy przez sposób bycia. I faktycznie, obok niego znalazłam zgubę. Sabrina pokornie przyniosła ojcu kieliszek wina, a później usiadła niedaleko niego. Możliwe, że chciał mieć ją na oku. Dziewczyna grzebała widelcem w torcie. Od czasu do czasu, znudzona nabierała odrobinę kremu na koniuszek widelca i oblizywała go, wlepiając swój wzrok w siedzącego naprzeciw niej Severusa Snape'a. Nauczyciel ignorował ją całym sobą, skupiając się na rozmowie. Przy stoliku był też Lucjusz Malfoy... i mój ojciec.
– Czyli nic z tego – jęknęłam. Nawet ja czułam respekt do ich ojca. – Pójdę jej powiedzieć, że nie da rady.
Samuel nachylił się do mojego ucha. Jego oddech wywołał u mnie gęsią skórkę.
– A bardzo Ci zależy, żeby się udało?
Przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć. Nie chciałam jednak zawieść przyjaciółki. Pewnie powiedziałaby, że ją wystawiłam. Że specjalnie nie spełniłam jej prośby. Po chwili wahania kiwnęłam głową. Samuel złapał mnie za dłoń i bez słowa poprowadził w stronę stolika. Gdy byliśmy tylko kilka kroków od stołu, wszyscy spojrzeli w naszą stronę. Zestresowałam się. Moje serce zaczęło szybciej bić. Snape patrzył na mnie beznamiętnie. Lucjusz niemal bez zainteresowania. Mój tata łypnął dziwnie, zaś spojrzenie Kenneth'a na początku wydawało się srogie. Zaraz jednak mężczyzna rozpromienił swoją twarz „firmowym" uśmiechem. Samuel doprowadził mnie do stolika i stanął u mojego boku, obejmując mnie ręką.
– Ojcze... – zaczął.
– Proszę, proszę – odezwał się Kenneth. – Czy to nie Klara Amber?
– Dokładnie tak – powiedział Albert Amber. – To moja jedyna córka.
– Samuel mi o niej opowiadał – stary Pyrites kiwnął głową. – Nasze dzieci od jakiegoś czasu są parą.
– Doprawdy? Ja nic nie wiedziałem. – Mój ojciec spojrzał na mnie z wyrzutem, że nic mu o tym nie powiedziałam. Miałam ochotę przewrócić oczami, bo przecież próbowałam mu opowiedzieć, ale nie słuchał. Powstrzymałam się i jedynie opuściłam wzrok. Taki był plan Samuela? Zagadać ich, żeby Sabrina mogła odejść?
– Tylko głupiec zignorowałby kogoś o takiej urodzie – chłopak uniósł moją dłoń i znów pocałował jej wierzch.
– O rety... – jęknęłam, zupełnie nie wiedząc co mam mówić.
– Już nie udawaj takiego zakochanego – Sabrina nie miała oporów przed wyrażaniem siebie i przewróciła oczami.
Kenneth zganił ją spojrzeniem. Następnie odsunął krzesło obok siebie i wskazał na nie.
– Dziewczyno, proszę, siadaj. Poznamy się bliżej. Może kiedyś też będziemy rodziną, prawda? – Kenneth spojrzał znacząco na Lucjusza, a ten uśmiechnął się lekko.
– Rodziną? – oczy mojego ojca zaświeciły się.
Niepewnie usiadłam na krześle. Samuel wykorzystał okazję i szepnął coś do Sabriny, a później przywitał się z moim ojcem i usiadł obok mnie.
– Spodobała Ci się wizja łączenia rodów? – zapytał Lucjusz, kołysząc swoim drinkiem. – Pamiętaj, że ja mam nadal syna, Ty zaś masz córkę.
– Pamiętam – stary Pyrites patrzył na Sabrinę, zastanawiając się przez moment. – Szczerze mówiąc, nie jestem tak restrykcyjny, żeby nakazywać moim dzieciom kogo mają poślubić. Kształtuję ich na indywidualne, zdolne do własnych decyzji jednostki i wierzę, że te decyzje będą dobre. – Po chwili dodał – I zgodne z tym, co sam bym wybrał.
Towarzystwo zaśmiało się. Sabrina dyskretnie wstała, próbując się ulotnić. Kenneth od razu wbił w nią spojrzenie.
– Dokąd to?
– Do toalety, ojcze – skłoniła pokornie głowę, a potem czekała na odpowiedź.
Po chwili kiwnął głową i wrócił do rozmowy. Popatrzyłam za dziewczyną. Snape również łypnął za nią. Samuel złapał mnie za dłoń, ściskając ją. Poczułam się jeszcze bardziej skrępowana niż przed chwilą.
– Samuel mówił mi, że chcesz zostać aurorką – Kenneth zwrócił się prosto do mnie. – To prawda?
– T... tak – zająknęłam się.
Spojrzenia wszystkich skierowały się na mnie. Lucjusz parsknął pod nosem. Snape patrzył beznamiętnie, jakby totalnie nic go nie mogło zaskoczyć.
– Fascynuje Cie walka ze złem? – dopytywał Kenneth Pyrites.
– Może nie, że fascynuje... po prostu chciałabym, żeby świat był dobrym miejscem, a to najlepszy sposób, żeby się do tego przyczynić.
– Doskonale rozumiem co masz na myśli – mężczyzna kiwnął głową. Przybrał taką minę, jakby prowadził właśnie kazanie. – W podobny sposób działamy w moim kościele. Biała droga oczyszcza świat, czyniąc go lepszym miejscem. Wskazujemy ludziom właściwą drogę, pozbywamy ich problemów. Na szeroką skalę.
– Czytałam o tym – kiwnęłam głową. – Zamierza Pan przenieść kościół do Anglii?
– Takie rzeczy przejdą tylko w stanach – sucho skomentował Snape. – Tutaj jest zupełnie inna mentalność.
– To prawda, że inna – przytaknął Kenneth. – W stanach mamy wielu popleczników. Pod moją nieobecność poradzą sobie całkiem świetnie, zaś z tego co wiem, część z nich była chętna, żeby opowiedzieć o Białej Drodze w innych zakątkach świata. Były pomysły, by zrobić to też tutaj, ale to... – zastanowił się. – Dużo formalności.
– Formalności... – powtórzył Lucjusz.
– Ma Pan rację. Jak zakładałem firmę, musiałem bardzo użerać się z urzędami – wtrącił się mój ojciec, ucieszony, że w końcu jest coś o czym może się wypowiedzieć. – Do tego potrzeba nie tylko pomysłu, ale i znajomości. Naprawdę można odbić się jak od ściany.
– Na razie to nie mój problem. W tej chwili przyciągnęły mnie inwestycje – Kenneth uniósł wino w stronę Lucjusza i mężczyźni posłali sobie po lekkim uśmieszku.
Snape przyglądał się Pyritesowi bardzo uważnie.
– Nie będziemy przeszkadzać – odezwał się Samuel, wstając od stołu.
Ulotniliśmy się, a ja odetchnęłam z ulgą. Na sali nie było widać Alex, więc ruszyłam do łazienki, gdzie widziałam ją po raz ostatni. Chłopak poszedł za mną.
– Nie wierzę, że wyszło. Naprawdę mu o mnie opowiadałeś? – zapytałam, zerkając w jego stronę.
– Oczywiście. Mówiłem, że wiem jak zrobić, by było realistycznie – wzruszył ramionami. – Masz mnie za amatora?
– Nie. Po prostu... a nie wiem... Mniejsza z tym. Poczekaj tutaj.
Weszłam do łazienki, modląc się w duchu, by dziewczyny nadal tam były. Na szczęście obie siedziały w łazience. Alex siedziała na blacie. Wyglądała dużo lepiej. Pod pewnymi względami... Miała lekko zaczerwieniony nos, duże, żądne wrażeń oczy i aż tryskała entuzjazmem. Włosy Sabriny przybrały dawną, krzykliwą barwę, a jej sukienka wyglądała jakoś inaczej. Przerobiła ją zaklęciem? Być może. Na marmurowym blacie bliźniaczka rozsypywała właśnie ścieżkę z kokainy, starannie ją wyrównując. Gdy weszłam, podniosła na mnie wzrok i uśmiechnęła się szeroko.
– Jest i moja wybawicielka! – rzuciła się w moją stronę i uściskała mnie zdecydowanie zbyt mocno. – Oczko w głowie mojego brata... Pieprzysz się już z nim? – zapytała mi wprost do ucha.
– Co?! – pisnęłam i oburzona próbowałam się wyswobodzić.
– Czyli nie! – Sabrina odskoczyła i z miną fachowca spojrzała na Alex. – Mówiłam Ci. Jak dalej nie będzie mu dawać, Sam zmieni dziewczynę. Po co mu taka co go nie zaspokoi?
– Może do końca nie znasz swojego brata? – przyjaciółka zsunęła się z blatu i podeszła do przygotowanej kreski.
– Ta miała być moja.
Sabrina złapała ją za nadgarstek i przyciągnęła do siebie. Spojrzały sobie w oczy. Alex odepchnęła ją. Sabrina podeszła do kreski i sama ją wciągnęła, a później odchyliła głowę do tyłu, wzięła głęboki wdech i krzyknęła z radości.
– Może już wam starczy? – Patrzyłam na nie szeroko otwartymi oczami. – Tam impreza dalej trwa. Mogłybyśmy wrócić, zatańczyć czy coś...
– Zabawmy się! – Sabrina krzyknęła z entuzjazmem.
Biegnąc do drzwi, niemal mnie stratowała. Alex poprawiła makijaż i ruszyła o wiele spokojniej. Gdy mnie mijała, objęła mnie ręką i podziękowała za przyprowadzenie bliźniaczki. Westchnęłam i powiedziałam, że nie ma za co. Razem wyszłyśmy na zewnątrz. Sabrinę aż nosiło. Nie mogła się zdecydować w którą pójść stronę. Jedno było pewne – nie zamierzała wracać na salę. Wiedziała jakby to się skończyło. Samuel widząc ich stan, spojrzał na mnie znacząco. Bezradnie rozłożyłam ręce. Nim zdążyliśmy się ruszyć spod łazienki, podszedł do nas Draco. Chłopak był ładnie ubrany i trzymał ręce w kieszeniach. Też nie wyglądał, jakby przeżywał najlepszy dzień swojego życia. Impreza pełna starych bogaczy musiała go niezmiernie nudzić, tym bardziej, że nie było z nim Pansy.
– Czyli mi się nie zdawało, że wszyscy się wymknęliście – skomentował, obserwując kolejno naszą czwórkę. Gdy spojrzał na mnie, uśmiechnął się dziwnie. Zapatrzyłam się w niego.
– Dziwisz się? Siedzieć tam, to samobójstwo – powiedziała Sabrina.
– Przyszedłeś nas pouczać? – Alex skrzyżowała ręce.
– Właściwie to wręcz przeciwnie. – Draco spojrzał na Alex. – Mam propozycję. Lamberd, może wypijemy za to, że to nie my bierzemy udział w tej gównianej szopce? – ruchem głowy wskazał na drzwi prowadzące do sali balowej.
Przyjaciółka uniosła brwi zdziwiona, ale po chwili wzruszyła ramionami.
– Czemu nie – odpowiedziała.
– Resztę też zapraszam – sprecyzował Draco i ruszył w górę, po schodach.
Sabrina szybko zrównała z nim krok, całą drogę wypytując o jakieś pierdoły i komentując losowe obrazy oraz przedmioty stojące na korytarzach. Draco poczuł się jak gospodarz. Nie wiedziałam, czy chce zaimponować Pyritesom, czy co, ale zaczął opowiadać o niektórych eksponatach, albo mówić nam, że na tym piętrze są pokoje gościnne, tam gabinet jego ojca, biblioteka i tak dalej. Zaprowadził nas natomiast do bawialni. Oprócz takich rzeczy jak stolik kawowy, kanapy, szachy i fortepian, był tam sporych rozmiarów barek pełen kryształowych karafek, różnych kieliszków i drogo wyglądających butelek z alkoholem z różnych stron świata. Draco wszedł za bar i oparł się o niego łokciem, z dumą prezentując nam półki.
– To czego się napijecie? Niemieckie piwo? Francuskie wino? Ruski bimber? Może szkockiej?
Sabrina niemal położyła się na blacie i wpatrzyła się w półkę rozmarzonym wzrokiem.
– Dawaj wszystkiego po trochu! – powiedziała.
– Dla mnie może być whisky – Alex usiadła na barowym stołku.
– Nie pragniesz odmiany, złociutka? – Sabrina dotknęła podbródka Alex, ale przyjaciółka odtrąciła jej dłoń.
– Jak coś lubię, to nie chcę nic innego.
– Tak samo masz z mężczyznami, no nie? – mrugnęła bliźniaczka.
– Daj jej spokój – powiedział Samuel. – Zaakceptuj swoją inność i nie zmuszaj do niej innych. Dla mnie piwo.
Draco uśmiechnął się przebiegle. Nalał Alex whisky i dorzucił kostki lodu. Sabrinie polał z karafki, Samuelowi podał piwo. Ja patrzyłam na półkę, nie wiedząc co chcę i czy w ogóle coś. Bez słowa podał mi piwo, zdecydowanie zbyt długo patrząc przy tym w moje oczy. Sam też wziął dla siebie butelkę. Wszyscy stuknęliśmy się szkłem i napiliśmy w ciszy.
– Co sądzicie o tej chacie? – zagaił Draco. – Dla mnie trochę przestarzała. Minusy przekazywania czegoś z pokolenia na pokolenie. Połowę tych gratów dawno bym wyrzucił, gdyby to zależało ode mnie.
– Ma swój urok – powiedziała Alex, sącząc whisky.
– Nie widziałem całej, ale na razie dostrzegam dobrze wykorzystaną przestrzeń – podsumował Samuel.
– Ja lubię takie stare domy – Sabrina opróżniła szklankę i wystawiła rękę po jeszcze. – Zwykle skrywają różne, mroczne sekrety. Macie tu tajne przejścia? Lochy? Duchy? Zamordowano kogoś?
Jak na komendę podeszła do najbliższej ściany i zaczęła zaglądać za obrazy. Potem obmacała biblioteczkę, ruszając wszystkie książki. Doskoczyła do fortepianu i na próbę zaczęła naciskać losowe klawisze. Całkowicie niespójna melodia miała co jakiś czas dobrze brzmiące elementy. Nic jednak nie aktywowało tajnych przejść. Draco patrzył na nią dziwnie. Samuel potrząsnął głową. Alex w milczeniu przesuwała palcem po krawędzi szkła. Ja usiadłam na kanapie, powoli sącząc piwo. Draco spojrzał w moim kierunku i dosiadł się niedaleko.
– A ty co myślisz? – zapytał.
– Jest tu ładnie, ale dla mnie to za dużo – powiedziałam, przesuwając wzrokiem po zdobionym rzeźbionymi, drewnianymi panelami suficie. Przesiadłam się bardziej na skraj kanapy. – Za dużo pokoi, przestrzeni i wszystkiego. Ciężko byłoby mi mieszkać w takim miejscu.
– Tak naprawdę to kwestia przyzwyczajenia – Alex oparła się łokciem o bar. – U mnie też jest przepych. Do tego strasznie pusto, bo zamiast służących mamy tylko skrzaty, a one potrafią przemykać niezauważone. I potem chodzisz po takim domu sama... Czujesz się jakbyś była tylko Ty i te ściany...
– Dlatego mówię, że to nie dla mnie – odpowiedziałam. – My mamy pięć pokoi i jeśli je połączyć, chyba całość byłaby mniejsza niż ten pokój.
– Jak możesz tak żyć? – jęknęła Sabrina. Dziewczyna dała sobie spokój z fortepianem i weszła za bar, dolewając sobie czegoś.
– Normalnie... jak masz tak zawsze, to nie jest to trudne. Poza tym w dormitorium dzielimy sypialnię w pięć osób. To raczej jak wy wytrzymujecie w szkole w takich warunkach? – spojrzałam na wszystkich po kolei.
– No to jest prawdziwa tragedia – westchnęła teatralnie bliźniaczka. – Taka ogromna szkoła, a ich nie stać na indywidualne pokoje! A przecież tych nieużywanych jest tam setki o ile nie tysiące.
– To w ramach pieprzonej integracji – mruknął Draco.
– Od integracji są imprezy – Sabrina przewróciła oczami.
– Były, dopóki ktoś nie sprzedał kryjówki w pokoju życzeń – sprecyzował Malfoy. – Macie jakiś pomysł kto to zrobił?
– Pewnie jakiś zazdrosny kutas, któremu nie pasowało, że dobrze się bawimy? – zasugerowała bliźniaczka.
– Może ktoś kogo nie wpuścili? – Alex opróżniła szklankę.
– Ja nie mam żadnego – Samuel usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem.
– Nie? – Draco wpatrzył się w bliźniaka. – Wydajesz się bystry. To dziwne, że nikogo nie podejrzewasz.
– Nie podejrzewam, bo gdy to się stało, byłem tu za krótko, żeby znać wszystkie relacje, konotacje i tak dalej. Ktoś kto się tu uczy, ma pełniejszy obraz.
– I co, nie masz żadnego przeczucia ani nic z tych rzeczy? – drążył Malfoy.
– Zachowam je dla siebie.
– A ja moje wypowiem – kontynuował blondyn. – Bo czy to nie dziwne, że miejscówka wpadła dopiero wtedy, gdy się pojawiliście? Wcześniej latami wszystko działało sprawnie.
– Przecież to nie oni – westchnęłam. – Po co mieliby to robić?
– Chętnie posłucham więcej tej teorii – Samuel spokojnie wpatrzył się w Draco. – Miałbym wsypać pokój życzeń, a później siedzieć na tygodniowym szlabanie z resztą?
– Albo wsypać i dać się złapać, żeby mieć alibii – Draco uśmiechnął się kącikiem ust.
– Samciu, nie mów, że to Ty! – oburzyła się Sabrina.
– Nie zamierzam – Samuel również się uśmiechnął. – Równie prawdopodobną jest wersja, że ktoś specjalnie wsypał miejsce akurat po naszym przybyciu, żeby zwalić winę na nas.
– A co to za różnica teraz? – zapytała Alex.
– Duża, bo zdrajcy nie można wpuszczać, gdy imprezy znowu się zaczną – Draco pociągnął z butelki. – A zaczną. Sprawa w końcu ucichła.
– I mówisz to potencjalnemu zdrajcy? – zdziwił się Samuel.
– Albo blefuję, żeby Cie sprawdzić.
– Wiecie co? – wtrąciłam się. – To mógł być ktoś z młodszego rocznika. Przecież wcześniej tylko od którejś klasy w górę przepuszczali. A na tamtej imprezie chyba też byli młodsi. Nie było odźwiernego...
– Był, ale zajęty – powiedziała Alex.
– Być może – Draco wzruszył ramionami.
Sabrina opróżniła kolejną szklankę, a później głośno odstawiła ją na stół.
– Kto jest za tym, żeby dalej pozwiedzać, ten ręka do góry! – zawołała i sama uniosła rękę.
Alex też ją podniosła. Obie ruszyły do drzwi. Draco łypnął na mnie i Samuela, a później na dziewczyny i po chwili wahania postanowił je dogonić. Ja przyjrzałam się Samuelowi. Spokojnie dokańczał piwo.
– To nie byłeś Ty, prawda? – zapytałam.
– Kiedykolwiek mnie o to podejrzewałaś? – spojrzał na mnie badawczo.
– Nie.
– Więc po co pytasz?
– Bo jego teoria... no, brzmi prawdopodobnie. Pasuje mi do Ciebie w jakiś sposób. Myślę, że byłbyś zdolny do czegoś takiego.
Samuel patrzył na mnie w milczeniu.
– Nie odpowiesz? – odstawiłam butelkę na stolik.
Uśmiechnął się tylko, jakby z pobłażaniem i wstał, podając mi dłoń. Również podniosłam się z kanapy. Unikał odpowiedzi, czyli się przyznawał? Czyżby Draco miał rację?...
– Mówiłaś, że Draco podejrzewa mnie o romans z siostrą. Bystry to on nie jest – powiedział, kierując się do drzwi. – Chyba, że w tamto też wierzysz?
– Nie no, bez przesady! – pisnęłam.
– Dlatego pozostawiam to bez komentarza – podsumował.
Wyszliśmy na korytarz, ale reszty nigdzie nie było. Samuel ruszył w stronę schodów. Miałam złe przeczucia. Mimo wszystko poszłam za nim, zerkając na mijane przez nas drzwi. Wkrótce przy jednych usłyszeliśmy hałas. Uchyliłam je i zauważyłam, że był to gabinet Malfoya. Alex przeszukiwała szuflady biurka, a Sabrina ściskała w dłoniach drewniane pudełeczko, jakby to co znalazła, było jakimś trofeum. Draco nigdzie nie było.
– Co wy wyprawiacie?! – zapytałam, wparowując do środka.
– Szukałam tajnego przejścia i znalazłam to! – Sabrina wcisnęła mi pudełko do rąk, a później rzuciła się w stronę biblioteczki, strącając z niej kilka książek.
Samuel odebrał mi pudełko i zapytał, gdzie leżało, bo chciał je odłożyć. Dziewczyny były jednak zbyt zajęte, by nam odpowiedzieć. Odstawił więc je na stolik. Złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę drzwi, ale było już za późno. Usłyszeliśmy kroki, a później ktoś nacisnął na klamkę. Alex zamarła. Sabrina dalej robiła swoje. Samuel zdążył pociągnąć mnie w stronę kanapy. W progu pojawił się Lucjusz Malfoy i Severus Snape.
CZYTASZ
Wbrew rozsądkowi (Severus Snape, Alastor Moody, OC) TOM I
FanfictionUWAGA: opowiadanie zawiera: seks, sceny przemocy, gwałty, molestowanie, alkohol, narkotyki http://kopciurek.blogspot.com - całe opowiadanie, zapraszam! Alex Lamberd i Klara Amber choć do tej pory za sobą nie przepadały, zostają przyjaciółkami. Dzi...