- Taka roztargniona – westchnął profesor, kręcąc z niedowierzania głową. – Weź to, co przyniósł skrzat i przebierz się. My tu sobie jeszcze porozmawiamy z Klarą.
Alex posłusznie zabrała pakunek i zniknęła za drzwiami sypialni. W tym czasie Moody wskazał mi miejsce na kanapie, a sam w całkowitej ciszy zajął się zaparzaniem herbaty. Choć mężczyzna stanął do mnie tyłem, miałam wrażenie, że cały czas bacznie mnie obserwuje. Sądząc po tym jak obchodził się z naczyniami, ciągle nieco go nosiło. To cud, że nie zbił przy tym żadnego kubka. Początkowo stałam nieruchomo, niepewnie wpatrując się w plecy profesora. Mówił, że porozmawiamy, a jednak uparcie milczał. Jak cisza przed burzą, jego milczenie trzymało mnie w ciągłym napięciu. Spodziewałam się, że w końcu wybuchnie. To chyba nawet było gorsze od wszystkich jego pogadanek. Może powinnam odezwać się jako pierwsza? Nie wiedziałam jednak co miałabym mu powiedzieć. Miałam mętlik w głowie.
- Usiądziesz wreszcie? – zagrzmiał Moody. Brzmiał na zniecierpliwionego.
Drgnęłam i szybko usiadłam na skraju kanapy, nie chcąc go jeszcze bardziej złościć. Podarowaną chusteczką przetarłam moje czerwone, opuchnięte od płaczu oczy, a potem zacisnęłam ją w dłoni. Nerwowo potarłam nadgarstek lewej ręki, na którym miałam widoczne obtarcie – pamiątkę po więzach centaurów. Dopiero teraz dokładniej spojrzałam na moje ręce, dostrzegając jak wiele było na nich rozcięć i zadrapań. Wyglądałam strasznie. Nie miałam pojęcia jak miałabym to ukryć przed profesor McGonagall lub innymi uczniami. W wyobraźni już widziałam, jak zacznie się seria niewygodnych pytań, a potem wszystko wyjdzie na jaw. W oczach znowu stanęły mi łzy.
- Mówiłem, nie rycz – profesor zganił mnie. Jego głos był wyjątkowo oschły.
- Przepraszam... - szepnęłam i pospiesznie raz jeszcze przetarłam oczy.
Drgnęłam, gdy Moody obrócił się nagle i zamaszystym ruchem postawił przede mną dzbanek z gorącą, parującą herbatą.
– Miejmy nadzieję, że wasz wybryk nie zaważył na sojuszu z Centaurami. W innym wypadku ciężko będzie ukryć co się stało. Pomyślałyście o tym? Oczywiście nie – mężczyzna stwierdził z wyrzutem, jednocześnie głośno odstawiając na stolik dwa puste kubki. - Ostatnio obie myślicie tylko i wyłącznie o sobie. Na dodatek nie na tyle głęboko, by jednocześnie potrafić o siebie zadbać.
- Przepraszam profesorze... - Cała spięta i speszona wpatrywałam się we własne dłonie i miętoszoną przeze mnie chusteczkę. – Ja... mam wrażenie, że ostatnio nie jestem sobą...
- Doskonale widzę, że nie jesteś – Moody stwierdził chłodno, złapał za laskę i znowu zaczął przechadzać się po gabinecie. - Pamiętasz nasze pierwsze zajęcia? W Twoich oczach widziałem fascynację. Pragnienie wiedzy. Gotowość do poświęcenia... Byłem dla Ciebie autorytetem.
Drgnęłam i spojrzałam na Szalonookiego. Dlaczego użył formy przeszłej? W moim mniemaniu na tym polu nic się między nami nie zmieniło. Wciąż go szanowałam. Odpowiedziałam więc od razu.
- Nadal nim pan jest, profesorze!
- Doprawdy? – Moody zatrzymał się nagle, zaciskając palce na lasce. Choć stał do mnie bokiem, jego mechaniczne oko utkwione było we mnie. – Bo mam wrażenie, że moje słowa czy zdanie przestały się dla Ciebie liczyć.
- To nie tak...
- A jak? No proszę, wyjaśnij mi – mężczyzna przekręcił się w moją stronę i wsparł się na lasce.
- Ja... ja... - zająknęłam się, znów patrząc na swoje ręce. Próbowałam zebrać myśli. Wzięłam głęboki wdech. - Sama tego nie rozumiem... wiem co profesor do mnie mówi, wiem czego oczekuje... chcę spełnić te oczekiwania, być najlepsza... ale jednocześnie...
- ...coś przyćmiło Twój zdrowy rozsądek? – dokończył za mnie, a ja gorączkowo pokiwałam głową.
Właśnie takie miałam wrażenie. Przy Draco naprawdę mi odbijało, tym bardziej, że coś co wydawało mi się całkowicie niemożliwe, powoli się spełniało. Spędzaliśmy wspólnie czas, zauważał mnie, całowaliśmy się... nawet dwukrotnie. Do tego dotykał mnie w ten dziwny, ale przyjemny sposób. Na samą myśl o tym znów zapiekły mnie policzki. Dotknęłam ich i na moment przymknęłam oczy. Gabinet profesora od obrony przed czarną magią nie był miejscem na wspominanie wydarzeń z lasu. To były dwa zupełnie inne światy. Miotałam się pomiędzy nimi jak ćma pragnąca dotrzeć do światła. Nie mogłam jednak zdecydować, które z nich było jaśniejsze. Które lepsze. Naprawdę chciałabym móc mieć obie te rzeczy. Zaczynałam się jednak obawiać, że to będzie niemożliwe.
- Wiesz na czym polega problem? – Moody głośno stuknął laską. Szybko się opamiętałam i opuściłam ręce. Mężczyzna w tym czasie podszedł do mnie i oparł laskę o stojący naprzeciwko mnie fotel. - Poddajesz się temu i właśnie to czyni Cie słabą.
Spojrzałam na niego bez zrozumienia. Mężczyzna mocno złapał mnie za podbródek i uniósł go ku górze, jednocześnie mrużąc swoje zdrowe oko.
- Wiesz Klaro... Jeszcze wielu rzeczy nie pojmujesz, ale w końcu będziesz musiała zrozumieć, że uczucie, czy nawet przyjemność, potrafią być... - mężczyzna powoli oblizał się. - ...znaczną przeszkodą. Otumaniają zmysły. Zaburzają czujność.
- Profesorze... - szepnęłam niemal bezgłośnie, czerwieniąc się. Próbowałam odwrócić wzrok, ale wtedy chwyt profesora nabrał mocy, a mężczyzna raz jeszcze poruszył moją głową, zmuszając mnie do spojrzenia mu prosto w oczy.
- Mówię serio. W pewnym momencie trzeba odrzucić wszystko, co mogłoby stać się naszą słabością. Chcesz być aurorem, prawda? Więc powoli musisz zacząć myśleć jak auror – mężczyzna w końcu puścił mój podbródek.
- Ale... - zacisnęłam dłonie w pięści i opuściłam głowę. - Ale ja cały czas próbuję! Ciągle myślę o tym, co na moim miejscu zrobiłby auror. O tym, czego by się nie bał. Jak by zareagował...
- Jak widać, wciąż niewystarczająco – sapnął Moody i zamilkł.
Słowa profesora mnie dobijały. Czułam straszną niemoc. Czy byłam aż tak słaba? Tak naiwna jak sądził? Chciałam walczyć ze złem, a nie potrafiłam pokonać samej siebie? Znowu nerwowo potarłam nadgarstek. Moody stał ciągle przede mną i patrzył na mnie z góry. Oceniająco. W pewnym momencie wzrok profesora zjechał na moje ranne ręce. To co zobaczył, wywołało na jego twarzy lekki grymas.
- Boli Cię? – zapytał nagle, siląc się przy tym na obojętność.
- Próbuję o tym nie myśleć, ale tak... boli - powiedziałam cicho, znów wpatrując się we własne ręce.
- I dobrze, bo powinno – profesor odchrząknął. Dotknął palcami swojej różdżki i wyraźnie się zawahał. Ostatecznie złapał za nią. – Te kilka blizn byłoby dla was doskonałą nauczką. Tym bardziej, że „to" – mocno stuknął końcem różdżki w jedną z moich ran, aż cicho syknęłam z bólu – jest nic w porównaniu z tym, co mogło was spotkać. Nie chcę nawet mówić o wszystkich bezeceństwach jakich by się na was dopuścili...
Zacisnęłam mocno powieki. Nie chciałam wcale wyobrażać sobie co się mogło stać. W tym czasie mężczyzna bez pytania złapał mój nadgarstek i siłą przyciągnął do siebie moją rękę, by obejrzeć rany z bliska. Te nie były bardzo głębokie, ale było ich dużo, a z części z nich sączyła się krew. Szalonooki pokręcił głową z dezaprobatą.
- To tylko draśnięcia – stwierdził zjadliwie.
Chciałam cofnąć rękę, ale wciąż ją trzymał. Niedelikatnie przesunął różdżką po mojej skórze, kilkukrotnie używając czaru Episkey. Później złapał za drugą rękę, powtarzając czynność. Leczenie nie było przyjemne, a raczej dziwne, ale nie opierałam się, pozwalając profesorowi przywrócić mojej skórze naturalny, gładki wygląd. Gdy skończył, z niedowierzaniem i wdzięcznością obejrzałam moje dłonie i przedramiona. Potarłam miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowały się rany i zadrapania. Choć towarzyszyło mi dziwne uczucie mrowienia, wszystko mnie przestało boleć. Zamrugałam zaskoczona. Byłam pod wrażeniem.
- Nie myśl, że przestałem być zły – wyjaśnił od razu, przy okazji wtykając różdżkę za pasek. - Po prostu dla dobra waszej dwójki, pamiątkę dzisiejszych wydarzeń lepiej zostawić jedynie w głowie – Moody złapał mnie za nadgarstek i potarł kciukiem jego wewnętrzną część. - Teraz Twoja skóra jest znów jak biała karta, gotowa na to, co zapisze jej los. Taka delikatna... - mruknął i odchrząknął.
Mechaniczne oko profesora zerknęło w stronę sypialni. Mężczyzna od razu mnie puścił i ciężko zasiadł w fotelu naprzeciwko kanapy. Ja złapałam się za nadgarstek.
- Dziękuję profesorze – powiedziałam szczerze.
– Nie masz za co – westchnął profesor. - I tak masz szczęście, że wciąż jeszcze nie wiesz czym jest prawdziwy ból czy strach. Próbuję Cię przed tym chronić, ale chyba nie mam wyjścia...
Zmarszczyłam brwi, zerkając na profesora. Nie rozumiałam co miał na myśli.
- Prędzej czy później będę musiał Ci wszystko dogłębnie wyjaśnić... - Moody powiedział cicho, jakby zwracał się sam do siebie.
Opuściłam głowę, zastanawiając się nad jego słowami. W tym samym momencie do salonu weszła Alex. Była już umyta i ubrana w pidżamę.
- Siadaj, Alex – Moody zwrócił się do niej i upił łyk ze swojej buteleczki. - Klaro, teraz twoja kolej.
Kiwnęłam głową i powoli, acz posłusznie wstałam. Ruszyłam do sypialni, a później do łazienki. Prześlizgnęłam wzrokiem po każdym szczególe wystroju. Chodzenie po prywatnych komnatach profesora było jednocześnie dziwne i interesujące. Ceniłam Moody'ego jako człowieka i aurora, więc zobaczenie w jaki sposób mieszka można było przyrównać do zwiedzania domu gwiazdy. Choć korciło mnie, by dotknąć kilka rzeczy, ostatecznie zamknęłam się w łazience i skupiłam na swoim zadaniu – doprowadzeniu się do porządku. Biorąc szybki prysznic myślałam o tym, by w najbliższym czasie skupić się na trenowaniu i faktycznie pokazać profesorowi Moody'emu jakieś efekty. Chciałam, by był ze mnie dumny. Mimo wszystko wciąż mnie nosiło, bo nie zdążyłam opowiedzieć Alex o tym co działo się z Malfoyem. Wytarłam się dokładnie ręcznikiem, popatrzyłam we własne odbicie w lustrze i założyłam świeżą pidżamę. Była o wiele krótsza od tego w czym spałam w dormitorium, ale jak to mawiają, darowanemu koniowi nie powinno zaglądać się w zęby. Sto razy bardziej wolałam spać u profesora w pożyczonej, szkolnej pidżamie niż w lesie z centaurami. Wzdrygało mnie na samo wspomnienie tych czworonożnych, magicznych istot. Zabrałam moje rzeczy z łazienki i zostawiłam je złożone w kostkę na magicznym kufrze profesora. Wróciłam do gabinetu.
(...)
Nie miałam bladego pojęcia, że moje nagłe zmęczenie wcale nie było wynikiem pełnego wrażeń dnia. Ziewałam raz za razem do momentu, gdy z Alex położyłyśmy się w łóżku profesora, w jego sypialni. Położyłam się na boku i nakryłam kocem po samą szyję. Choć chciałam jeszcze pogadać z przyjaciółką, odpłynęłam zaraz po tym, gdy tylko zamknęłam oczy. Czułam się tak błogo, jak gdyby kołysały mnie morskie fale. Wokół panowała cisza... a może zwyczajnie nic do mnie nie docierało? Nie obudziło mnie, gdy Alex wyszła w nocy z łóżka. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że została na dłużej w gabinecie. Nie dotarło też do mnie to, że drzwi sypialni w końcu się uchyliły, a w ich progu stanął nie kto inny, jak profesor Moody. Mężczyzna stał w ciemności i obserwował mnie przez krótką chwilę, mocno zaciskając palce na klamce.
- Klaro... śpisz? – zapytał.
Odczekał moment i wszedł do środka, powolutku i po cichutku zamykając za sobą drzwi. Zaraz potem złapał za różdżkę i wypowiedział dwa zaklęcia – zamykające drzwi i wyciszające je. Jego mechaniczne oko zerknęło w stronę gabinetu, jakby upewniał się, że po drugiej stronie drzwi wszystko jest w porządku. Następnie Szalonooki podszedł do łóżka, stając tuż przy nim. Nie był pijany, ale czuć było od niego alkoholem.
- Klaro?...– powtórzył, obracając różdżkę w palcach.
Jego słowa nawet do mnie nie dotarły. Otulała mnie ciemność. Spokojny, nieprzerwany sen. Byłam w nim zatopiona bardzo głęboko. Moody dla pewności złapał mnie jeszcze przez koc za ramię i potrząsnął mną. Również bez reakcji. Momentalnie uśmiechnął się i zadowolony potarł twarz.
- Świetnie. Idealnie... - sapnął, powędrował palcami w górę i ostrożnie złapał za koc, tuż przy mojej buzi. Powoli zsunął go ze mnie, odkrywając mnie do połowy. – Tyle razy mi się wymykałaś... Tyle razy... - szepnął i oblizał się.
Wycelował różdżką w kominek, rozpalając go czarem. Pomieszczenie rozświetliło się, a wraz z blaskiem ognia w oku profesora błysnęło coś dziwnego... szaleństwo? Fascynacja? Może pożądanie? Poruszyłam się lekko, wciąż jednak śpiąc w najlepsze. Mężczyzna znów zerknął w stronę gabinetu, a później zacisnął palce na kocu i już pewniejszym ruchem zsunął go do samego końca, odkrywając mnie całkowicie. Wystawił dłoń w moją stronę, przez chwilę błądząc nią w powietrzu, jakby nie mógł zdecydować się od czego zacząć. Ostatecznie najpierw odgarnął mi włosy z twarzy i pogładził mnie po policzku. Zbliżył do mnie twarz i powąchał moją skórę.
- Wiesz, powinienem Cię teraz ukarać za Twoje nieposłuszeństwo... ale wyglądasz tak niewinnie, Klaro. Nie chcę, żeby ktokolwiek to zniszczył – szepnął mi do ucha, a ja znowu się poruszyłam.
Złapał mnie za podbródek i delikatnie obrócił moją twarz. Kciukiem przesunął po moich wargach. Czując łaskotanie, na moment je zacisnęłam. Mężczyzna zostawił moją twarz w spokoju, odłożył swoją różdżkę obok poduszki, by mieć ją pod ręką i usiadł obok mnie. Palcami przesunął po mojej szyi, barku, a później ramieniu. Jego mechaniczne oko zafascynowane skakało po wszystkich odsłoniętych częściach mojego ciała. Szalonooki przeniósł rękę i położył mi dłoń na kolanie, a później przesunął nią do góry, docierając do miejsca gdzie spodenki z pidżamy łączyły się ze skórą. Na moment się zawahał. Ostrożnie wsunął kciuk pod materiał, przesuwając nim po moim biodrze. Sapnął zadowolony. Podwinął mi i tak już krótką nogawkę i poruszył się niespokojnie. Zaraz potem cały nakręcony położył się tuż za moimi plecami. Pewnym, mocnym ruchem objął mnie w pasie i przysunął się do mnie, całkowicie przylegając do moich pleców. W jego spodniach wyczuwalny był wzwód. Jego gwałtowność nieco mnie wybudziła, ale nie na tyle, bym kontaktowała.
- Alex...? – szepnęłam sennie, nie otwierając oczu.
- Ćśśś...
Cały czas czułam na karku jego ciepły oddech. Był nieregularny. Gdy Moody miał pewność, że jednak śpię, wsparł się na łokciu i napierając ciałem na moje plecy, nachylił się blisko mojej szyi. Przesunął po niej wargami, a potem i czubkiem języka. Ręką którą mnie obejmował, gładził mój brzuch.
- Mógłbym Cię mieć tu i teraz... – szepnął.
Jego mechaniczne oko co rusz zerkało w stronę gabinetu. Moody przesunął dłonią w dół, kierując ją pomiędzy moje nogi. Z zadowoleniem sapiąc mi do ucha, ostrożnie dotknął mojej kobiecości przez cienki materiał spodenek. Poruszyłam się niespokojnie, odruchowo zaciskając uda. Mężczyzna momentalnie zamarł. Mruknęłam coś niewyraźnie.
- Nie martw się, nie pozwolę Cię tknąć.
Westchnął i cofnął rękę, znów gładząc mój brzuch. Leżałam niemal bezwładnie, jak zwłoki. Różniłam się od nich tylko tym, że byłam ciepła i oddychałam. Jemu widać to nie przeszkadzało. Napawał się każdą chwilą, każdym dotykiem, każdym fragmentem mnie. Widać było jednak, że chciał więcej. Pożądał mnie, choć ciągle coś go stopowało. Czy to zdrowy rozsądek, czy coś innego... nie miałam pojęcia. Przez sen dochodziły do mnie niewyraźne, ciche sapnięcia i pomruki. Pojedyncze słowa brzmiały uspokajająco. W pewnym momencie coś huknęło. Profesor błyskawicznie zerwał się z łóżka, chwycił za swoją różdżkę i na szybko nakrył mnie kocem. Poprawiając spodnie, wrócił do gabinetu. Resztę nocy już mnie nie niepokoił. Właściwie „noc", to za dużo powiedziane, bo tuż przed szóstą, ktoś znowu złapał mnie za bark i potrząsnął mną. Tym razem do skutku.
- Klaro, wstawaj – dotarł do mnie głos profesora Moodiego.
Ocknęłam się, powoli otwierając oczy. Wciąż byłam w sypialni nauczyciela od obrony. Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się zdezorientowana. Potarłam dłońmi twarz. Byłam strasznie śpiąca.
- Raz, raz. Zbieraj się ptaszyno – pospieszył mnie profesor. – Zaraz musicie wracać do siebie.
Wracać do siebie. Faktycznie. Wypadałoby, żebyśmy wróciły do dormitorium zanim wszyscy zaczną wstawać i zaleją nas falą niepotrzebnych pytań. Moody upewnił się, że nie zasnę na siedząco i wrócił do gabinetu. Zwlekłam się z łóżka i spojrzałam na dół. Moja pidżama była nieco podwinięta. Pomyślałam, że musiałam wiercić się przez sen. Poprawiłam ją, zabrałam moje ciuchy i poszłam do łazienki, żeby się przebrać. Zrobiłam to najszybciej jak umiałam. Dla ocucenia przemyłam twarz zimną wodą, przetarłam ją ręcznikiem i gotowa weszłam do gabinetu. Alex już siedziała na kanapie. Była ubrana w swoje ciuchy i nie miała na ciele żadnych śladów i zadrapań. Widocznie profesor zapewnił jej taką samą kurację jak i mi. Przyjaciółka spojrzała na mnie z uśmiechem.
- No wreszcie. Myślałam, że nigdy nie wstaniesz – dłonią poklepała miejsce obok siebie.
- Nadal śpię... - mruknęłam, ciężko siadając obok przyjaciółki. Zwiesiłam głowę i przymknęłam oczy. Alex szturchnęła mnie, a ja drgnęłam i szybko udałam, że wcale nie zasypiałam.
- Jedz Klaro – polecił profesor.
Ręką wskazał mi na stolik. Nie zwróciłam na to uwagi gdy tu weszłam, ale było na nim kilka śniadaniowych dań. Zamrugałam zdziwiona.
- Przepraszam, ale nie powinnyśmy wracać?... – zapytałam.
- Tak, tak. Zaraz was odprowadzę – westchnął Moody. – Po prostu pomyślałem, że byłoby miło zjeść sobie w takim... - oblizał się. – towarzystwie.
Mężczyzna ubrany był w białą koszulę z długim rękawem i czarne spodnie. Siedział na fotelu naprzeciw nas i uważnie mi się przyglądał. Chyba nawet uważniej niż zawsze. Zerknęłam na niego nieśmiało. Czy przeszła mu już złość? Ciężko było stwierdzić. Nie był tak oschły jak w nocy, ale i tak wydawał się jakiś dziwny. Wyglądał na nieco zmęczonego.
- Szybciej zjesz, szybciej pójdziemy – odezwał się, niecierpliwie stukając palcami w podłokietnik fotela.
Skinęłam głową. Alex objadała się słodkimi bułeczkami. Sięgnęłam po jedną, choć nie miałam wielkiego apetytu. Najchętniej wtuliłabym głowę w poduszkę i pospała jeszcze trochę. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym. Przysypiałam, żując kęs bułeczki.
- Czyli to prawda? – Alex kontynuowała przerwaną wcześniej rozmowę. – Z Sam Wiesz Kim?
- O co dokładniej pytasz królewno?
- No... czy to prawda, co mówiły centaury. Że on wróci?
Jedząc zapatrzyłam się w profesora, wsłuchując się w to o czym mówili.
- O tak... - mężczyzna zamyślił się i powoli kiwnął głową. - Tak, to całkiem prawdopodobne. Coraz częściej mówi się o jego powrocie. Można podejrzewać, że nastąpi to wkrótce.
- Dlaczego ministerstwo nic z tym nie robi? – przyjaciółka zmarszczyła brwi.
- O to mogłabyś zapytać swojego ojca.
Alex i Moody przez moment patrzyli sobie w oczy.
- Profesorze, ale pan też współpracuje z ministerstwem, czyż nie? – wtrąciłam.
- Współpracuję – mężczyzna skinął głową i spojrzał na Alex, a później na mnie. - Ale jak obie wiecie, jestem na emeryturze. Dla ministerstwa zagrożenie nie istnieje. Negują je lub ignorują. Im pasuje świat taki, jaki jest teraz – rozłożył bezradnie ręce.
- To nie ma sensu – mruknęłam, przypominając sobie nocną opowieść Draco Malfoya. – Całkiem niedawno był ten atak śmierciożerców... To przecież jasny sygnał, że coś się święci.
- Właśnie – przytaknęła Alex, wyraźnie zainteresowana tematem. – nie powinien profesor teraz szukać tych, co byli odpowiedzialni za atak? Zamiast uczyć nas tutaj w szkole?
- To nie takie proste – stwierdził Moody, zacisnął palce na podłokietnikach i nachylił się w naszą stronę. – Ale wierzcie mi, nie bez powodu naciskam na was w kwestii obrony. Na razie tyle mogę, a gdy przyjdzie właściwa pora wrócę tam, gdzie moje miejsce. Do swoich... - oblizał się zadowolony. – obowiązków.
Zamyślona wpakowałam resztę bułeczki do buzi. Profesor uśmiechał się pod nosem. Jego mechaniczne oko powoli uciekło w stronę drzwi. Mężczyzna momentalnie spoważniał i zerwał się z fotela.
- Szybko! – sapnął, łapiąc nas za rękawy i pociągając do góry. – Schowajcie się w sypialni – nakazał głośnym szeptem.
Spojrzałyśmy z Alex po sobie. Byłam blada jak ściana. Spodziewałam się najgorszego. Przyjaciółka złapała mnie za dłoń i pociągnęła do prywatnych kwater profesora.
- Nie wychodźcie póki nie powiem – Moody rzucił nam na odchodne.
Po cichu zamknęłyśmy za sobą drzwi. Patrzyłyśmy jedna na drugą, nic nie mówiąc. Alex jako pierwsza przyłożyła ucho do drzwi. Ja ostrożnie nachyliłam się, by zajrzeć przez dziurkę od klucza. Dostrzegłam, że profesor łapie za swoją laskę i trzyma się blisko drzwi wyjściowych. Nie minęło kilka sekund, a rozległo się głośne pukanie.
- Nie powinno nas tutaj być – jęknęłam.
– Mówiłam, że trzeba było wracać – stwierdziła przyjaciółka.
Nasłuchiwałyśmy. Słychać było, że profesor otworzył drzwi. Potem z kimś rozmawiał. Znów spojrzałam przez dziurkę od klucza, rozpoznając ciemny kształt w drzwiach. To profesor Snape. Wyprostowany jak struna z rękoma splecionymi za plecami. Dałam Alex znak, by też sobie spojrzała. Sama przyłożyłam ucho do drzwi.
- Tak sądziłem, że nie śpisz – powiedział Snape, ślizgając wzrokiem po zawartości pokoju. – Brakowało Cie wczoraj na patrolu.
- Miałem coś do zrobienia – odparł Moody.
- „Coś" – powtórzył Snape, unosząc brwi. – Z resztą teraz to i tak bez znaczenia. Dumbledore liczy na Twoją pomoc przy szlabanach. Jak na... okoliczności, było całkiem sporo maruderów.
- Cóż, dzieciaki nic sobie nie robią z naszych ostrzeżeń – westchnął Szalonooki i po chwili zapytał. – Dumbledore czeka w gabinecie?
Snape jedynie skinął głową, jednocześnie świdrując wzrokiem zastawiony jedzeniem stolik. Profesor Moody obmacał kieszenie.
- Dajcie mi kilka minut i do was dołączę – powiedział.
Snape odwrócił się na pięcie i oddalił się bez słowa. Szalonooki zamknął za nim drzwi i odczekał chwilę. Gdy podszedł do drzwi sypialni, odsunęłam się od dziurki od klucza, by nie dostać drzwiami w twarz. Mężczyzna otworzył drzwi i popatrzył kolejno na nas.
- Dobra dziewczyny, już na mnie czekają, więc mamy mało czasu, ale odprowadzę was.
- Jest profesor pewien? Możemy pójść same – odezwała się Alex.
- Nie chcemy sprawiać kłopotów – dodałam.
- Wolę mieć pewność, że nic się już nie wywinie. Z resztą ze mną macie przewagę – postukał palcem w swoje mechaniczne oko i mrugnął do nas tym zdrowym.
Nie było sensu się kłócić. Można powiedzieć, że od wczorajszego wieczora i tak robiłyśmy to, czego chciał profesor Moody. Jeśli powiedział, że nas odprowadzi, zrobi to. Obie upewniłyśmy się, że mamy wszystkie swoje rzeczy. W tym czasie profesor założył swój płaszcz. Wyszliśmy wszyscy razem, a później w ciszy Moody poprowadził nas przez schody i korytarze, co jakiś czas przystając lub skręcając, by na nikogo nie wpaść. Szkoła była wyjątkowo cicha o tej porze. Zapewne wszyscy w najlepsze odsypiali wczorajsze imprezy i posiadówki. Nawet obrazy w ramach były śpiące i niemrawe. Wkrótce dotarliśmy pod obraz wielkiej damy. Profesor szepnął jej słówko, by nas nie wydawała i rozdzieliliśmy się. On ruszył do gabinetu dyrektora, my zaś przeszłyśmy przez pusty pokój wspólny. Powłócząc nogami wlokłam się po schodach do sypialni. W tym czasie Alex zmecheciła dwa koce i ugniotła kanapę, żeby wyglądało, że niby tam spałyśmy. Potem zakradłyśmy się po cichu, by nie obudzić innych dziewczyn z sypialni i obie padłyśmy na swoje łóżka. Obu nam przydałby się solidny odpoczynek. Przytuliłam się do poduszki i zasnęłam.
Korzystają z faktu, że była niedziela, pospałam nieco dłużej. Później większość czasu spędziłam w sypialni, trenując ruchy różdżką. W głowie dudniły mi słowa profesora Moody'ego. Były moim napędem do nauki. Chciał znaczącej poprawy, chciał widzieć, że go słucham, że biorę wszystko na poważnie. Zamierzałam pokazać mu wszystkie te rzeczy. Być może ogarnęła mnie zbytnia pewność siebie, bo uznałam, że będę w stanie mu je pokazać jeszcze tego samego dnia. Gdy podekscytowana zbierałam się do wyjścia, w drzwiach zatrzymała mnie Hermiona. Skrzyżowała przed sobą ręce i przyjrzała mi się uważnie.
- Gdzie wczoraj byłyście?
- Co? – zapytałam zaskoczona i cofnęłam się o pół kroku.
- Gdy szłyśmy spać, was znowu nie było – Hermiona stwierdziła z wyrzutem.
- No tak. Bo wróciłyśmy trochę później... - skłamałam.
- O której? – dziewczyna zmrużyła oczy. – Musiało być już po ciszy nocnej...
Rozejrzałam się dyskretnie i odciągnęłam ją na bok.
- No bo było... - powiedziałam do niej szeptem.
Hermiona zgromiła mnie wzrokiem.
- Zdajesz sobie sprawę, że tak nie wolno? Gdyby profesor McGonagall się o tym dowiedziała...
- ...to byłaby wściekła – dokończyłam za nią. – Wiem, nie powinnam wracać tak późno, ale tak wyszło. Z resztą z tego co pamiętam, też się czasem z Harrym i Ronem snułaś po szkole po zmroku.
Hermiona zacisnęła usta. Też zerknęła na boki.
- Parę razy tylko – szepnęła.
- Ja też nie chodzę codziennie – patrzyłam jej w oczy. – Poprzednim razem mnie złapali, ale tym razem nie, więc proszę, nie mów nic nikomu...
Moja była przyjaciółka niechętnie skinęła głową. Uściskałam ją i wybiegłam z wieży, kierując się do gabinetu profesora Moody'ego. Im byłam bliżej, tym bardziej powątpiewałam w ten mój cały zryw. Może przeceniłam swoje możliwości? A co, jeśli profesor znowu ze mnie zakpi? Okaże niezadowolenie? Ostatecznie stanęłam pod drzwiami jego gabinetu i nerwowo pocierając nadgarstek, jedynie wpatrywałam się w klamkę. W pewnym momencie ktoś nacisnął na nią od drugiej strony. To profesor Moody przytrzymał drzwi, wypuszczając z gabinetu profesor McGonagall. Byli zagadani, ale gdy tylko mnie zobaczyli, zamilkli. Nauczycielka wyglądała na zaskoczoną moją obecnością. Szalonooki wręcz przeciwnie. Jego mechaniczne oko od razu się we mnie wgapiło.
- Co tu robisz Klaro? – zapytała McGonagall. – Czy coś się stało?
- Nie, nie. Wszystko w porządku – powiedziałam szybko.
Nie byłam pewna jak dużo mogę powiedzieć opiekunce domu. Nieco zbyt panicznie spojrzałam na profesora. Ten odchrząknął.
- Na zajęcia dodatkowe? Akurat teraz nie mam czasu – stwierdził mężczyzna i bezradnie rozłożył ręce. – Trochę narobiło się szlabanów za wczoraj.
Mina mi zrzedła. Profesor do tej pory niemal zawsze przyjmował mnie z otwartymi ramionami. Czy był to przypadek, czy naumyślne działanie? Nie wiedziałam, ale poczułam się, jakbym dostała cios w twarz.
- Zajęcia dodatkowe? – zapytała McGonagall, patrząc na nas na zmianę. – Wspaniała inicjatywa. Popieram, gdy uczniowie się dokształcają. Do tego z takim nauczycielem jak Ty Alastorze, lekcje muszą być naprawdę wartościowe.
Dorośli popatrzyli na siebie z wzajemnym szacunkiem. Ja opuściłam głowę, jeszcze bardziej nerwowo pocierając nadgarstek. Moody dostrzegł co robię z rękoma.
- Klaro, jeśli wszystko jest w porządku, to może przyjdziesz do mnie w innym terminie? – zaproponował, wychodząc na korytarz i zamykając za sobą drzwi gabinetu.
- Dobrze profesorze – kiwnęłam głową. – Do widzenia.
Obróciłam się na pięcie i szybkim krokiem opuściłam korytarz. Początkowo byłam nieco zła, ale później doszło do mnie, że w ten sposób można powiedzieć, że się odmeldowałam, a przy okazji zdobyłam więcej czasu na podszlifowanie swoich umiejętności. Wróciłam do dormitorium, postanawiając zająć się i trenowaniem ruchów różdżki i odrobieniem zaległych zadań – w tym referatu na historię magii.
CZYTASZ
Wbrew rozsądkowi (Severus Snape, Alastor Moody, OC) TOM I
FanfictionUWAGA: opowiadanie zawiera: seks, sceny przemocy, gwałty, molestowanie, alkohol, narkotyki http://kopciurek.blogspot.com - całe opowiadanie, zapraszam! Alex Lamberd i Klara Amber choć do tej pory za sobą nie przepadały, zostają przyjaciółkami. Dzi...