54. Ciemna piwnica, kondomy i skrzydło szpitalne

1K 36 0
                                    

Flint wyszedł z budynku, zostawiając Lucjana ze mną. Chłopak przez chwilę stał w ciszy, obserwując spróchniałe drzwi, po czym zaczął się ponownie przechadzać po całym pomieszczeniu, butem odsuwając z podłogi wszystkie śmieci, które stawały mu na przeszkodzie. Gdy ponownie na mnie spojrzał, westchnął przejęty siadając obok.

- Wisisz mi za to dwie randki albo trzy. Jeszcze muszę to przemyśleć – rzucił i na nowo poklepał mnie kilka razy po policzku. Nachylił się nad moją twarzą, sprawdzając czy czuć było ode mnie alkoholem, ale po głębszym zastanowieniu, stwierdził, że nie byłam pijana. – Ten dzisiejszy wypad, to jakaś porażka. Najpierw, olała mnie laska z Beuxbaton, a teraz ty tu leżysz jak kłoda i nie ma z tobą kontaktu. Zachowujesz się, jakbyś coś łyknęła. Ciekawy jestem, kto ci dał jakieś prochy? Ten cały Moody?

Chłopak rozgadał się jak najęty. Nie miałam pojęcia, czemu to miało służyć? Słyszałam go, jakby mówił przez szklaną ścianę do mnie, ale nie miałam siły otworzyć oczu, a co dopiero mu odpowiedzieć. Ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Czułam się jak marionetka, z którą każdy mógł zrobić, co chciał.

- Jak mnie tu z tobą znajdą, to będę miał przejebane – kontynuował monolog, wzdychając głęboko. – Wiesz co? Walić to. Zabiorę cię do nauczycieli. Dawno powinienem to zrobić, a nie słuchać tego idioty bez mózgu.

Lucjan chwycił mnie za ręce, sadzając prosto na kanapie, ale ponownie zaczęłam mu lecieć z rąk. Ślizgon próbował mnie podnieść, bo o samodzielnym pójściu nie było już mowy, ale bezwładne ciało było dla niego dwa razy cięższe.

Nagle coś huknęło. Lucjan padł jak długi obok kanapy, a ja zsunęłam się tuż obok niego.

- Pojebało cię?! – Pisnęła przejęta Pansy w momencie, kiedy Flint odrzucał od siebie zakrwawioną na wpół rozbitą butelkę. – Mogłeś go zabić! – Dziewczyna kucnęła przy koledze, sprawdzając jego puls. – Masz, kurwa, szczęście, że żyje! Jesteś nienormalny!

- Wydałby nas! – Warknął w odpowiedzi starszy chłopak. – Zresztą, cały plan poszedł się w chuj jebać! – Krzyknął, rozwalając krzesło, które stanęło mu na przeszkodzie. – Wydałem w chuj kasy na te dwie tabsy! Ta druga wypiła chociaż swoją część?

- Nie – mruknęła Parkinson. – Moody wyrwał jej z ręki szklankę.

- A tej nie? – Zdziwił się chłopak. – Dziwne, byłem przekonany, że kolejny ją rucha, ale skoro zostawił jej drinka, to może jednak nie?

- Kolejny? – Zdziwiła się Pansy, podłapując słowo. – Kogo masz jeszcze na myśli? Snape'a?

- Ten kutas posuwa ją od miesiąca! – Warknął Flint.

- Draco mówił, że to nieprawda.

- Draco mówił, że to nieprawda – powtórzył Flint, przedrzeźniając Parkinson. – Czy ty siebie słyszysz? Naiwna jesteś.

- Wierzę mu bardziej niż tobie – odgryzła się.

- Przyszłaś tutaj rozmawiać ze mną o swoim chłopaku, który olewa cię dla innych dup?! – Zdenerwował się Flint, spoglądając na moje bezwładne ciało leżące obok nieprzytomnego Lucjana. Z głowy chłopaka ściekała strużka krwi, ale Ślizgon oddychał, co było najważniejsze. – Zresztą, nieważne. Musimy ich gdzieś przenieść w osobne miejsca. Jak mnie złapią, to wypierdolą z tej budy, a i ciebie też.

- Mnie? – Zdziwiła się Pansy. – Ja nic nie zrobiłam!

- Odwaliłaś połowę roboty – odparł podirytowany chłopak.

- Kto mi to udowodni?

- Myślisz, że jak mnie zaczną podejrzewać, to cię nie wsypię? – Flint zaśmiał się bezczelnie, stukając się palcem po skroni. – Lepiej mi pomóż, bo sam nie dam rady!

Wbrew rozsądkowi (Severus Snape, Alastor Moody, OC) TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz