135. Strach i prawda

733 37 7
                                    

Otworzyłam oczy. Jedynym co dostrzegałam, była ciemność. Przy próbie wzięcia głębszego oddechu coś zbliżało się do moich ust, niemal mi je przytykając. Zupełnie tak, jakbym miała na głowę narzucony worek. Siedziałam na czymś z rękami związanymi z tyłu. Próbowałam się poruszyć, ale ciało nie reagowało. Czułam je, a jednak nie miałam nad nim zupełnej kontroli. Niedobrze. Serce waliło mi jak oszalałe. Ogarniała mnie panika. Usilnie próbowałam sobie przypomnieć, co przed chwilą robiłam. Gdzie byłam. Kogo widziałam. Poszukiwałam wskazówek dla miejsca, w którym właśnie się znalazłam. Przecież dopiero co byłam w szkole... na pewno niedawno miałam jakieś lekcje... Nikt przecież nie porwałby mnie z Hogwartu! Czyli to znowu Angelina z koleżankami? Ale przecież nic im nie zrobiłam! Trzymałam się z daleka od Freda. Nie miały powodu!... Może więc chodziło o Pansy? Ale przecież Flinta już nie było... Centaury... Centaury z nim skończyły. Pansy nie mogła przecież współpracować ze śmierciożercami... A może mogła? Tak ciężko mi się zbierało myśli. Gdyby tylko język chciał mnie słuchać, powiedziałabym głośno, że to wcale nie jest śmieszne. Nie bawiło mnie to!

Gdy już myślałam, że nie może być gorzej, poczułam lodowatą dłoń wspinającą się po mojej łydce. Druga odsłoniła mój bark. Trzecia wdarła się pod ubranie. Nadal nie mogłam się poruszyć. Pragnęłam krzyczeć. Wyć. Wołać o pomoc. Ręce obłapiały mnie i było ich coraz więcej. Wszystkie bez wyjątku były zimne niczym ręce trupa. Wbijały swoje palce. Drapały mnie.

Nagle usłyszałam szelest materiału podobny do tego jaki wydają pocierające o siebie nogawki spodni. Ciche szur, szur, szur. Towarzyszył temu odgłos ciężkich, miarowych kroków. Ktoś mocno złapał mnie za barki, wbijając w nie palce. Usłyszałam za plecami znajome sapnięcie.

– Zostawcie ją – warknął męski, niezadowolony głos. – Nie pamiętacie już?... Ma być w jednym kawałku! Dla Niego!

Ktoś gwałtownie przechylił krzesło do tyłu, wyrywając mnie spod dotyku lodowatych dłoni, a ja poczułam się tak, jakbym spadała w przepaść. Drgnęłam gwałtownie, próbując uchronić się przed upadkiem. Jedynym co tak naprawdę osiągnęłam, było... łupnięcie czołem prosto w blat stołu. Adrenalina zagłuszyła ból. Spanikowana złapałam za różdżkę i poderwałam się na równe nogi, omal nie wywracając stolika, przy którym – jak się okazało – zasnęłam. Mój nagły ruch sprawił, że buteleczka atramentu wywróciła się na częściowo zapisany pergamin i książkę traktującą o wymazywaniu pamięci. Szybko podniosłam ją z ociekającego czernią blatu. Atrament chlapnął na wszystko wokół, a trybiki w mojej głowie dopiero zaczynały zaskakiwać.

Powoli dochodziłam do siebie i rozumiałam, że to był tylko ponury sen. Nikt nie zarzucił mi worka na głowę, nikt mnie nie unieruchomił, nikt nie dotykał, nikt za mną nie stał, ba, nawet nie było nikogo w pobliżu! Stałam teraz w starej, pustej klasie do Obrony Przed Czarną Magią, gdzie wcześniej zdarzało mi się ćwiczyć z profesorem Moodym. W tej chwili byłam tu tylko ja i te mnóstwo nieużywanych mebli, które służyły mi czasem za tymczasowe schronienie w trakcie ciężkich lekcji. Pamiętałam już, że schowałam się tutaj, żeby poczytać w spokoju. Zmęczenie musiało wziąć górę i dlatego zasnęłam nad książką i pergaminem. Opadłam na krzesło, przetarłam dłońmi twarz i westchnęłam ciężko.

Po pobycie w skrzydle szpitalnym nadal nie czułam się najlepiej. Dręczyły mnie koszmary, momentami robiło mi się słabo i miałam wrażenie, że wypuszczono nas o wiele za wcześnie. Musiałam jednak zaufać pielęgniarce. Pani Pomfrey w końcu pozwoliła mi zdjąć temblak, a eliksiry przywróciły moją rękę do pełni sprawności. Mimo wszystko wciąż miałam wrażenie, że nie wszystko jest już na właściwym miejscu. W szczególności brakowało mi spokoju ducha. Non stop powracały do mnie słowa tego śmierciożercy. Bałam się, że bez względu na to co zrobię, podpisano już na nas wyrok.

Wbrew rozsądkowi (Severus Snape, Alastor Moody, OC) TOM IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz