Czułam, że robi mi się gorąco i słabo. Ledwo mogłam ustać na nogach. Słyszałam wymianę zdań pomiędzy Alex i Samuelem, ale wydawała mi się nieco odległa. Zupełnie, jakbym stała gdzieś obok i podsłuchiwała ich przez szybę. Początkowo nie rozumiałam dlaczego przyjaciółka nie zabrała mnie po prostu do skrzydła szpitalnego. Jedyną logiczną przeszkodą jaka pojawiła się w mojej głowie, były prowadzące tam schody. Bez Alex nie utrzymałabym się na nogach, a co dopiero gdybym miała się gdzieś wspinać. W moim mniemaniu pani Pomfrey znała się na prawie wszystkim i na pewno postawiłaby mnie z powrotem na nogi. Czemu więc miałam iść akurat do Samuela? Przez myśl mi przeszło, że być może Sabrina kazała nam tu przyjść, bo chciała ukryć całe zajście. Co prawda, to nie centaur pierwszy użył przemocy, ale moim zdaniem, nie złamałyśmy żadnego zakazu. To on nam groził, więc czar Sabriny był uzasadniony. Może nieco zbyt brutalny, ale na pewno skuteczny. Dumbledore i tak powinien się o tym dowiedzieć. Takie rzeczy nigdy nie zostają długo w tajemnicy. A może dyrektor wiedział, co nam zagraża? W końcu ten centaur... to jak wyglądał... czułam, że to moja wina. Dumbledore pertraktował z centaurami i musiał wiedzieć o efektach mojego niewinnego pomysłu. W noc sylwestrową to ja podłożyłam fajerwerki dla odwrócenia uwagi. Myślałam tylko o tym, by się wydostać. Na Merlina... nie sądziłam wtedy, że pożar się rozprzestrzeni i że zrobi komuś krzywdę. Gdybym była tego świadoma, nigdy bym ich nie użyła. Ta myśl zaczęła mnie bombardować raz za razem. Nie mogłam wyrzucić z pamięci obrazu Falghara. Strupy i blizny. Wypalone futro. Zniszczone oko. Naprawdę wszystkie te obrażenia były moją winą? Jęknęłam cicho, dokładnie w tym samym momencie, gdy Samuel odebrał mnie od Alex. Poczułam, że łapie mnie za bok i prowadzi mnie do środka. Za nami zamknęło się przejście. Palące uczucie na klatce piersiowej było coraz bardziej nieznośne. Miałam wrażenie, że ogólna temperatura otoczenia stopniowo się podnosi. Robiło się to dla mnie nieznośne, więc rozpięłam do końca kurtkę. Mój sweterek i koszula były zmiętoszone i rozpięte. Policzki miałam czerwone. Rozejrzałam się.
W pokoju wspólnym Slitherinu panowała luźna i dość wesoła atmosfera. Nie było uciążliwie głośno. Tylko nieliczni siedzieli z nosami w książkach, zapewne ucząc się na jakiś test. Reszta była wyluzowana. Część siedziała na czarnych, skórzanych kanapach, popijając piwo, grając w karty i śmiejąc się. Starsze dziewczyny siedziały przy okrągłym stoliku i plotkowały, jednocześnie malując sobie nawzajem paznokcie i bawiąc się włosami. Poczułam na sobie wzrok ludzi. Niecodziennie ktoś z gryfonów pojawiał się w pokoju wspólnym Slitherinu. Chłopacy uśmiechali się pod nosem, jakby doskonale wiedzieli co ma się zaraz wydarzyć, zaś część dziewczyn zmrużyła oczy, jakby moja obecność im w jakiś sposób uwłaczała. Samuel wyprostował się, jakby nie miał totalnie nic do ukrycia i trzymając mnie mocno na wysokości talii, poprowadził w stronę dormitorium. Mijani przez nas rówieśnicy bruneta, jak na komendę unieśli piwo w geście toastu.
- Powodzenia stary – zarechotał blondyn z klasy Lucjana. Ostentacyjnie obciął mnie wzrokiem, a później napił się piwa, nie spuszczając z nas oczu.
- Nie potrzebuję dopingu, ale dzięki – Samuel odparł spokojnie.
Weszliśmy razem na wyłożony długim, zielonym dywanem korytarz prowadzący do sypialni męskiej części Slitherinu. Po obu stronach znajdowały się drzwi, zapewne do poszczególnych pokoi. Ruszyliśmy prosto. Kręciło mi się w głowie. Przytuliłam głowę do chłopaka, całkowicie ufając temu gdzie mnie prowadzi. Nagle z otwartych drzwi po lewej wyszedł Draco Malfoy w towarzystwie Crabbe'a i Goyle'a. Wszyscy troje mieli otwarte butelki piwa w rękach. Draco opowiadał o czymś co niedawno widział, ale uciął historię, gdy tylko zobaczył naszą dwójkę. Stanął w miejscu, a na jego jasnej twarzy pojawił się rosnący uśmieszek.
- No proszę, proszę. Czy ja śnię? – zapytał z kpiną. - Amber w męskim dormitorium Slitherinu!
- Yyy szefie, też ją widzę – powiedział cicho Crabbe.
- Wiem kretynie – syknął Draco, a potem przywrócił normalny ton głosu. – Co nie zmienia faktu, że mnie to dziwi. – Malfoy spojrzał w oczy Samuelowi. – Słyszałem plotki, że jesteście razem, ale wydawały mi się niesamowicie durne. Amber to słaba partia.
- Tak myślisz? Najwidoczniej mamy zupełnie inne gusta – Samuel odparł uprzejmie.
- Gusta to jedno, ale przy mnie udawała cnotkę niewydymkę. Straszna z niej kłoda. Niedoświadczona i przerażona jak spłoszona sarna. Wy jesteście razem ile? Dwa, trzy dni? A tu proszę... niemal od razu prowadzisz ją do sypialni... - Draco upił łyk piwa, przyglądając mi się bardzo uważnie.
- Widzisz. Na przyszłość, rada od starszego kolegi, jeśli jakaś ci się opiera, zapytaj ją o chodzenie – Samuel mrugnął do niego z rozbrajającym uśmiechem. – To zawsze działa. A teraz przepraszam.
Nie czekając na nic, brunet odepchnął chłopaków z drogi i ruszył dalej. Draco nadal patrzył za nami.
- Serio zmieniłaś standardy, Amber? – zawołał zaciekawiony.
- Ja... co? O czym Ty mówisz – wymamrotałam, zupełnie nie łącząc faktów.
- Naćpałeś ją?... – Draco uniósł brwi. – To by w sumie wyjaśniało...
Samuel zastygł w miejscu. Powoli obrócił głowę i śmiertelnie poważnie spojrzał na Malfoya.
- Nie obrażaj mnie – rzucił niebezpiecznym tonem, a potem uśmiechnął się przesadnie uprzejmie. – Nie radzę.
Pchnął drzwi na końcu korytarza i wprowadził mnie do sypialni, na ponów przywołując na twarzy stoicki spokój. Pokój był średnich rozmiarów i miał tylko dwa duże łóżka z zielonymi baldachimami, a nie tak jak moja sypialnia, aż pięć. Rozejrzałam się półprzytomnie. Ściany były wykonane z ciemnego kamienia, ozdabiały je pochodnie o uchwytach w kształcie węży oraz zielone gobeliny. Z sufitu wisiał miedziany żyrandol. Przy ścianach stały dwa duże biurka, jedno zastawione perfekcyjnie ułożonymi książkami, fiolkami i sprzętem do alchemii, drugie zaś pogrążone w całkowitym nieładzie. Na drugim biurku były zarówno kolorowe czasopisma, przyrządy do makijażu, na wpół zjedzone pudełka czekoladek, jakieś małe, kolorowe, kwadratowe opakowania i ogromna ilość biżuterii. Sądząc po ubraniach rzuconych niedbale na oparcie krzesła, to mogło być biurko Sabriny. Poza tym pokój posiadał kominek, regał, kufry, szafki nocne i drzwi prowadzące najpewniej do łazienki. Samuel posadził mnie na jednym z łóżek, przykucnął przede mną i kolejno ściągnął mi buty. Ja zrzuciłam z siebie kurtkę, nie mogąc dłużej znieść tego, jak było mi gorąco. Pospiesznie stargałam z siebie też szalik. Czułam, że byłam rozgrzana. Jakbym powoli gotowała się od środka. Pot spływał mi po skroni. Skóra w miejscu zranienia i wokół, piekła mnie. Spojrzałam w dół w tym samym momencie, gdy chłopak złapał za brzegi mojej koszuli i rozchylił ją. Odepchnęłam jego ręce.
- Przyszłaś do mnie taki kawał, żeby teraz się bronić? Muszę to zobaczyć – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.
Nie brzmiało to jak uprzejma prośba, bardziej jak rozkaz. Mimo wszystko wiedziałam, że chłopak ma rację. Potarłam czoło i kiwnęłam głową, dając mu przyzwolenie. Odwróciłam wzrok, by nie patrzyć na to, jak chłopak zagląda mi na dekolt. Gdybym nie była cała czerwona, teraz na pewno spaliłabym się ze wstydu. Ślizgon raz jeszcze rozchylił moją koszulę. Wpatrywał się długo. Miałam wrażenie, że przymroczona odpływam gdzieś daleko. Jakbym oddalała się od ciała. Zaczęłam się wachlować dłonią, oddychając ciężko.
- Ten centaur... on miał coś na strzale... jakąś maź... to mogła być trucizna?
- Na pewno. Czemu w ogóle was zaatakował?
- Chciał się zemścić. Nie mogę zapomnieć jak wyglądał... i tego, że to moja wina... gdyby nie ja...
Samuel bez ostrzeżenia dotknął palcami okolicy rany. Była napuchnięta, a jego dotyk sprawiał mi jeszcze więcej bólu. Jęknęłam i gwałtownie odsunęłam się do tyłu. Samuel uśmiechnął się pod nosem, jakby uznał moją reakcję za przesadzoną i raz jeszcze sięgnął do rany, obmacując ją wolniej i z większym namaszczeniem. Starałam się nie ruszać, ale było mi bardzo trudno. Pulsujący, narastający ból zagłuszał większość bodźców, ale w pewnym momencie miałam wrażenie, że Samuel wsunął palec do płytkiej rany po bełcie. Co ważne, strzała centaura zatrzymała się na moim mostku i być może to właśnie kość oraz kurtka zapobiegły wbiciu jej o wiele głębiej. Z otworu sączyła się bardzo ciemna, niemal czarna krew. Ślizgon roztarł ją między palcami.
- Co czujesz? – zapytał, skupiony na jednym punkcie.
- Przeraźliwy gorąc. I ból. Pieczenie. Jakby lizały mnie płomienie... Nie wytrzymam zaraz! – Wachlowanie nic mi nie dawało. Pospiesznie rozpięłam do końca sweter i walcząc z upartym rękawem, ostatecznie praktycznie go z siebie zdarłam. – Zaraz się roztopię. Też czujesz ten dziwny zapach? I czemu tu jest tak gorąco?!...
- Sęk w tym, że nie jest.
Samuel podniósł się z podłogi. Spojrzał na mnie z góry z dziwną wyższością. Nagle, bez ostrzeżenia wsunął mi dłoń we włosy z tyłu głowy i złapał za nie, szarpnięciem odchylając mogą głowę nieco do tyłu. Spojrzałam na niego spanikowana, szeroko otwartymi oczami, nie wiedząc co wyprawia. Chłopak nachylił się, patrząc mi prosto w oczy. Przysunął palec wskazujący do mojej twarzy i poruszył nim w lewo, a potem w prawo. Próbowałam go śledzić wzrokiem. Obraz mi się rozmywał i dwoił. Zmrużyłam oczy. Ból ciągle narastał. Miałam wrażenie, że moja skóra wręcz płonie. Pragnęłam zimna. Chłodu. Lodu. Syknęłam z bólu.
- Dokładnie tak jak myślałem – stwierdził w końcu, puszczając mnie.
Opadłam plecami na materac. Samuel złapał mnie za kostki i położył moje nogi na łóżku. Pod wpływem bolesnych bodźców, zaczęłam drżeć niekontrolowanie. Patrzyłam, jak chłopak ruszył w stronę biurka, odwiesił marynarkę na oparcie krzesła, przekartkował swój notes, a potem zaczął coś przekładać, porównywać i odmierzać. Wiedział co robi? Wyglądał, jakby wiedział. Tylko dlaczego tyle to trwało?
– Strzała na pewno była zatruta – mówił do mnie. - I tu pojawia się pytanie, czym? Centaury stosują trucizny do polowania. Zazwyczaj mają szybko unieruchomić ofiarę, żeby mogli ją złapać i zabić – uniósł jedną z fiolek do światła i przyjrzał się jej zawartości. - To na pewno nie ten rodzaj specyfiku. Wskazują na to czarna maź, babrząca się rana, mętny wzrok, uczucie gorąca i inne objawy. Poza tym z logicznego punktu widzenia, nie zatruliby jedzenia czymś, co może im zaszkodzić. To coś miało zadać Ci cierpienie. Stopniowo, od środka doprowadzić ciało do procesu podobnego do wrzenia. Właściwie, to ostatecznie po godzinach cierpienia, skonałabyś z ranami podobnymi do oparzeń. Myślę, że można przyrównać ten specyfik do pewnego rodzaju klątwy.
- Nie chcę zginąć – w moich oczach pojawiły się łzy. - Proszę, pomóż mi... Po... pomóż. To boli... aj...
- Nie martw się, nie umrzesz tak szybko – uśmiechnął się do siebie. - Właściwie to mimo zaskakująco dobrych intencji mojej siostry, pośpiech był zbyteczny. Jeszcze przez jakiś czas mogłabyś być w takim stanie i wszystko nadal można by odwrócić. Szczególnie, jeśli leżysz tak jak teraz i nie przesilasz się. Wraz z byciem serca krew pompuje truciznę w każdy zakamarek ciała i to pogarsza sprawę. Przy gwałtownych ruchach dzieje się to szybciej. Hmmm...
Samuel cały czas majstrował coś przy biurku. Przekartkował notes. Odsunął szufladę i przejrzał fiolki oraz słoiki z komponentami. Mamrotał coś do siebie, co jakiś czas zerkając w moją stronę. Ból stawał się naprawdę nie do zniesienia. Miałam ochotę rzucać się na wszystkie strony, ale po tym jak powiedział, że nie powinnam się ruszać, zaciskałam mocno pięści, walcząc ze wszystkich sił z tymi odruchami.
- B..błagam... gorąco... za gorąco... - Miałam wrażenie, że zaraz roztopią mi się oczy. Że moja skóra rozpływa się jak masło na patelni. Wmawiałam sobie, że to tylko wrażenie, ale moje ciało krzyczało coś zupełnie innego. – Nie... wytrzymam... - stęknęłam płaczliwie.
- Mogę Ci z tym pomóc, ale sposób być może Ci się nie spodoba – brunet mruknął, spokojnie dopisując coś do notesu.
- Błagam. Cokolwiek... – zaczęłam jęczeć niekontrolowanie. Drżałam coraz bardziej.
- Skoro chcesz – ślizgon wzruszył ramionami.
Odstawił wszystko na blat. Zniknął na chwilę za drzwiami do łazienki. Gdy wrócił, wziął mnie na ręce i zaniósł za drzwi. Ich łazienka była wyłożona czarnymi kafelkami nawet na suficie, przez co sprawiała wrażenie nieco klaustrofobicznej. Standardowo na wyposażeniu była toaleta, długi marmurowy blat z wbudowaną umywalką i ogromne lustro. W przeciwieństwie do nas mieli też wannę. W tej chwili stopniowo zapełniała ją lodowata woda.
- W ubraniu? – zapytał Samuel.
- Gorąco... za gorąco... - mamrotałam, nie mogąc się skupić na niczym innym.
- Czyli w ubraniu – podsumował.
Nachylił się i ostrożnie włożył mnie do wanny, stopniowo zanurzając w lodowatej wodzie. Pierwszy kontakt był najgorszy. Kolejny spazm targnął moim ciałem, przez co omal nie wybiłam Samuelowi zębów własną głową. Ślizgon szybko cofnął się i zabrał spode mnie ręce. Podwinął zmoczone rękawy koszuli i znów spojrzał na mnie z góry, jakby wyczekując reakcji. Lodowata woda szybko przesiąknęła przez moje grube, zimowe skarpetki, dżinsy i koszulę. Czułam, jak materiał lepi się do mnie i ciąży, ale najważniejszym było dla mnie to, że zimno stopniowo zaczęło przynosić mi ulgę. Zaczęłam wciągać powietrze ogromnymi haustami, jakbym nie oddychała od bardzo dawna. Mój umysł przestał być aż tak zamglony.
- Dzi... dziękuje... - powiedziałam, podnosząc wzrok na chłopaka.
- Nie ma za co. Ufam, że się nie utopisz – Samuel poklepał mnie po głowie jak grzecznego pieska, zakręcił kurek i wyszedł, zostawiając otwarte na oścież drzwi.
Wciąż drżąc, złapałam się za brzegi wanny i zanurzyłam nieco bardziej, by zmoczyć także twarz. Po chwili wynurzyłam głowę. Czułam, że całe moje ciało pokrywa gęsia skórka. Było to o tyle dziwne, że gdy tylko wysunęłam się z wody, ból i gorąc powracały. W wodzie zaś wydawało mi się, że jest dość ciepło. Czyżby trucizna uszkodziła moje nerwy? Ale Samuel mówił, że jeszcze przez jakiś czas efekty będą odwracalne. Nic mi nie będzie - tak sobie powtarzałam. Starałam się oddychać równomiernie. Wydawało mi się, że przestałam drżeć. W pewnym momencie usłyszałam pukanie do drzwi sypialni. Pukanie ponowiło się. Za trzecim razem Samuel westchnął przeciągle i podszedł do drzwi. Wychyliłam głowę w bok, żeby zobaczyć co się dzieje.
- Słucham? – Samuel zapytał w momencie, gdy uchylał drzwi. Oparł się dłonią o framugę, zagradzając wejście. - Sabriny nie ma i nie wiem gdzie jest.
- To miało być moje drugie pytanie – zaśmiał się Lucjan. – Można?
Chłopak po prostu się schylił i przeszedł pod ręką Samuela, jakby nigdy nic pakując się do sypialni. Włożył dłonie w kieszenie spodni i rozejrzał się, jednocześnie gwiżdżąc z podziwem.
- Nie zapraszałem Cie – skomentował bliźniak, mimo wszystko zamykając drzwi. – Uprzejma sugestia. Jeśli chcesz na nią czekać, zrób to w pokoju wspólnym. Jestem zajęty.
- Taaa – Bole podrapał się po tyle głowy. - Mam inną sprawę.
- Sprawę życia i śmierci? Bo jeśli nie, to nie mam czasu.
- Życia i śmierci może nie, ale na korytarzu siedzi zapłakana, zasmarkana Alex. Wygląda jak siedem nieszczęść. Wiesz, że nie lubię gdy kobiety płaczą, taki już jestem – Bole beztrosko rozłożył ręce. – No co poradzę. Spytałem co i jak i coś tam mamrotała przez łzy, że mam sprawdzić co z Klarą. Ponoć tutaj jest?
- Widzę, że dyskrecja na najwyższym poziomie – westchnął Samuel, a po chwili ciszy odpowiedział. – Tak, jest tutaj i żyje. Możesz wracać, przekazać to „zasmarkanej koleżance".
- Wiesz, wolałbym sprawdzić, bo nie lubię kłamać. Znaczy wiesz... nie przeszkadza mi kłamanie samo w sobie, ale akurat Alex lubię i nie sprawdzam z przymusu, tylko własnej chęci. Tak to nazwijmy – gdybym widziała twarz Lucjana, na pewno byłby na niej rozbrajający uśmieszek.
- Fantastycznie – Samuel był nad wyraz spokojny. - To „z własnej chęci" zajrzyj do łazienki, a potem daj nam robić swoje.
- Robić swoje? Hehe... - Lucjan poruszył brwiami i zajrzał do łazienki. Stanął wpół kroku, zaskoczony moim położeniem. – Uu... Planujecie wspólną kąpiel?
- Bardzo śmieszne – stęknęłam.
Nabrałam w dłonie wody i obmyłam twarz. Ból przypominał odległe echo, ale zdawał się zbliżać. Miałam wrażenie, że woda zdążyła się już podgrzać, dlatego próbowałam sięgnąć do kranu, by nalać więcej zimnej.
- Kąpiel w ciuchach. Dokładnie tak sobie Ciebie zawsze wyobrażałem – Lucjan zaśmiał się i podszedł bliżej. – Co się dzieje? – zapytał, siadając na skraju wanny. Widział, że chciałam sięgnąć do kranu, więc złapał za kurek z ciepła wodą.
- Zimną! – jęknęłam, nim zdążył go przekręcić.
Lucjan przyjrzał mi się uważnie i faktycznie odkręcił zimną wodę. Odetchnęłam głęboko i zanurzyłam się aż do brody.
- Tego fetyszu nie znałem – skomentował Bole. – Na pewno wszystko okej?
- Po prostu próbuję nie umrzeć... - powiedziałam, przecierając oczy. Objęłam się rękoma. – Dobra, źle to zabrzmiało... - mruknęłam. - Żyję i chyba będę żyć. Samuel powiedział, że nic mi nie będzie jeszcze jakiś czas, ale to było nie do zniesienia...
- Ale co konkretnie? – dopytywał Lucjan, wyraźnie nie rozumiejąc co mam na myśli.
- Ból. Kojarzysz to co działo się w sylwestra?
- Imprezka do północy? No kojarzę.
- Mówię o tym później... - mruknęłam i przymknęłam powieki. Moje ciało wydawało się takie ciężkie. Poziom wody rósł. Jej szum chyba mnie usypiał. –O centaurach... już wcześniej były na nas cięte, bo podejrzewały nas o zbrodnię, której nie dokonałyśmy. Zbrodnia się wyjaśniła, ale tamtej nocy jeden z porywaczy ucierpiał w pożarze. Dziś chciał się zemścić. Wyglądał... wyg... wy... - bezwiednie osunęłam się na dno wanny.
Poczułam jak woda wlewa mi się do ust. Lucjan szybko zakręcił wodę i złapał mnie za barki, podnosząc nieco do góry. Drżałam i kaszlałam jednocześnie, próbując złapać powietrze. Miałam wrażenie, że coś ściska moje płuca. Złapałam się za klatkę piersiową, walcząc o oddech.
- Yy... Ej! Samuel! Jej się coś dzieje – Bole przyciągnął mnie do krawędzi, żeby mnie przez nią przewiesić. Zaczął klepać mnie po plecach. Wykaszlałam na podłogę trochę wody.
- Mówiłem żeby się nie utopiła – usłyszałam głos z sypialni.
- No raczej nie robi tego specjalnie! – krzyczał Lucjan. - Co tu się w ogóle odpierdala?!
- Do wody! Do wody! – zaczęłam jęczeć, czując powracającą falę obezwładniającego bólu.
Zdezorientowany Lucjan wepchnął mnie z powrotem do wanny. Woda przykryła mnie całą. Szarpnął mnie za koszulę, żeby moja głowa znalazła się ponad powierzchnią.
– Kontaktujesz?! Halo! Klara! – machał mi ręką przed oczami, a potem poklepał mnie po twarzy. - Rany, jakbym kąpał wielkiego dzieciaka! – Bole zaśmiał się trochę panicznie.
- Trochę w tym racji jest – powiedział Samuel, wchodząc w końcu do łazienki. W ręce miał zatkaną fiolkę. Potrząsał nią gwałtownie, mieszając zawarty w środku płyn. – Odtrutka gotowa. Tymczasowo zablokuje odczuwanie jakiegokolwiek bólu, stopniowo oczyści Cie z neurotoksyn i na koniec pozostawi z uczuciem podobnym do kaca. Wypijesz to, a potem zajmiemy się raną, żeby nie było blizny.
Gdy odetkał fiolkę, dziwny zapach substancji od razu mnie odrzucił. Odsunęłam głowę i skrzywiłam się. Ślizgoni spojrzeli na siebie, a potem jak na komendę, wspólnymi siłami przytrzymali mnie i wlali zawartość fiolki do moich ust. Jej gorzki, ohydny smak wywołał u mnie odruch wymiotny. Samuel spojrzał na mnie ostrzegawczo. Widząc, że mam problemy, zatkał mi zarówno usta jak i nos. Z moich oczu pociekły łzy.
- To popierdolone – skomentował Lucjan, mimo wszystko trzymając mnie mocno.
- Ale zadziała – Samuel wyglądał na skupionego.
Patrzył mi głęboko w oczy. Tak głęboko, jakby chciał mnie zahipnotyzować. Zaczęłam się rzucać, ale w końcu udało mi się pokonać własne ciało i przełknąć płyn. Chłopak odetkał mi usta, a Lucjan poluźnił chwyt. Ponownie zanurzyłam się w wannie, patrząc na nich z wyrzutem, jak zaciągnięty siłą do weterynarza kot. Nie pisałam się na to. Chciałam tylko pomóc Alex na szlabanie, a nie cierpieć niewyobrażalne męki w towarzystwie tej dwójki... jedyne co było dobre to to, że nie byłam z tym sama.
Wciąż drżałam. Oddychałam ciężko. Miałam wrażenie, że moje serce zwolniło. Lucjan przyglądał mi się i chyba uznał, że misja się powiodła, bo wystawił rękę do przybicia piątki. Samuel jednak olał ten gest i po prostu wstał.
- Zaraz zacznie działać. Możesz już wracać do łóżka i odpoczywać – zakomunikował.
- Jeszcze chwilę... - szepnęłam.
Czułam, że po moich policzkach wciąż płyną łzy. Bliźniak uśmiechnął się uprzejmie i nie zważając na moje protesty, pociągnął łańcuszek od korka z wanny. Woda stopniowo się obniżała. Tak jak sądziłam, pieczenie powróciło. O dziwo nie było jednak już tak mocne jak poprzednio. Wydawało się nawet przygasać. Ogólnie miałam wrażenie, że bardzo słabo czuje swoje ciało. Mogłam normalnie poruszać rękami czy zginać palce, ale coś było nie tak. Dotknęłam swojego policzka i nie byłam pewna co właściwie dotykam. Zaczęłam miętosić swoją twarz bardzo mocno. Samuel chyba zauważył moje zdezorientowanie, bo złapał mnie za nadgarstek i delikatnie odciągnął moją dłoń.
- Lepiej przestań, nim zrobisz sobie krzywdę – powiedział. - To efekt uboczny. W innym wypadku czułabyś wszystko do momentu oczyszczenia organizmu.
- Czyli co, tak w skrócie, to ratujesz Klarę przed jakimś świństwem, dając jej inne świństwo? – Lucjan patrzył na nas naprzemiennie.
- Coś w tym stylu.
- Jesteś człowiekiem wielu talentów – podsumował Bole. – Snape pewnie jest zachwycony na eliksirach.
- Profesor Snape traktuje mnie z chłodnym szacunkiem. Ze wzajemnością – Pyrites wzruszył ramionami.
- Dokładnie tak objawia się jego zachwyt! – Lucjan pokiwał głową.
Gdy wanna była pusta, Samuel wysuszył mnie zaklęciem, po czym wspólnie zanieśli mnie na łóżko. Bliźniak przykrył mnie kołdrą po samą szyję, a następnie spojrzał znacząco na Lucjana. Gdy ten nie załapał aluzji, powiedział na głos.
- Poradzimy sobie.
- Dobra, dobra – Lucjan uniósł ręce w obronnym geście. – Nie będę przeszkadzać zakochanym. Pójdę pocieszyć Alex. Gdyby Sabrina mnie szukała, możesz jej to powiedzieć – mrugnął. - I nie musi być zazdrosna. To pocieszenie przyjacielsko-alkoholowe – zażartował.
Samuel dotknął dłonią twarzy i jakby zażenowany przymknął oczy. Lucjan nic sobie z tego nie zrobił. Spojrzał na mnie, pokazał znacząco na mnie i Samuela i poruszył brwiami. Następnie posłał mi buziaka i wesoły wyszedł na korytarz. Pyrites westchnął, potrząsnął głową i wrócił do biurka, siadając przy nim. Miałam wrażenie, że o mnie zapomniał i zajął się własnymi sprawami. Zamknęłam oczy i nawet nie wiem kiedy usnęłam ze zmęczenia.
***
Trucizna i odtrutka musiały mnie naprawdę wymęczyć, bo gdy otworzyłam oczy, było już całkowicie ciemno. Po chwili zrozumiałam, że po prostu Samuel zasłonił kotary łóżka. Usiadłam, wyciągnęłam różdżkę i wypowiedziałam zaklęcie „lumos". Zmrużyłam oczy, a gdy te przyzwyczaiły się do światła, obejrzałam swój dekolt. Ślizgon musiał zająć się moją raną kiedy spałam, bo na skórze miałam resztki jakiejś ziołowej mazi. Kiedy przetarłam ją kciukiem, zauważyłam, że nie miałam ani dziury, ani nawet strupa. Skóra wyglądała jakby nigdy jej nie naruszono. Chociaż tyle. Zgasiłam różdżkę i złapałam za kotarę, uchylając ją lekko. W tym samym momencie rzucone na nią zaklęcie wyciszenia przestało działać. Tak przynajmniej obstawiałam, bo rozmowa Pyritesów którą usłyszałam, zdawała się trwać już jakiś czas.
- Gdy tylko wspomniały coś o centaurze, wiedziałem, że coś odpierdolisz. Łamanie zakazów naprawdę sprawia Ci satysfakcję. Ile to będzie dzisiaj? Pięć? Siedem?
Zauważyłam, że Sabrina siedziała przy swoim biurku i czyściła wacikami pobrudzoną czymś twarz. Samuel stał obok niej z rękami skrzyżowanymi przed sobą. Wyglądał jak niezadowolony ojciec, który przyłapał córkę na jakimś wybryku. Patrzył na nią z góry.
- Mówisz, jakbyś sam nie miał nic na sumieniu – odpowiedziała beztrosko. - Rozkręcasz nielegalny biznes z Weasleyami, a do mnie masz pretensje, kiedy się trochę zabawię?
- Nie porównuj tych dwóch rzeczy. Zacznijmy od tego, że to jest ich biznes, a ja jestem tylko dostawcą. Jeśli coś pójdzie nie tak, są pierwsi, żeby za to beknąć.
- Kolejne mądrości mojego małego braciszka. Czyli zwalanie odpowiedzialności na innych już jest spoko?
- Tak, „jest spoko", bo mieliśmy się nie wychylać – odpowiedział bez zawahania. – Mam Ci przypomnieć co jeszcze mieliśmy robić?
- Nie musisz, bo i tak mam to w dupie. Zastanawiam się tylko, czy gdyby kazali Ci nie oddychać, przestałbyś? – Sabrina uśmiechnęła się pod nosem.
- Gdyby kazali mi sprawić, że Ty przestaniesz oddychać, zrobiłbym to z dziką satysfakcją. Liczy się? – Samuel uśmiechnął się kąśliwie.
- Pytałam o coś innego – Sabrina przewróciła oczami. Rzuciła brudny wacik na zgromadzony na blacie stos pierdół, a potem wstała. – Chodź, porozmawiamy z tatkiem. Chce mu opowiedzieć o wszystkim!
- Nie dzisiaj. Wiesz, że jest teraz zajęty. Wystarczy, że zdajemy mu raport raz w tygodniu.
- Przecież nie wytrzymam kilku dni! Albo idziesz ze mną, albo powiem mu o wszystkim sama.
- Raport?... – zapytałam słabym głosem. Wciąż czułam się niemrawo, więc ich słowa docierały do mnie jakby z opóźnieniem.
Samuel jedynie na mnie zerknął, zaś Sabrina obróciła się gwałtownie. Widząc wychyloną zza kotary głowę, uniosła brwi, jakby autentycznie się zdziwiła.
- Kurwa, ona tutaj nadal jest? – parsknęła.
- Narkotyki wyjadły Ci mózg? – Samuel puknął ją palcem w czoło. - Sama ją do mnie przysłałaś, kretynko.
- W końcu co Twoja panienka, no nie? Szczerze mówiąc myślałam, że uwiniesz się szybciej, a Ciebie nawet nie było na obiedzie. Musieliście być bardzo, bardzo zajęci – Sabrina uśmiechnęła się zadowolona. – Ale widzisz jaka jestem dobra i kochana? – Spojrzała na brata. - Pamiętałam, że lubisz gdy są takie bezbronne i zdane na Two...
Nie dokończyła, bo Samuel syknął niezadowolony, złapał ją mocno za ramię i siłą wyprowadził do łazienki. Nim zdążył zatrzasnąć drzwi, usłyszałam jeszcze rozentuzjazmowany głos jego siostry.
- Co tu tak mokro? Namówiłeś ją na wspólną kąpiel?! – niemal krzyknęła.
Zrobiło mi się strasznie głupio. Nie powinnam była ich podsłuchiwać. Mogłam odkaszlnąć, albo w jakikolwiek sposób zwrócić na siebie uwagę. Teraz było już za późno. Zasłoniłam kotarę i przez moment siedziałam w miejscu, zastanawiając się co zrobić. Zabrać kurtkę, buty i wybiec? Ale musiałabym przejść przez pokój wspólny. Wszyscy pomyśleliby, że uciekam, bo coś się wydarzyło. Poza tym nie mogłam tak po prostu wyjść, bez podziękowania za pomoc. Postanowiłam grzecznie poczekać. Po dłuższej chwili ciszy, kotara rozsunęła się, a po drugiej stronie stał Samuel. Patrzył na mnie z góry, choć nie wyglądał na zirytowanego czy rozgniewanego.
- Jak się czujesz? – brunet zapytał uprzejmie.
- Nadal dziwacznie, jakbym nie do końca panowała nad ciałem – spojrzałam na swoje dłonie, zacisnęłam je w pięści, a potem wyprostowałam. – Ale praktycznie nie czuję bólu. I tutaj nie widzę śladu... - dotknęłam swojego dekoltu.
Samuel pochylił się, by spojrzeć z bliska na miejsce po ranie. Przetarł je palcami, ścierając resztki maści. Był przy tym tak delikatny, że poczułam przechodzący po ciele dreszcz. Podejrzewałam, że winę za to ponosiła przyćmiewająca zmysły odtrutka. Zawstydzona spojrzałam ponad nim i zauważyłam, że Sabrina stała z założonymi rękami, oparta o słupek swojego łóżka i bardzo nachalnie patrzyła w naszą stronę. Z jej twarzy można było wyczytać mieszaninę ciekawości, jak i zniecierpliwienia. Nosiło ją, ale jednocześnie coś nie pozwalało jej przestać się gapić.
- Faktycznie. Dokładnie tak jak się spodziewałem – skomentował Samuel, a gdy się podnosił, na moment zatrzymał się na wysokości moich oczu, patrząc na mnie przenikliwie. Przełknęłam głośno ślinę i zerknęłam na jego usta.
- Samuelu... Dziękuję bardzo za Twoją pomoc. I przepraszam, że Cie tym obarczyłyśmy – powiedziałam po chwili.
- Nie ma sprawy. Gdyby nie moja siostra, na pewno żadna z was by na to nie wpadła.
- Racja. Ale skoro wiedziałeś co zrobić, to chyba dobrze, że trafiłam akurat do Ciebie.
- I tylko to Cie cieszy? – Sabrina zapytała niby mimochodem.
Spojrzałam w jej kierunku, nie bardzo rozumiejąc co ma na myśli. Westchnęła, jakby tłumaczenie ją niemiłosiernie męczyło, ale i tak powiedziała:
- Nie cieszysz się, że dzięki mojej sugestii mogliście pobyć razem? Sam na sam? Bez świadków?...
Zerknęłam na Samuela i zrozumiałam, że przecież jego siostra była głównym powodem naszego udawania. Szybko się opamiętałam.
- Yy... tak – wydusiłam z siebie. - Oczywiście, że tak. Bardzo chciałam zobaczyć jak wygląda Twój pokój i... yy... Być w tym pokoju z Tobą i... yyy...
- Spokojnie, nie musisz się tłumaczyć. – Samuel uspokoił mnie gestem dłoni i spojrzał na siostrę karcąco. – Nie zawstydzaj mojej dziewczyny. Nie każda pcha się do łóżka pierwszego dnia znajomości. Zrobimy wszystko w swoim czasie i nie musisz nam „stwarzać dogodnych okazji", „podsycać atmosfery" ani nic z tych rzeczy.
Gdy zaczęli się sprzeczać, zestresowana tematem, szybko zapięłam koszulę pod samą szyję i wciągnęłam na siebie sweter. Dziwnie się tego słuchało. Wiedziałam, że pewnie tak gada, żeby ją zmylić, ale na samą myśl, że on i ja moglibyśmy kiedyś coś...
- Klara, czyżby odtrutka przestała działać? – Samuel dotknął mojego czoła. – Jesteś cała czerwona.
- N... nie – pisnęłam i zawstydzona odsunęłam się od jego dłoni. – Wszystko dobrze. Odprowadzisz mnie? Nie powinnam siedzieć tutaj tyle czasu. Pewnie Alex się zamartwia.
Chłopak kiwnął głową. Wstanie okazało się trudniejsze niż się spodziewałam. Pierwsze moje ruchy były bardzo niezgrabne. Moje ciało wciąż wydawało mi się obce. Jakby wszystko działało z opóźnieniem. Musiałam wyczuć ile użyć siły, żeby zrobić krok czy cokolwiek.
Sabrina miała naburmuszoną minę i potupywała nogą. Wyglądała, jakby tylko czekała, aż wyjdę. Nie mogąc wytrzymać, wyciągnęła z szuflady proszek i przestając zwracać na nas uwagę, uklęknęła przed kominkiem, gotowa do działania. Sypnęła proszek w momencie, gdy wychodziliśmy, a potem wpatrzyła się w ogień z dzikim uśmiechem. Ciekawiło mnie co tak naprawdę chciałaby powiedzieć ojcu, ale nie było mi dane usłyszeć. Samuel szedł obok mnie, a gdy minęliśmy pierwszych uczniów, przypomniał sobie, by złapać mnie za rękę. W ten sposób przeprowadził mnie przez pokój wspólny. Znów czułam na sobie spojrzenia. Unikałam skrzyżowania wzroku z kimkolwiek, myśląc tylko o tym, żeby wrócić do siebie. Gdy wyszliśmy z lochów i znaleźliśmy się sami na korytarzu, ślizgon zatrzymał się na moment i spojrzał na mnie czujnie.
- Długo podsłuchiwałaś?
- Nie – potrząsnęłam głową. - Przepraszam za to... Głupio wyszło. Nie chciałam podsłuchiwać. Obudziłam się chwilę wcześniej i słyszałam tylko jak się przekomarzacie i coś o jakimś raporcie.
- A tak... - Samuel zamyślił się na moment i zaraz ruszył przed siebie. – Tak to sobie nazywamy. Ojciec się o nas martwi i co tydzień opowiadamy mu o tym, co się u nas działo. – Wzruszył ramionami.
- Brzmi logicznie – przyznałam. – Szczególnie, jeśli Sabrina narozrabiała w poprzedniej szkole. Można powiedzieć, że ja zdaje taki raport mojej mamie, ale pisząc listy.
- Też zmieniałaś szkołę?
- Nie, ale mama i tak się o mnie martwi.
- Martwi się jak to matka, czy może ma konkretny powód? – chłopak zerknął w moją stronę.
- Cóż... - westchnęłam. Gdyby podsumować ten rok szkolny, trochę wypadków by się zebrało. Nie o wszystkich wiedzieli moi rodzice, ale po świątecznej kolacji mama była strasznie przeczulona na moim punkcie. – Powiedzmy, że zdarzały mi się różne przypadki, ale to w sumie bardzo długa historia. Dziś nawet dołożyliśmy do niej kolejną cegiełkę...
- Czyli jednak przyciągasz kłopoty – podsumował Samuel. - To trochę zmienia moje wstępne obliczenia...
Czekałam aż powie, czy zmienia je w dobrą, czy zła stronę, ale ślizgon nic już nie powiedział. Chwilę szliśmy w milczeniu. Coś nie dawało mi spokoju.
- Właśnie... Siostra powiedziała ci może, co stało się z tym centaurem? – zapytałam w końcu. - Kiedy ją zostawiłyśmy, chyba próbował się ugasić... Wcześniej celował w nas, ona rzuciła w niego kulą ognia i wtedy stało się to wszystko...
- Uciekł do lasu – Samuel odpowiedział błyskawicznie i bez zawahania, nawet na mnie nie patrząc.
- Czyli pewnie kiedyś znowu się pojawi... - na samo wspomnienie jego spalonej twarzy, znowu poczułam ćmiący ból. Skrzywiłam się lekko.
- Nie mam pojęcia czemu w ogóle się wami interesuje, ale moim zdaniem da wam na razie spokój.
- Nie rozumiesz... - westchnęłam. - Poprzednio też myślałyśmy, że mamy go z głowy, a ten pojawił się po raz kolejny. Nawet pomimo interwencji dyrektora. On chyba ma coś z głową...
- Teraz na pewno – cicho skomentował brunet.
Pomyślałam, że ma na myśli powikłania po pożarze i uznałam, że ma rację. Centaurem kierowała teraz żądza zemsty i żadna logika nie mogłaby ugasić tego pragnienia. Co znaczyło, że pewnie wkrótce znowu na nas zapoluje. W żadnym wypadku nie mogłam zbliżać się teraz do zakazanego lasu. Chciałam wierzyć, że centaur nie oszalał na tyle, by wejść na teren szkoły. W mojej głowie pojawiło się kolejne nurtujące pytania.
- A co z nauczycielem? Sabrina powiedziała Hagridowi o zajściu?
- Właśnie... - Samuel odchrząknął. - Jeśli chodzi o to, to jeśli możesz, lepiej nie wspominaj o tym kadrze.
- Ale przecież...
- Nie wspominaj – Samuel znowu się zatrzymał. Spojrzał na mnie. – Mogę Ci zaufać?
Wyglądał na śmiertelnie poważnego. Niepewnie kiwnęłam głową, bojąc się tego, co mogę usłyszeć. Samuel rozejrzał się po korytarzu i słysząc czyjeś kroki, wciągnął mnie do najbliższego pomieszczenia. Gdy upewnił się, że nie ma w środku nikogo, wyciszył drzwi.
- Sabrina ma... hm... coś w rodzaju warunkowego zwolnienia. Oczywiście nie chodzi o Azkaban czy poprawczak, ale po prostu mocniej jej się przyglądają i wybaczą jej o wiele mniej, niż przeciętnemu uczniowi. W oczach ojca to ja jestem za nią odpowiedzialny.
- O rany... - złapałam się za głowę. - Przecież ona się wcale nie słucha!
- Dokładnie. Zatem rozumiesz, przed jakim stoję wyzwaniem – brunet rozłożył ręce.
- Ale to niesprawiedliwe, że musisz ją niańczyć...
- Muszę, nie muszę – wzruszył ramionami. - Zawsze to ja byłem rozsądniejszy i dlatego ojciec na mnie liczy. Gdyby zaś wyszło na jaw, że walczyła z jakąś magiczną istotą, uwierz mi, byłyby dwie afery. Jedna skierowana w stronę Sabriny i druga w stronę dyrektora. Może nawet wyrzuciliby go ze stanowiska?
- Myślisz, że tak by się to skończyło? – wystraszyłam się.
- Całkiem prawdopodobne. Wychowywaliśmy się w Ameryce, ale nasz ojciec jest wpływowym człowiekiem nawet tutaj. Tyle to już na pewno sama wiesz, po tym jak robiłaś rozeznanie – uśmiechnął się nieznacznie.
Speszyłam się, ale i tak kiwnęłam głową, bo bliźniak miał rację. Pamiętałam, że ich ojciec uznawany był za kogoś bardzo przekonującego i o silnym charakterze. Typowy przywódca. Przewodnik. Tacy mieli posłuch. Nie wiedziałam jeszcze po co konkretnie przyjechali akurat do Anglii, ale skoro był tak znany w stanach, a do tego znajdowali się w czołówce tamtejszych bogaczy, faktycznie mógłby namieszać. Westchnęłam, nie wiedząc co mam myśleć. Samuel dostrzegł moje niezdecydowanie.
- Posłuchaj... - odezwał się. - Mniejsza z moim ojcem. Nie zmuszę Cię do kłamstwa w moim imieniu. Zrobisz jak uważasz. Masz w końcu własne sumienie.
Samuel patrzył mi prosto w oczy. Było w tym spojrzeniu coś hipnotyzującego. Przez to, że nie naciskał na mnie, poczułam, jakby decyzja należała do mnie. Nawet chciałam mu pójść na rękę, tylko miałam pewne wątpliwości...
- Szczerze mówiąc nie wiem czy to byłoby kłamstwo, bo właściwie to sama do końca nie wiem co tam się stało... - przyznałam. –Wszystko działo się szybko, a teraz jeszcze wydaje się takie nierealne, jakby tylko mi się przyśniło. Jesteś pewien, że centaur po prostu uciekł?
- Na sto procent – odpowiedział błyskawicznie. – Sabrinie nic nie zrobił, zaś Ty... dzięki moim staraniom nie masz już śladu, a po truciźnie zostanie Ci tylko niemrawe wspomnienie.
- To prawda. Wiesz, trudno współczuć Sabrinie, ale to nadal Twoja siostra... - zastanowiłam się. - A Dumbledore jest naprawdę dobrym dyrektorem... Tyle że jeśli nie będą wiedzieli, że coś się stało, nie będą mogli zapobiec kolejnym atakom.
- Zawsze możesz pominąć jej obecność w opowieści – zasugerował Samuel.
Uznałam, że jeszcze się zastanowię. Nie byłaby to pierwsza moja tajemnica i znając życie, na pewno nie ostatnia. Pomyślałam, że pewnie powiem o wszystkim jedynie profesorowi Moody'emu. W końcu mieliśmy kilka wspólnych sekretów i byłam pewna, że gdy go poproszę, nie pobiegnie od razu do dyrektora, a jednocześnie zadba o to, by mi i Alex nic się nie stało. Nie podzieliłam się tą myślą z Samuelem. W przeszłości moja relacja z profesorem Moody'm była wielokrotnie wyśmiewana i krytykowana. Choć Pyrites zdawał się grać ze mną w tej samej drużynie, było za wcześnie, by się chwalić czymś takim. Zapewniłam go tylko, że dyrektor ode mnie się nie dowie. Samuel otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem. Przy schodach powiedziałam mu, że sobie poradzę i że nie będę zajmować mu więcej czasu. Wydawał się przyjąć to do wiadomości z pewną ulgą. Wiedziałam, że zmarnowałam mu całe popołudnie. Drugim powodem dlaczego się pożegnaliśmy, było to, że chciałam odwiedzić Szalonookiego. Zmieniłam swoje plany w momencie, gdy podczas wspinaczki po schodach, zauważyłam coś dziwnego, przewieszonego przez barierkę... To coś śmierdziało alkoholem na kilometr. Ostrożnie zbliżyłam się i spostrzegłam wtedy, że była to Alex. Kompletnie pijana przyjaciółka wisiała głową w dół i bełkotała jakieś niezrozumiałe rzeczy. Jej włosy były w nieładzie, a oczy były czerwone i napuchnięte. W ręce miała samą szyjkę stłuczonej butelki. Nawet nie było jeszcze kolacji, a ona była w takim stanie! To cud, że nikt jej nie przyłapał. Doskoczyłam do niej szybko i odciągnęłam ją od barierki.
- Rany, Alex, co Ci się stało! – pisnęłam. – Znowu próbujesz się zabić?
Alex potrząsnęła zdecydowanie głową. Kręciła nią tak energicznie, że aż jej się odbiło. Przyłożyła szyjkę butelki do ust i próbowała się napić, ale gdy - z logicznych powodów – żaden płyn nie wleciał do jej ust, stęknęła niezadowolona.
- Zostaw to! Gdzie jest Lucjan? – zapytałam, łapiąc ją za ramiona, ale nie potrafiłam utrzymać jej w pionie. Ciągle mi się przechylała. Moje osłabienie dawało mi się we znaki. Pozwoliłam jej raz jeszcze oprzeć się o barierkę. - Mieliście pić razem. Nie mów, że cie zostawił tak tutaj, przecież mogłaś spaść!
- Halo, gdzie jess Lusjaan?! – usłyszałam echo pijackiego głosu za plecami. – Kto wissiał Lussjanaa?
Obejrzałam się i spostrzegłam, że pod ścianą siedział Lucjan we własnej osobie. Był równie pijany co Alex. Na głowie miał żelazny hełm zabrany z pobliskiej zbroi. Sądząc po tym, że jego krawat wisiał na wybrakowanej zbroi, chyba podczas picia zrobił z nią handel wymienny. Na moment zostawiłam Alex i energicznie pociągnęłam za przysłonę hełmu. Lucjan zmrużył oczy, jakby nagła jasność go oślepiła.
- Nie wygłupiaj się – powiedziałam, szturchając ślizgona. – Już Cię widzę!
- A jakie było pytanie? – czknął, zerkając gdzieś w bok. – A tak. Gdzie jess Lusjan. No to tutaj jess! Lusjaan Bolee sie zgłaszaaa! - Podnosił rękę, jakby rzeczywiście zgłaszał się do odpowiedzi. Robił to tak mocno, że przewalił się na bok.
- Rany, co z wami! – załamałam się. - Nie znacie umiaru?!
- Umiaruu? A który to? Mosze znam, mosze nie znam, nie wiem – Lucjan czknął. – Umiaru nie widzę, hehe.
- Bezesenesenzu... - mamrotała Alex. – Do dupy z tym wszyzgim...
- Co jest bezsensu? – dopytywałam.
– Życie jest bezesensenzu!
- Mówiłaś, że nie chcesz się zabić. Alex, śmierć też niczego nie rozwiąże.
- Fiem...
Próbowałam usadzić Alex obok Lucjana, ale nie chciała współpracować. Gdy tylko odciągnęłam ją od barierki, zawisła na mnie jak worek ziemniaków i zdawała się ważyć tonę. Bełkotała coś cały czas, powtarzając hasła w stylu, że jest jej bardzo smutno i że musi wypić więcej, bo inaczej to nie zadziała. Tak, jakby alkohol był odpowiedzią na wszystko. Gdy wspomniała o alkoholu, Lucjan dostał nagły przypływ sił i mocy. Podniósł się nawet z ziemi.
- Rasssja, jesze nie skońrzyliśmy. Trzeba zrobiś wyprafe po alkohol. Więcej wódki! – zarządził i nim zdążyłam go pochwycić, zaczął schodzić po schodach.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami, kiedy widziałam, jak po nich schodzi, balansując na każdym stopniu.
- Błagam, uważaj na siebie! – jęknęłam.
Lucjan tylko pokazał wystawiony w górę kciuk i jakimś cudem zszedł niżej. Potrząsnęłam głową. Gdy zostałyśmy same, przyjrzałam się Alex. Wyglądała żałośnie. Nie było opcji, że wejdzie sama po schodach. Otuliłam ją swoją kurtką, wyciągnęłam różdżkę i za pomocą czaru lewitacji, uniosłam ją nieco w powietrze.
- So robisz! – wkurzyła się.
- Nie walcz z tym – próbowałam ją uspokoić. - Wrócimy teraz do dormitorium, zanim ktokolwiek nas tutaj przyłapie...
- Obawiam się, że na to trochę za późno.
Wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze. Obróciłam się, jednocześnie przywołując na twarzy uprzejmy uśmiech.
- Dzień dobry profesorze Moody – przywitałam go, trzymając różdżkę za plecami.
Chciałam dyskretnie „odfrunąć" Alex za ścianę, ale Moody łypnął na mnie swoim mechanicznym okiem, wyminął mnie i w paru krokach znalazł się przy przyjaciółce. Wystawił swoją laskę do góry, blokując drogę odlotu. Gdy przestała się poruszać w powietrzu, szepnął zaklęcie anulujące mój czar. Alex wpadła mu prosto w ramiona. Czołem oparła się o jego tors.
- Nis nie srobiłam! – powiedziała od razu.
Potrząsnęłam głową. Moody poprawił chwyt, obejmując ją w pasie, złapał Alex za podbródek i uniósł jej twarz, przekrzywiając ją raz w lewo i raz w prawo. Potem sam pokręcił głową i westchnął.
- Kompletnie zalana – skomentował i łypnął na mnie, jakbym miała z tym coś wspólnego.
- Taką ją już znalazłam – powiedziałam, unosząc ręce w obronnym geście.
- Tak terass moje szycie wygląda prosefosze – Alex powiedziała żałośnie. – Niss wam do teho!
- Rany, Alex, ucisz się... - jęknęłam, podchodząc do nich. – Profesorze, ona nie wie co mówi.
- Sam to spostrzegłem – podsumował. Jego mechaniczne oko rozejrzało się pospiesznie. Mężczyzna podał mi swoją laskę i wziął Alex na ręce. – Nie może tutaj zostać.
- Niech jej profesor nie kara... ja nie wiem co jej wpadło do głowy. Chyba się po prostu martwiła i z tego powodu łatwo było jej uciec w używki... - mówiłam, pełna emocji.
Profesor milczał. Po chwili byliśmy już u niego w gabinecie. Moody posadził Alex w jednym z foteli, a potem zamknął i wyciszył drzwi. Oparł się o nie ręką i przez moment stał do nas tyłem.
- Znowu próbowała się zabić? – zapytał cicho.
- Nie sądzę – potrząsnęłam głową.
- To dobrze – mężczyzna obrócił się i spojrzał na zegarek. Zmarszczył brwi. – Kompletnie pijana jeszcze przed kolacją. Co to za okazja, młoda damo? – stanął przy fotelu, obserwując Alex.
Przyjaciółka patrzyła tępo przed siebie. Machnęła ręką, jakby nie chciała o tym gadać i osunęła się niżej w fotelu. Usiadłam na kanapie i złapałam się za głowę, obserwując ją z odległości.
- Poszebuje więsej alkoholu – Alex powiedziała po chwili.
- Jeszcze więcej? – zdziwił się profesor.
- Jessszee więsej – przytaknęła.
- A wtedy powiesz nam, co się stało? – Szalonooki podszedł do swoich alkoholowych zbiorów i palcem wskazującym zaczął odliczać butelki. Jego mechaniczne oko było utkwione w mojej przyjaciółce.
- Nie, bo chsse o tym sapomnieć – wybełkotała. Zauważyłam, że jej oczy się szklą, jakby miała zaraz się rozpłakać.
- Może najpierw nam powiesz, a później wszyscy zapomnimy, hm? – zasugerował Moody.
- Mosze skońsziee mie pytaś? – Alex skrzyżowała przed sobą ręce. – Powinniście mieś miee w dupie tak jak on. On nawet na mnie nie paszyy. Nhiss nie znaszeee dla nieo... Zero. Niss!
Po twarzy Alex zaczęły płynąć łzy. Szybko do niej podeszłam, żeby ją przytulić, ale odepchnęła mnie. Nie dałam za wygraną i przytuliłam ją raz jeszcze. Tym razem zaczęła ryczeć jeszcze głośniej i wtuliła twarz w mój bark.
- Czyli jednak był tam na szlabanie? – dopytywałam cicho.
- Niss nie snaczeee! – płakała Alex. – On ma inną. Wisiałam że ma inną...
- Tak szybko? – zdziwiłam się. – Przecież dopiero co byliście ze sobą...
- Klaro, mówienie czegoś takiego raczej nie pomoże – Moody złapał mnie za ramię. – I obawiam się, że jeśli chodzi o złamane serce, nie ma na to dobrego lekarstwa. Alkohol może ukoić ból, ale równie dobrze może sprawić, że ten urośnie. Używki to broń obosieczna.
- Chsee sapomnieś! – płakała Alex.
- Wiem królewno – mężczyzna pogładził ją po plecach. – I w końcu Ci się uda. Jesteście w takim wieku, że łatwo wam się zakochać, ale też i odkochać. Zobaczysz, niedługo będziesz się z tego śmiać.
Przyjaciółka odsunęła się ode mnie i wierzchem dłoni przetarła mokrą twarz. Moody chwilę poszukał czegoś w kieszeniach, a potem podał jej bawełnianą chusteczkę. Gdy w nią smarkała, zastanawiał się nad czymś. Potarł podbródek i zapytał.
- Nadal chcesz się napić?
Alex energicznie pokiwała głową.
- Dopiero profesor mówił, że alkohol nie pomoże – spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Wiem, ale chcę, żeby się uspokoiła – Moody wybrał jedną z butelek i nalał trochę do szklanki. – Szczerze mówiąc, nie jestem dobry w szkolnych miłostkach i pocieszaniu. Nauczyłem się spychać uczucia na dalszy plan. W ten sposób mogę zachować stałą czujność. Zdaje mi się, że rozmawialiśmy kiedyś o tym na zajęciach.
- Rozmawialiśmy – potwierdziłam. – A skoro się profesor nie zna, to ja Panu powiem, że podawanie jej teraz alkoholu to zły pomysł – powiedziałam, odbierając od niego szklankę i odstawiając na stolik. – Alex powinna iść do łóżka. Jutro mamy zajęcia. Pierwsze są eliksiry! Ona przecież nie wytrzeźwieje do rana, a jak profesor Snape ją zobaczy w takim stanie, to...
- Nie sobaszyy bo nie pójde! Wszyssko jess bess znaszeenia! – Alex szlochała.
- Jako Twój głos rozsądku, nie pozwalam Ci tak mówić! – wycelowałam w Alex palcem. – Wracamy do pokoju, wytrzeźwiejesz i pójdziesz jutro na zajęcia.
Moody popatrzył na nas kolejno i zrezygnowany spojrzał na zegarek.
- Właśnie zaczyna się kolacja. Wszyscy powinni być na Wielkiej Sali. To wasza szansa, żeby przekradnąć się bez świadków.
Kiwnęłam głową. Profesor pomógł mi zebrać Alex z fotela. Wyprowadził nas z gabinetu i żeby nie wzbudzać podejrzeń, zszedł na kolację. Miałam wrażenie, że do samego końca jego oko zerkało w naszą stronę. Odczekałyśmy chwilę i zaczęłam prowadzić przyjaciółkę do schodów, a później do góry. Przyglądały nam się postaci z obrazów. Niektóre z nich przewracały oczami, inne kręciły nosem, jeszcze inne wydawały się być bardzo rozbawione. W pewnym momencie usłyszałam kroki. Ktoś schodził z góry i zbliżał się do nas.
- Niech to... a miało być pusto – mruknęłam do siebie.
CZYTASZ
Wbrew rozsądkowi (Severus Snape, Alastor Moody, OC) TOM I
FanfictionUWAGA: opowiadanie zawiera: seks, sceny przemocy, gwałty, molestowanie, alkohol, narkotyki http://kopciurek.blogspot.com - całe opowiadanie, zapraszam! Alex Lamberd i Klara Amber choć do tej pory za sobą nie przepadały, zostają przyjaciółkami. Dzi...