34. Nastoletnie rozterki

854 37 3
                                    

Wszystkie odpoczywałyśmy w dormitorium po tygodniowych zajęciach; Klara spała w najlepsze, Hermiona brała prysznic, a reszta dziewczyn leżała w łózkach, czytając jakieś magazyny. Nagle do pokoju ktoś zapukał. Spojrzałyśmy po sobie, zastanawiając się, która z nas czekała na jakiegoś gościa, po czym Lavender Brown podeszła do drzwi, otwierając je. W przejściu stała Mcgonagall.

- Pani profesor? – Zdziwiła się dziewczyna, wpuszczając nauczycielkę do środka. – Coś się stało? – Kobieta nie odpowiedziała, tylko rozejrzała się po zgromadzonych, a jej wzrok zatrzymał się na mnie. Już wiedziałam, o co jej chodziło. Podniosłam się niepewnie z łóżka, zakładając na nogi czarne baleriny.

- Panno Lamberd, zapraszam za mną – odezwała się nagle, po czym wyszła z dormitorium, zostawiając wszystkie dziewczyny w konsternacji. Westchnęłam cicho i ruszyłam za nią. W pokoju wspólnym zdążyło zrobić się już małe zamieszanie. Wiadomość o Mcgonagall w Gryffindorze poruszyła wszystkich.

- Co jest? – Zapytał George, kiedy przechodziłam wraz z profesorką koło zebranych. – Przyłapali cię wczoraj? – Skrzyżował ręce na piersi, pokazując tym samym, że jest mu to zupełnie obojętne. Przystanęłam na moment, pragnąć mu wyjaśnić tak wiele rzeczy.

- Nie teraz, panie Weasley – upomniała go kobieta. – Panno Lamberd, możemy iść dalej? – Dodała, widząc jak biję się z myślami. Kiwnęłam więc głową i razem opuściłyśmy nasz dom. Myślałam, że czekać mnie będzie rozmowa w cztery oczy, ale gdy ruszyłyśmy w stronę piętra, na którym znajdował się gabinet samego dyrektora, wiedziałam że będzie to trudniejsze niż sądziłam.

Kobieta wypowiedziała hasło, wpuszczając mnie pierwszą za chimerę. Pokonałyśmy strome, zakręcone schody i weszłyśmy do dużego pomieszczenia, w którym znajdowała się niezliczona ilość różnych, dziwnych rzeczy. Po jednej stronie na żerdzi siedział sporych rozmiarów Feniks i spał sobie w najlepsze, po drugiej stronie stała kamienna misa z bardzo jasnym, błękitnym płynem w środku. Na środku znajdowało się obszerne biurko, za którym siedział sam Dumbledore, a po obu jego stronach stali nauczyciele, którzy byli wczoraj obecni przy ataku Flinta. Chłopak również był obecny w tym gronie. Sterczał koło Snape'a z zaciętą miną. Wyglądał na mocno poobijanego. Na łuku brwiowym miał rozcięcie, a na rękach sińce.

- Dzień dobry, panno Lamberd – odezwał się staruszek, gdy tylko mnie zobaczył. Od razu wyczarował przed sobą fotel, w którym najprawdopodobniej miałam usiąść. Uniosłam głowę, spoglądając niepewnie na opiekunkę swojego domu. Nie miałam ochoty opowiadać przy nauczycielach o wszystkim, co mnie wczoraj spotkało.

- Siadaj, Alex – zaleciła Mcgonagall, kładąc dłoń na moim ramieniu.

- Zaczynajmy – odezwał się lekko podirytowany Moody, a jego magiczne oko wirowało wpatrzone w Marcusa. – Co z nim robimy, Albusie? – Wskazał zamaszyście laską na Ślizgona.

- Alastorze, poczekajmy aż panna Lamberd usiądzie – uspokoił go dyrektor. Podeszłam więc do fotela, ale ostatecznie nie usiadłam w nim. Wtedy czułabym się jak na jakimś przesłuchaniu w jednym z departamentów w Ministerstwie Magii.

- Nie chcę siadać – odezwałam się cicho, dotykając ręką ramienia. Zaczęłam pocierać je nerwowo.

- No dobrze – westchnął Dumbledore. – W takim razie...

- Tutaj nie ma o czym dyskutować. Ten gnojek rzucił się na uczennicę! – Przerwał dyrektorowi Moody, a magiczne oko w dalszym ciągu wirowało jak szalone. – To wszystko zasługa twojego wychowania, Snape! Pozwalasz tym bachorom na wszystko! – Profesor od Eliksirów stał wyprostowany z rękoma splecionymi na plecach, a z jego spojrzenia nie dało się wyczytać absolutnie niczego.

- Alastorze! – Zagrzmiał Dumbledore. – Proponuję zacząć od początku. Pan Flint na pewno poniesie zasłużoną karę, ale muszę najpierw wysłuchać panny Lamberd. – Wszyscy popatrzyli w moją stronę. Snape również. Skrzyżowałam swoje spojrzenie z jego i od razu zrobiło mi się goręcej. Mężczyzna musiał widzieć, co się ze mną dzieje, ponieważ zauważyłam delikatne drgnięcie w kącikach jego ust.

- Panno Lamberd, proszę mówić! – Ponaglił mnie profesor Moody, wspierając się na lasce. Zacisnął na niej palce, aż zbielały mu knykcie.

- Flint zaczepiał mnie w łazience – odezwałam się w końcu cicho, spuszczając wzrok na podłogę. – Potem kiedy wracałam do dormitorium, napadł na mnie... - podniosłam niepewnie głowę, spoglądając na chłopaka, który nie wyglądał na przejętego. Patrzył na mnie nienawistnie, a jego wzrok mówił mi, że niczego nie żałuje i zrobiłby to raz jeszcze, gdyby miał okazję.

- Mów dalej, Alex – odezwała się Mcgonagall, cały czas trzymając mnie za ramię, chcąc tym samym dodać mi otuchy.

- Pchnął mnie na ścianę i zaczął się dobierać. Powiedział, że zdobędzie 10 punktów, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobi w szkole – skończyłam, nie chcąc przypominać sobie dokładnie wszystkiego, co wczoraj zaszło.

- Jakie 10 punktów? – Zdenerwował się Moody. – O czym ona mówi?

Snape nie spuszczając ze mnie wzroku, wyciągnął z kieszeni ten sam zeszyt, który zabrał Ślizgonom w Hogsmeade i wręczył go dyrektorowi. Staruszek zmarszczył siwe brwi, przeglądając zawartość notesu.

- Co to jest?! – Moody wyglądał, jakby przestawał nad sobą panować. Dokuśtykał szybko do dyrektora, zaglądając mu przez ramię, po czym wyrwał zeszyt i sam zaczął go kartkować jak szalony. – Skąd to masz, Snape?! Co to za punktacje? Panna Lamberd 10 punktów? Dziewica? Hermiona Granger? Szlama? Klara Amber... - Moody zamknął z głośnym hukiem zeszyt, rzucając go na biurko dyrektora. – Żądam surowej kary dla każdego Ślizgona, który został wymieniony w tym godnym pożałowania się zeszycie!

- To trzeba będzie cały Slytherin ukarać – burknął cicho Flint i uśmiechnął się cwanie. Szalonooki wyciągnął szybko różdżkę, mierząc nią w chłopaka, który drgnął nieznacznie.

- Proszę cię, Alastorze, schowaj swoją różdżkę – powiedział gniewnie Dumbledore. – Już raz rozmawialiśmy o takich metodach wychowania.

- Albusie, nie widziałeś tej dziewczyny wczoraj wieczorem – warknął Moody. – Nie możemy pozwolić na to, żeby po szkole chodziły takie elementy, jak ten tutaj – wskazał głową na Ślizgona.

- Oczywiście masz rację, drogi przyjacielu – odparł staruszek, splatając palce. – Severusie, dopilnujesz, żeby pan Flint nigdy więcej nikogo nie skrzywdził.

- Oczywiście, dyrektorze – odparł mrocznie Snape.

- On nic nie zrobi! – Pieklił się Moody. – Jeszcze go poklepie po ramieniu.

- Licz się ze słowami – warknął Snape. – Nie popieram takiego zachowania.

- Wczoraj mówiłeś co innego!

Profesor od Eliksirów nie opowiedział.

- Panie Flint – zwrócił się Dumbledore do chłopaka. – Kto pana tak poturbował?

- Nikt – odparł szybko chłopak, rzucając przelotne spojrzenie Moody'emu. Zmarszczyłam lekko brwi, również zerkając na nauczyciela, który zachowywał się nad wyraz poważnie. Jeszcze nigdy nie widziałam go takim skupionym i formalnym. To było dla mnie coś nowego. Nauczyciel przeważnie starał się być miłym i przyjacielskim człowiekiem, a teraz zachowywał dystans. Czyżby to wszystko aż tak go poruszyło? – Spadłem ze schodów – dodał.

- A co z przedmiotowym traktowaniem kobiet? – Zapytała nagle Mcgonagall. – To jest obrzydliwe, Albusie. W Hogwarcie nigdy wcześniej coś podobnego nie miało miejsca.

- Severusie, Minervo – zamyślił się na moment staruszek po czym rzekł – jako, że jesteście opiekunami domów, będziecie musieli porozmawiać ze swoimi uczniami na ten temat. Każdy najmniejszy wybryk będzie surowo karany, każdy żart czy rozmowa na ten temat również.

- Domyślam się, że tylko Ślizgoni wpadli na tak durny pomysł – prychnął Moody, spoglądając wyzywająco na Snape'a.

- Alastorze, wystarczy – ostrzegł go staruszek, podnosząc się powoli ze swojego fotela. – Severusie, dopilnuj aby kara dla pana Flinta była adekwatna do jego czynów.

- Nie musisz się o to martwić, Albusie. – Snape uśmiechnął się chytrze.

- Teraz najważniejsze, pan Flint ma przeprosić pannę Lamberd za wszystkie przykrości, jakie jej wyrządził.

- Nie trzeba - odpowiedziałam szybko. – Chciałabym stąd wyjść, jeżeli mogę. – Ja naprawdę nie potrzebuję żadnych przeprosin od niego.

- To nie będzie konieczne, Albusie – odezwał się Moody, podchodząc do mnie. – Myślę, że wszystko zostało już powiedziane. Oby tylko niektórzy wywiązali się ze swoich obietnic – spojrzał znacząco na Snape'a.

Dumbledore kiwnął głową, a następnie poprosił swoją zastępczynię, żeby jeszcze przez chwilę z nim została, a cała reszta mogła spokojnie opuścić jego gabinet. Snape chwycił Marcusa za szatę i siłą wyprowadził. Moody natomiast poklepał mnie nieznacznie po ramieniu, po czym szybko zabrał rękę.

Gdy stanęłam przed chimerą, Ślizgon wykorzystał sytuację, że obaj nauczyciele wymieniali między sobą kilka uwag i nachylił się nade mną. Zrobiłam krok w tył, ale chłopak złapał mój nadgarstek, zmuszając do stania w miejscu.

- Dokończymy sobie to, co zacząłem, a wtedy nawet warowanie tych dwóch psów ci nie pomoże! – Wysyczał wściekle do mojego ucha. – Tym razem w dupie mam jakieś punkty. Zapłacisz mi za wszystko, co się stało!

- Odsuń się od niej! – Zagrzmiał nagle Moody, wyciągając szybko różdżkę, ale chłopak momentalnie mnie puścił, unosząc ręce w obronnym geście.

- Nie dotykam jej – powiedział głośno. – Mogę już iść?

- Idź – wtrącił się Snape. – Wieczorem widzę cię na pierwszym szlabanie u mnie.

- Jak pan profesor sobie życzy – warknął przesłodzonym tonem Flint. Opuścił ręce, włożył do kieszeni i odszedł pospiesznym krokiem w głąb korytarza. Mężczyzna patrzył za nim, mrużąc niebezpiecznie oczy.

- Zrobił ci coś? – Zapytał przejęty Moody. Potrząsnęłam szybko głową. – To dobrze. W takim razie zapr...

- Za mną, Lamberd – rzekł szybko Snape. – Do mojego gabinetu.

- To nie będzie konieczne, Snape – zdenerwował się Szalonooki, chwytając mocno laskę.

- Ten cały precedens dotyczy domu, którym się opiekuję, więc jak najbardziej sytuacja wymaga tego, abym porozmawiał z panną Lamberd na osobności – wytłumaczył Snape, nie racząc nawet spojrzeć na Moody'ego. Obrócił się szybko na pięcie, ruszając przed siebie. Spojrzałam niepewnie na nauczyciela od Obrony, a ten tylko wskazał laską na swojego kolegę, chociaż wyglądał na niezadowolonego i kazał mi ruszyć za nim. Pożegnałam się więc z nauczycielem, chociaż chciałam spędzić z nim chwilę. On zawsze mnie rozumiał i chciał dla mnie jak najlepiej, czego nie mogłam powiedzieć o brunecie, który stąpał przede mną.

Weszliśmy do lochów bez słowa. Snape otworzył gabinet, wpuszczając mnie pierwszą do środka, po czym wszedł za mną. Nie bardzo wiedziałam, o czym chciał jeszcze ze mną rozmawiać. Mężczyzna wyminął mnie, otworzył jedną z szuflad, szukając czegoś. Patrzyłam na jego ruchy z lekko otwartą buzią, uświadamiając sobie, że to właśnie na tym biurku Snape dotknął mnie w taki sposób, że na samą myśl, miałam ochotę skomleć.

- Lamberd! – Warknął, aż podskoczyłam. – Siadaj, na miłość boską! – Rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu kanapy, ale gabinet Snape'a urządzony był z minimalizmem. U Moody'ego było o wiele przytulniej i przyjemniej. Tutaj każdy miał prawo poczuć się jak na szlabanie, chociaż wcale nie musiał go odbywać. – Tutaj.

Brunet wskazał dłonią na fotel za swoim biurkiem. Przełknęłam głośno ślinę, raz jeszcze spoglądając niepewnie na mężczyznę. Czy on rzeczywiście chciał, żebym usiadła na jego miejscu?

- Na co czekasz? – Zdziwił się, unosząc jedną brew. – Chyba wyraźnie powiedziałem, gdzie masz usiąść.

Skinęłam głową i podeszłam do fotela, który stał zdecydowanie za blisko mężczyzny i wszystkich jego rzeczy. Usiadłam na skraju mebla, splatając ze sobą dłonie, które później położyłam na spódnicy. Snape na nowo zaczął grzebać w szufladach biurka.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że nic by się nie stało, gdybyś siedziała w Wieży, a nie włóczyła się po zamku? – Zagadnął, nie patrząc na mnie. W dalszym ciągu przeglądał zawartość szuflad.

- Myślę, że to nie ma nic do rzeczy – odparłam nieśmiało – profesorze – dodałam szybko, widząc jak Snape zamiera w bezruchu. – On jest nieobliczany i ma jakieś urojenia o byciu najlepszym poprzez zaliczenie wszystkich panienek w szkole.

- Język, Lamberd – upomniał mnie Snape, kontynuując przeglądanie swoich rzeczy. W końcu udało mu się znaleźć to, czego szukał; wyciągnął mały pojemniczek, wpychając mi go bezceremonialnie do rąk.

- Co to jest? – Zdziwiłam się, oglądając specyfik ze wszystkich stron.

- Maść na twoje siniaki – odparł, prostując się.

- Powiedziałam już profesorowi Moody'emu, że nie potrzebuję tego – skrzywiłam się, chcąc oddać lubrykant nauczycielowi. – Nic mi się nie stało, a siniaki niedługo znikną. Nie potrzebuję współczucia.

- Współczucia – prychnął Snape, nachylając się nade mną. Wsunęłam się głębiej w fotel, pragnąć zatopić się w nim na stałe. – Uwierz mi, że jak najdalszy jestem od takich uczuć wobec ciebie, dziewczyno. Użyj tego. Teraz – nacisnął na ostatnie słowo, wracając do poprzedniej pozycji.

Poruszyłam się niespokojnie, otwierając wieczko. W środku znajdował się błękitny, bezwonny, balsam.

- Em... - zaczerwieniłam się. – Może się pan odwrócić?

Snape wykrzywił usta w uśmiechu, opierając się o biurko. Skrzyżował ręce na piersi, bacznie mnie obserwując.

- Doprawdy, Lamberd? – Zakpił. – Pozwalałaś mi na gorsze rzeczy, a masz problem z pokazaniem nóg? – Zaczerwieniłam się jeszcze bardziej. Jednak Snape wciąż pamiętał o tym, co się wydarzyło między nami. Moje wnętrzności ścisnęły się boleśnie. Nałożyłam więc trochę substancji na palce i drżącą ręką podwinęłam spódnicę, ukazując blade, szczupłe uda z kilkoma fioletowymi plamkami. Wtarłam w nie szybko maść i zakryłam z powrotem nogi.

- Tak lepiej – mruknął zadowolony mężczyzna. – Używaj tego raz dziennie, a do tygodnia nie powinno być śladu.

- Dziękuję.

- Jeszcze jedno, Lamberd. Moody nie ma z tym nic wspólnego. Nie mam w zwyczaju rozdawania swoich eliksirów byle komu.

Kiwnęłam głową i przez chwilę siedziałam w ciszy, po czym próbowałam wstać, ale profesor Snape znajdował się zbyt blisko mnie. W dalszym ciągu opierał się o biurko i ani myślał o przesunięciu się, żebym mogła spokojnie przejść. Musiałam więc spiąć się w sobie i wyjść z jego gabinetu bez żadnego kontaktu fizycznego.

Podniosłam się niepewnie, znajdując się niecałą długość ramienia od jego klatki piersiowej. Snape uśmiechał się kpiąco, widząc jak bezradna jestem. Spojrzałam mu prosto w oczy, czując jak powietrze wokół nas zaczyna się elektryzować. Atmosfera była tak gęsta, że można było ją ciąć nożem. Poczułam mrowienie na całym ciele i przyjemny ucisk między nogami. Od tego wszystkiego dostałam gęsiej skórki.

Wyminęłam go szybko, zahaczając butem o kant biurka i chwiejnym krokiem podeszłam do drzwi. W głowie mi szumiało, a na twarzy czułam palące wypieki.

- Do widzenia – pisnęłam nienaturalnym głosem, chwytając za klamkę.

- Uważaj na siebie, dziewczyno – odpowiedział Snape, a ja czym prędzej wyszłam na korytarz, oddychając głęboko. Oparłam się o ścianę obok, słysząc bicie własnego serca. Jak on mógł tak bardzo mieszać mi w głowie. Przeważnie nawet na mnie nie spogląda, uważa za dziecko, a w następnej chwili każe mi uważać i przygotowuje dla mnie lekarstwo. W takich chwilach zapominałam o wszystkich, a w szczególności o George'u.

- Otrząśnij się, Alex. On to robi specjalnie. Miesza ci w głowie – powiedziałam sama do siebie, odpychając się od ściany. Spojrzałam raz jeszcze na drzwi od jego gabinetu i ruszyłam do wielkiej Sali na śniadanie. Byłam tak głodna, że zjadłabym cokolwiek.

Gdy weszłam do pomieszczenia, większość głów z naszego domu wpatrywała się we mnie zaciekawiona. Podeszłam do miejsca, gdzie siedziała większość moich przyjaciół i usiadłam obok Klary. Dziewczyna zdawała się być jakaś nieobecna, aczkolwiek uśmiechała się podgłupiasto do swojej nietkniętej owsianki, którą mieszała cały czas łyżką. Szturchnęłam ją ramieniem, budząc z letargu.

- Dotarłaś cała do Gryffindoru wczoraj? – Spytałam.

- Co? Och... tak! – Odparła, wyszczerzając się jeszcze bardziej, po czym zajrzała mi przez ramię na stół Ślizgonów. Patrzyłam na nią zaciekawiona.

- Czy jest coś o czym nie wiem? – Zmarszczyłam brwi, również się uśmiechając.

- Nie wiem, czy powinnam ci mówić – pisnęła, czerwieniąc się. Zachowywała się identycznie jak ja przed chwilą. Od razu wiedziałam, że musiało coś się wydarzyć między nią, a którymś Ślizgonem. Obstawiałam Lucjana, ponieważ Klara podobała mu się na swój sposób.

- Gadaj.

Dziewczyna zaczerwieniła się jeszcze bardziej, po czym nagle przybrała poważny wyraz twarzy.

- Zostawiłaś mnie wczoraj z nimi! – Oburzyła się, dalej mając czerwone policzki. – Samą!

- Po twoim zachowaniu widzę, że wyszło ci to na dobre – wzruszyłam ramionami. – Więc nie wiem, czemu się burzysz?

- Ale... ale...

- Wiem – westchnęłam głęboko, przytulając się do przyjaciółki. – Chciałam po ciebie wrócić, ale Pokój Życzeń nie chciał mnie wpuścić z powrotem. Przepraszam.

- Pocałowałmniewustaonmnie w usta – powiedziała nagle na wdechu. Chciałam się od niej odsunąć, ale dziewczyna w dalszym ciągu wtulała się we mnie, nie chcąc puścić.

- Że co?

- Mój pierwszy pocałunek! – Ekscytowała się już nieco spokojniej.

- Z kim?! – Rozszerzyłam oczy z niedowierzania. Klara w końcu pozwoliła mi złapać oddech, odsuwając się. – Z Lucjanem?!

Dziewczyna pokręciła szybko głową, a jej wzrok co chwilę zbaczał na stój Slytehrinu.

- Z Draco – szepnęła mi do ucha, nachylając się, po czym szybko odsunęła, czekając na moją reakcję. Z niedowierzenia otworzyłam szeroko oczy i buzię.

- Serio?! – Zapytałam. – Ale... z języczkiem?!

Klara zrobiła się czerwieńsza niż przedtem. Myślałam, że zaraz jej głowa eksploduje, a z uszu będzie leciała para.

- Jak znowu cię z nim zostawię, to chyba wylądujecie w łóżku – zaśmiałam się, po czym dostałam w ramię od blondynki.

- Co ty wygadujesz?!

- Jesteście parą? – Drążyłam dalej.

- Em... - skomentowała Klara, zastanawiając się nad tym. – Nie wiem. Chyba nie, ale dzisiaj mamy spotkanie w bibliotece. Będę mu pomagała z tym referatem... a może to randka?

- Nie sądzisz, że on w ten sposób próbuje cię wykorzystać? – Posmutniałam trochę. Nie sądziłam, aby Draco Malfoy pocałował Klarę dla czystej przyjemności. Zapewne miał w tym ukryty jakiś cel. Może właśnie nie chciał, aby blondynka zrezygnowała z napisania wypracowania za niego?

- Nie wykorzystuje mnie! Ja sama chcę! Ile razy mam ci powtarzać, a teraz kiedy mnie... no wiesz... - Rozmarzyła się na moment. – Może pójdziemy razem na bal?

- Nie wyjeżdżałabym tak daleko w przyszłość – mruknęłam, spoglądając na zastawiony stół. Chwyciłam swoją ulubioną bułeczkę maślaną i zaczęłam żuć ją powoli.

- W ogóle, to co się dzisiaj rano stało? – Spytała po chwili przyjaciółka, odsuwając od siebie owsiankę. – Wszyscy mówią, że wyszłaś z Mcgonagall. W dodatku George był jakiś nie swój. Pokłóciliście się?

- Zerwał ze mną – odparłam, spoglądając na bliźniaków siedzących kilka miejsc dalej. Fred szeptał coś do ucha Angelinie, a jego brat wyglądał na przybitego. Od razu zrobiło mi się go żal.

- Słucham?! – Klara otworzyła szeroko usta, nie dowierzając. – Naprawdę? Co się stało?

-Myślał, że specjalnie poszłam wczoraj do Ślizgonów, zostawiając go – odparłam. To wszystko, co wczoraj i dzisiaj miało miejsce, zaczynało mnie powoli przytłaczać. W dodatku nie byłam do końca pewna, czy chciałam opowiedzieć Klarze o Flincie. Zapewne i tak cały Slytherin już o tym wiedział. Kwestią czasu było rozniesienie tego dalej, chociaż miałam nadzieję, że ustaną przynajmniej pogawędki o zaliczaniu dziewczyn na punkty.

- Jeżeli chcesz, pójdę mu zaraz wszystko wytłumaczyć! – Zaoferowała Klara, wstając. Pociągnęłam ją za ramię, by usiadła.

- Nie ma takiej potrzeby – burknęłam, odwracając wzrok od Weasley'ów. – Właściwie, to nie wytłumaczyłam mu, dlaczego nie przyszłam do niego wczoraj.

- Co? – Zdziwiła się Gryfonka. – Jak to? Czemu? Przecież, gdybyś wszystko mu wyjaśniła tak, jak trzeba, to na pewno by ci wybaczył, a tak to dalej myśli, że zrobiłaś to specjalnie!

- Wiem, ale... widzisz, przez to wszystko nie kumpluję się z Ronem. Sama nie wiem... niech zostanie tak, jak jest. Nie będę mu się tłumaczyła ze wszystkiego. Jeżeli mi nie ufa, to jego problem – wzruszyłam ramionami na koniec, biorąc kolejny kęs bułeczki.

- Jesteś pewna?

- Nie – odparłam zgodnie z prawdą. – Nie jestem już niczego pewna, Klara – westchnęłam i spojrzałam na nią smutno. Zauważyłam, że w jej białej koszuli brakuje jednego guzika.

- Zgubiłaś? – Zapytałam śmiejąc się i pokazując palcem na miejsce, w którym powinien znajdować się guzik od ubrania. Dziewczyna spojrzała w dół i zesztywniała na moment.

- No... tak... Szarpnęłam za bardzo koszulą i odpadł. Nie mogłam go potem znaleźć.

- Robisz się rozkojarzona. Czy to wszystko przez „pana" Ślizgona? – Poruszyłam brwiami.

- Weź! - Klara zmarkotniała, ale za chwilę przypomniała sobie coś innego i ponownie nachyliła się w moją stronę.

- Wczoraj Lucjan mnie odprowadził...

- To dobrze. Inaczej dostałby w mordę.

- Lucjan powiedział, że Flint coś przeskrobał i Snape bardzo się na niego zezłościł – kontynuowała. Spojrzałam na nią skupiona, czekając na dalszą część. – Jak wracaliśmy, natknęliśmy się na niego i tego Ślizgona. Nie widzieli nas, ale powiem ci, że nigdy wcześniej nie widziałam tak zezłoszczonego Snape'a. Podobno Flint napadł na jakąś dziewczynę i chciał jej zrobić krzywdę. Snape dużo krzyczał na niego i nie pamiętam dokładnie, co mówił, ale był naprawdę, naprawdę zły.

- No cóż... - nie wiedziałam jak to skomentować. – Może miał powód, żeby być zły.

- To nie jest powiązane z tobą? Po coś w końcu przyszła po ciebie Mcgonagall. Flint zrobił ci krzywdę? Ciągle ci się naprzykrzał – zauważyła blondynka.

- Nie – odpowiedziałam z ociąganiem. – Nie mam z tym nic wspólnego. Spokojnie.

- To dobrze – uśmiechnęła się z wdzięcznością Klara na nowo mnie przytulając.

Siedziałyśmy jeszcze przez chwilę. Ja zabierałam się za kolejną bułeczkę, a przyjaciółka w dalszym ciągu uśmiechała się do siebie z rozmarzonym wyrazem twarzy. W dalszym ciągu nie tknęła swojej owsianki.

Nagle podszedł do nas Lucjan. Wszystkie głowy Gryfonów obróciły się w jego stronę. Kątem oka zauważyłam, jak George podnosi się szybko ze swojego siedzenia, ale Fred zatrzymał go w ostatniej chwili. Brunet podszedł do nas, przywitał się z Klarą machnięciem ręki i nachylił się nade mną.

- Możemy porozmawiać? – Szepnął.

- Tak bez słowa do swojej dziewczyny? – Zironizowałam, wstając powoli. Klara obrzuciła mnie wrednym spojrzeniem, ale nie odezwała się ani słowem. Lucjan odciągnął mnie od stołu naszego domu, wkładając ręce do kieszeni.

- Flint powiedział mi, co miał zamiar zrobić – zaczął. Skrzywiłam się.

- No i? Po co mi to mówisz?

- Nie popieram tego, ok? – Odparł, wyciągając ręce, które uniósł w obronnym geście. – Uważam, że to głupota. Nie na tym miała polegać nasza zabawa.

- Zabawa – prychnęłam.

- No nieważne. W każdy razie uważam, że to było głupie. Poza tym, chciałbym cię zaprosić na ognisko – uśmiechnął się, puszczając mi oczko.

- Ognisko? Jakie znowu ognisko? – Zdziwiłam się, kręcąc głową. Co ten Ślizgon znowu wymyślił?

- Organizujemy z kilkoma Ślizgonami mały wypad do Zakazanego Lasu dzisiaj. Weźmiemy browary, rozpalimy sobie ognisko, posiedzimy trochę i wrócimy.

- Zakazany Las?! Oszalałeś? – Postukałam się po czole palcem. – Poza tym, co z Klarą?

- Co ma z nią być? – Zapytał Lucjan. – Ona nie pójdzie. Boi się wszystkiego.

- Co za Ślizgoni tam będą? – Spytałam, mrużąc nieznacznie oczy. – Jeżeli ktoś z bandy Flinta albo jakiś inny pojeb, to nie idę.

- Co ty – zaśmiał się chłopak, obejmując mnie ramieniem. Popatrzyłam na jego rękę z niesmakiem. – Ja, Malfoy, może jeszcze kilka osób z waszego rocznika i tyle.

- Mogę zaprosić kogoś od nas?

- Gryfoni? No nie wiem. – Lucjan zaczął się zastanawiać.

- Wiesz, że za sam wypad do Zakazanego Lasu, możemy dostać szlabany na cały rok?

- Wiem – poruszył gustownie brwiami. – Trochę adrenaliny nie zaszkodzi.

- Ja już mam jej dość – burknęłam. – Ale przemyślę to.

- No przemyśl, ale co do męskiej części z twojego domu, to nie jestem do końca przekonany. Draco nie lubi waszego domu.

- To po co mnie zaprasza?

- Ja cię zapraszam – zaśmiał się chłopak, obejmując mnie mocniej.

Nagle zrobiło się małe zamieszanie. Obróciłam głowę widząc, jak George przeskakuje przez stół i zmierza szybko w naszą stronę. Zanim zdążyłam zareagować, chłopak pchnął Lucjana i chwycił go za kołnierz koszuli.

- Cudze dziewczyny podrywasz?! – Krzyknął zdenerwowany, potrząsając Ślizgonem.

- Wyluzuj – prychnął Lucjan nic sobie z tego nie robiąc. Wyswobodził się szybko z uchwytu George'a i odsunął. – Mówiłem ci, Alex – dodał, patrząc na mnie. – Męska część waszego domu odpada.

- Co ci odbija?! – Zdenerwowałam się na bliźniaka. – Wczoraj ze mną zerwałeś, a dzisiaj tak się zachowujesz? Czego ty chcesz, w ogóle?!

- Nie zerwałem z tobą! – Warknął.

- Jak to nie?!

- Zerwał? – Zainteresował się Lucjan. – Więc mam szansę, żeby pójść z tobą na bal?

George zamachnął się, ale Ślizgon odskoczył w ostatniej chwili.

- Wynoś się! – Wrzasnął na chłopaka.

- To ty się nie wtrącaj! – Syknęłam wściekle. – Rozmawialiśmy tylko!

- Obejmował cię!

- Jesteś nienormalny! Tak samo zachowałeś się w stosunku do Rona! Każdego faceta będziesz tak traktował, co się do mnie zbliży? Powinieneś trochę przystopować!

- Chodź! – Odezwał się nagle Fred, podchodząc do nas. Próbował odciągnąć brata, ale ten nie dawał za wygraną.

- Czy ty nie rozumiesz, że ja... -zatrzymał się na moment.

- Nie rób tego, bracie – ostrzegł go Fred. – To nie pora na to.

- Że ty co? – Zainteresowałam się. Lucjan spoglądał to na mnie, to na George'a, po czym zagwizdał głośno.

- Robi się nieswojo. Ja spadam. Alex, przemyśl to, co ci powiedziałem – rzekł, włożył ręce do kieszeni i ruszył w stronę wyjścia. George chciał pobiec za nim, ale Fred trzymał go mocno za ramiona.

- Pierdolę! – Przeklął i wyrwał się w końcu Fredowi. Popatrzył na mnie zbolałym wzrokiem, po czym również ruszył w stronę wyjścia, ale z mniejszym entuzjazmem niż przed chwilą. W progu minął się z Ronem. Młodszy rudzielec spojrzał zdezorientowany na swojego brata, kiedy ten próbował go wyminąć.

- Co się stało? – Spytał, kiedy w końcu podszedł do Freda. Bliźniak machnął na niego ręką, wracając do Angeliny. Zerknęłam na Klarę, która przez całą naszą rozmowę siedziała z otwartą buzią i również postanowiłam opuścić Wielką Salę. Zdecydowanie, to wszystko zaczynało mnie powoli przerastać... 


Wbrew rozsądkowi (Severus Snape, Alastor Moody, OC) TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz