101. Moody, biblioteka, impreza Sabriny

967 24 2
                                    


Staliśmy naprzeciw siebie w starej sali do Obrony Przed Czarną Magią. W pomieszczeniu panował zaduch, nie pomogły nawet uchylone okna. Ławki i wszystkie eksponaty odsunięte były daleko pod ściany. Część z nich zakrywały poszarzałe, pokryte grubą warstwą kurzu prześcieradła. Niektóre ukryte kształty przywodziły na myśl ludzkie sylwetki. Na domiar złego, za każdym razem gdy tu byliśmy, zmieniały one swoje położenia. Zawsze, gdy trenowaliśmy poza gabinetem, czułam, jakby obserwowało mnie wiele par oczu. Zbyt wiele. Winę za to ponosiły skryte w gęstych sieciach pająki, puste ramy obrazów czy może faktycznie nie byliśmy tutaj sami? Wmawiałam sobie, że to tylko takie wrażenie. Atmosfera była gęsta i przytłaczająca. Zupełnie jak gdyby to miejsce skrywało w sobie jakąś tajemnicę. Być może mój niepokój wynikał z tego, że Profesor Moody zabrał ze sobą swoją maskę śmierciożercy. Misternie wykonany przedmiot czekał w jego kieszeni do momentu, gdy drzwi zamknięte były na kilka spustów. Mężczyzna oblizał się powoli i zajął miejsce po przeciwnej stronie sali. Mieliśmy dużo ćwiczyć, a po tym, jak popracował nad moim refleksem i skupieniem, przyszła pora na inny rodzaj zabawy. Miałam udowodnić swoje opanowanie i wykorzystać je w praktyce.

W milczeniu obracałam w palcach różdżkę. Widziałam już kiedyś tę maskę i jak zawsze nie mogłam odwrócić od niej wzroku. Brzydziłam się złem i naumyślnym powodowaniem komuś krzywdy, ale jednego nie można było śmierciożercom odmówić - ich maski były dostojne. Tego samego o ich nosicielach powiedzieć nie można było. Profesor Moody wielokrotnie podkreślał, jakich czynów dopuszczali się poplecznicy Czarnego Pana. Porównywał ich także do kryjących się po kanałach szczurów, wspominając dawne chwile, gdy ci wyłgiwali się na procesach. Trudno szanować kogoś, kto trzyma z silniejszym tylko dlatego, że tak mu wygodnie. Trudno też uwierzyć, że ci ludzie mieliby znowu sprzymierzyć się ze złem. A jednak istniały osoby, które po prostu lubiły obserwować, gdy świat płonął. Gdy innych zalewało cierpienie. Lubili zadawać ból i siać zniszczenie. Gdy Profesor Moody nakładał na twarz maskę, jego zdrowe oko w ten sam sposób emanowało jakimś wewnętrznym szaleństwem. To była wina maski, prawda?

– Gotowa? – zapytał i odchrząknął. Poruszył barkami i głową, trzepnął dłońmi. Przygarbił się. Zacisnął na próbę palce, jakby sprawdzał działanie swojego nowego ciała. Z tą różnicą, że był to cały czas ten sam człowiek. Ten sam profesor.

– Tak profesorze. Możemy zaczynać. – Kiwnęłam głową i przełknęłam głośno ślinę.

– Fantastycznie.

Szalonooki błyskawicznie sięgnął pod połę płaszcza, próbując wyszarpnąć różdżkę. Byłam gotowa na ten ruch, więc równie szybko wystrzeliłam Expelliarmusem. Czar trafił w dłoń mężczyzny, powodując, że ten na moment ją cofnął. Jego mechaniczne oko świdrowało mnie wzrokiem. Nie było mi dane długo cieszyć się zwycięstwem, bo Moody sięgnął po różdżkę raz jeszcze, tym razem przy okazji stawiając krok w bok. Moje zaklęcie mignęło mu tuż obok łokcia. Byłam pewna, że pod maską uśmiechnął się sam do siebie. Przygarbił się jeszcze bardziej i zaczął stawiać w moją stronę duże, ciężkie kroki. Cały czas zachowywałam skupienie, raz po raz skacząc wzrokiem z różdżki profesora, na jego zakrytą maską twarz. Budowa przedmiotu skutecznie uniemożliwiała mi odczytanie intencji, czy też kolejnego, nadchodzącego zaklęcia. Musiałam zdać się na intuicję. Być może pod tym względem Moody szedł mi na rękę. Miotaliśmy zaklęciami jak opętani, ale były to same zaklęcia pojedynkowe. Czułam, że język plącze mi się od wypowiadania ich tak szybko. Niestety Profesor skutecznie je wymijał lub odbijał. Gdy strzelił tym samym we mnie, udało mi się obronić. Krążyliśmy w kółko. Starałam się utrzymać dystans, strzelałam mu pod nogi. Parę razy udało mi się go nieco odepchnąć, ale był niestrudzony. Zawsze szybko wracał do poprzedniej pozycji. Miałam wrażenie, że jego różdżka przykleiła mu się do dłoni i tylko dlatego nie chce jej opuścić. W końcu przypadkiem opuściłam gardę. Jego czar odepchnął mnie mocno do tyłu. Na moment mnie zamroczyło, ale szybko skoczyłam w stronę najbliższych eksponatów, chowając się za przykrytą materiałem kukłą treningową. Rozmasowałam obolały bark.

Wbrew rozsądkowi (Severus Snape, Alastor Moody, OC) TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz