Rozdział 55

175 25 4
                                    

- Nawet nie wyobrażasz sobie, jak długo na ciebie czekałem...

Kasamia przełknęła ciężko, odchylając się do tyłu tak mocno, jak tylko się dało. Była w potrzasku. Zewsząd Dympiry, a przed nią (w krępująco bliskiej odległości) Wiatr.

- C-Czternaście minut? – starała się zamaskować swój strach.

- Stulecia – odsunął się, dając jej przestrzeń potrzebną do oddychania. Kiedy wstrzymała oddech? – Nie bój się mnie, nie przyszedłem tutaj, żeby cię skrzywdzić. Gdybym chciał to zrobić, zrobiłbym to już dawno i posłałbym do tego moje Dympiry.

- O, Poważnie? – skinęła na otaczającą ją armię.

- Nic ci nie zrobią. Nie bez mojego rozkazu – z końcem jego oświadczenia, w pokoju zerwał się lekki wiatr. Chwilę później wszystkie stwory zgromadziły się potulnie za jego plecami.

Kasamia poczuła się pewniej. O wiele lepiej, gdy już jej nie osaczały. Nareszcie mogła swobodnie myśleć i... zbyt wiele rzeczy jej się tu nie zgadzało.

- Masz do dyspozycji armię! A gdybyś tylko wyszedł na ulicę wszyscy uznaliby cię za bohatera. Czego chcesz ode mnie? Zabić mnie dla odrobiny poklasku? Boisz się, że ci zagrażam?

Wiatr się roześmiał:

- Po raz ostatni, nie zamierzam cię skrzywdzić. Morderstwo również liczy się jako krzywda – czekała i czekała, wpatrując się w niego bez mrugnięcia okiem (a musiała wysoko zadzierać głowę).

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, więc coś ukrywasz – wytknęła.

- Ukrywam wiele rzeczy, ale w przeciwieństwie do Życia jestem tu dla ciebie, żeby powiedzieć ci prawdę – ten dziwny uśmiech... przez jego wiecznie poruszającą się skórę, trudno było odczytać co czuję. – Brzydzę się kłamstwem, tak samo jak ty. Ach, ten ból... nie doceniają, okłamują i wyzyskują. Mam rację? Oboje wiemy, że nie jesteś tu z własnej woli.

Kasamia spuściła wzrok i zacisnęła zęby – nie zamierzała przy nim płakać.

- Znam ten ból lepiej, niż ktokolwiek. Wierz mi, mój Księżycu – uniósł jej brodę, a w chwili, kiedy jego palce zetknęły się z jej skórą poczuła delikatny powiew ciepłego wiatru. Trudno było nawet nazwać to dotykiem.

- Księżycu? Czy ty w ogóle znasz moje imię? – odepchnęła go, ale wcale nie wydawał się tym faktem zniechęcony.

- Znam cię, Kasamio – satysfakcja w jego głosie była aż zanadto słyszalna. – Ale... skoro o to pytasz to znaczy, że Życie nie powiedziała ci o przepowiedni, zgadza się? Musi ci bardzo nie ufać.

- Ja... nie jestem pewna, wspominała coś kiedyś, że jest przepowiednia, ale... – uświadomienie sobie tego zabolało. – To było w kłótni – Wiatr miał rację, ale czemu tu się dziwić? Sama by sobie nie zaufała.

- Moja biedna, ja bym cię nigdy nie oszukał. To potworne i zapewne bardzo, bardzo bolesne – z każdym jego słowem zbierało jej się na łzy. Czy nie mógł się po prostu zamknąć?

- „Ja bym cię nie oszukał", „Ja bym tego nie robił" ja, ja, ja! A jaki masz w tym interes, żeby być ze mną szczery? Wciąż nie odpowiedziałeś.

- Zaraz wszystkiego się dowiesz. Chociaż z tego, co udało mi się przypadkiem podsłuchać, ty doskonale zdajesz sobie sprawę ze swojego powołania. Zniszczenia świata.

- Co? Ja mówiłam tak, ale... – zamilkła. Dlaczego „nie miałam tego na myśli" cisnęło jej się na usta? – Wyjaśnij.

Wiatr zamknął oczy i pstryknął palcami, a po chwili w pokoju rozbrzmiewać zaczęły, przypominające głosy szumy. Wkrótce dało się zrozumieć poszczególne słowa:

Brakujący ElementOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz