Rozdział 21

288 40 7
                                    

Śmieć.

Rupieć.

Fuj! Ohyda! - Ci ludzie są obrzydliwi!

Szmelc.

Jakieś bezsensowne świecidełko... Żywioły, błagam! Czy te szkodniki trzymają tutaj coś pożytecznego?

Scyzoryk? Phi! Ma pazury trzysta razy ostrzejsze od niego.

Bubel!

Na co mi to niby? - porcelanowa waza potłukła się na części.

- Dlaczego okradasz tych ludzi? - usłyszała za sobą zirytowany głos Życia. - Nie podoba mi się to.

- A ktoś cię w ogóle pytał o zdanie? - Kasamia szarpnęła kolejną szufladę i wyrwała ją z zawiasów. - Poza tym, są martwi, więc i tak im się to do niczego nie przyda... No, nareszcie coś! - wyciągnęła trzy woskowe świece; jedną wypaloną do połowy, po czym zamaszystym ruchem wrzuciła ją do wora, który znalazła na wejściu.

- Zabiłaś ich - Życie zastąpiła jej drogę. - Czy ty chociaż zdajesz sobie sprawę z wagi daru życia? - Kasamia wyminęła ją i nieprzejęta wdarła się do następnego pomieszczenia.

- Zmiażdżyłaś ćmę na wejściu - przypomniała, sięgając po poduszki.

- Nie powinna na mnie wyskakiwać! - pociągnęła ją za ramię. - Zostaw to wreszcie!

Wyszarpała się i spiorunowała ją wzrokiem:

- Jeśli ci to przeszkadza, odejdź.

To właśnie Życie była powodem, dla którego w ogóle tu była. Nie mogła popaść w amok przez jej obecność, nie mogła zabijać, bo dostawała ataku paniki, kiedy miała krew na rękach, nie mogła siedzieć i czekać, aż sobie pójdzie, bo ledwo utrzymywała łzy i wręcz rozpaczliwie, potrzebowała jakiegoś zajęcia, żeby nie myśleć o naukowcach i swojej rodzinie.

Dlatego skończyła tutaj. Rabując stare domy, należące do ludzi, których zamordowała przed jej przybyciem - a przynajmniej tak zakładała, bo przecież kompletnie niczego nie pamiętała.

Życie wykrzywiła twarz i zrobiła coś na wzór przewrócenia oczami, ale nie ruszyła się z miejsca.

Całe szczęście, że chociaż przestała gadać - pomyślała, szarpiąc za drzwi wysokiej szafy. Jeśli doświadczenie czegoś ją nauczyło to tego, że w podobnych zazwyczaj trzymano ubrania. Nie spodziewała się skarbów.

Znaczy, czasami kradła ubrania... ale te musiały być w jej guście i to w nienaruszonym stanie. Nie wyobrażała sobie założyć czegoś, co na wskroś przesiąknięte było ludzkim smrodem. Wyjątkiem były jedynie kurtki, swetry i płaszcze. Co prawda, była dopiero wiosna, ale nigdy nie jest za wcześnie, by przygotować się na zimę. Przynajmniej do tego czasu, zapach z nich wywietrzeje, a jak nie, zawsze będzie mogła uszyć coś ze sterty polarowych koców i skór zwierząt, które jeszcze znalazła.

Ubrania w tej szafie, nie przypadły jej do gustu - były zużyte, podziurawione i co najmniej kilka rozmiarów za duże. Sięgnęła na górną półkę, gdzie trzymano kapelusze.

W ręce wpadło jej coś, co natychmiast upuściła:

- Naukowcy! - wrzasnęła i schowała się za Życiem, gdzie jeszcze raz, nieufnie wciągnęła nosem zwietrzały zapach. Dopiero kiedy świetlista postać chrząknęła, Kasamia oprzytomniała na tyle, żeby zdać sobie sprawę ze swojego tchórzostwa. - Ja... chroniłam cię na wypadek, gdyby jednak tu byli - skłamała szybko i się odsunęła. - Gdyby cię zobaczyli, na pewno ciebie też by porwali.

Brakujący ElementOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz