Rozdział 17

330 41 6
                                    

- A co jeśli się nie obudzi? - zasugerowała półszeptem.

- Musi się obudzić! - odwarknął, choć wiedział, że nie powinien. Kipiti tylko martwiła się o swoją współlokatorkę. - Nadal oddycha. Musi tylko... trochę odpocząć.

- No... nie wiem, te rany na jej nogach są naprawdę paskudne i ciągle krwawią. A jeśli zaraz się nie ocknie, nie będzie mogła użyć regeneracji.

- Przecież wiem! Daj mi myśleć.

Kipiti zamilkła, a on wreszcie mógł skupić się na Burzy. Odkąd tylko odkopał ją i wyniósł z laboratorium, nie odzyskała przytomności. Jej łydki były pokryte głębokimi ranami, a skóra wokół spalona - może to i lepiej, że była nieprzytomna. Problem jednak polegał na tym, że nie miał bladego pojęcia, jak jej pomóc i po raz pierwszy od dawna czuł, że potrzebuje naukowców.

Zamknął oczy i próbował myśleć. Niestety szumu rozmów, krzątających się w tle mutantów w ogóle nie pomagał mu się skupić.

Wziął ją w ramiona i zrobił jedyną rzecz, jaka przyszła mu do głowy - zabrał stamtąd. Nie wiedział dokąd idzie, ale znał podstawy pierwszej pomocy na tyle, żeby wiedzieć, że powinien przemyć jej rany i znaleźć coś nowego, co nada się na opatrunek.

Szedł przez sam środek lasu, ledwo widział i był zbyt zdenerwowany, aby nasłuchiwać. Można więc powiedzieć, że szedł na oślep. Nic dziwnego więc, że dopiero po kilku, a może nawet kilkunastu minutach zdał sobie sprawę, że szum rozmów nie zniknął:

Odwrócił się i zauważył, że wszyscy idą za nim:

- Ymm... Pomóc wam w czymś? - zapytał zaskoczony i niepewny jak się zachować.

- Straciliśmy dom - odezwał się ktoś obcy.

- I? - dopytywał.

- Nie mamy gdzie się podziać.

- Nie wiemy, co mamy robić.

- Laboratorium spłonęło.

- Co mamy robić? Gdzie pójść?

- Wszyscy zginiemy! - rozpoznał płaczliwy głos Pianki.

- Słuchajcie, jesteście wolni - przypomniał, nie robiąc na nikim wrażenia. - Róbcie co chcecie, lećcie gdzie chcecie... Pozwiedzajcie coś może, znajdźcie jakąś kryjówkę, zbudujcie sobie schronienie, czy coś... - kiedy mówił, kilkoro mutantów odłączyło się od stada i odleciało.

Lukas odetchnął i postanowił cieszyć się tym małym sukcesem. Niestety okazało się, że świętował przedwcześnie, bo ci wrócili po paręnastu sekundach:

- A gdzie powinniśmy szukać schronienia?

- I z czego zbudować kryjówkę?

- W tej ciemności nie widzę własnego nosa!

- Co zrobimy, kiedy spadnie śnieg?

- Co będziemy jeść?

- A co jeśli dopadną nas Dympiry?

Lukas cofnął się o krok:

- Wow! Wy naprawdę nie potraficie myśleć samodzielnie - parsknął, próbując ich wyminąć, ale ci bez przerwy krążyli i zadawali natrętne pytania. Jego nerwy były na skraju wytrzymałości. - Cisza!

Wszyscy zamilkli.

- Tak? - przed szereg wyszła mutantka o lekko siwych włosach i pomarszczonej skórze. Lukas spojrzał na nią pytająco, a ona wyjaśniła: - Wołałeś mnie.

- Nie, kazałem wam być cicho.

- Nie, nie, nie - upierała się. - Dobrze słyszałam, wołałeś: „Cisza", to moje imię.

Brakujący ElementOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz