Rozdział 113

18 9 8
                                    

Do wszystkiego idzie przywyknąć, nawet do budzenia się z krzykiem i potem na skroni. Można przywyknąć do bezsennych nocy i zasypiania z wyczerpania, będąc zlęknionym do ostatniej sekundy świadomości. Rutyną może stać się poddawanie w wątpliwość każdego wydarzenia lub słowa. Można tak żyć. A przynajmniej taką miała nadzieję, bo jak na razie nie czuła się ani trochę bardziej oswojona z koszmarami niż na początku.

Czas także stał się zagadką. Niektóre sny więziły ją miesiącami, by po przebudzeniu rzeczywistość splunęła jej w twarz informacją, że minęło zaledwie parę minut.

Sypiała krótko i wyskakiwała z łóżka, gdy tylko zyskiwała pewność, że od razu nie padnie z wyczerpania. A i to czasami okazywało się snem.

Kasamia roześmiała się z histerycznej ulgi, wymierzając sobie policzek. Wciąż czuła na języku ziemistą suchość czerwonego piasku bezkresnej pustyni, na jaką została wygnana po ostatecznej przegranej.

Wiatr pojawił się przed nią, niczym zjawa.

- Przestań mnie prześladować! – wrzasnęła, podnosząc się na kolana w przygotowaniu do skoku. Okazała się jednak zbyt powolna.

Wiatr wybiegł na korytarz, zmuszając ją do pościgu.

Biegnąc odnosiła wrażenie, że stoi w miejscu, podczas gdy on pędzi, jak spłoszony zając. Wysilała się do granic możliwości, ale nie potrafiła przyśpieszyć. W końcu opadła z sił i runęła na podłogę, tracąc go z oczu.

Dysząc ciężko, leżała na środku korytarza. Nagle drzwi wokół zaczęły się otwierać, a z pokojów wyszli zaciekawieni agenci – znani jej ludzie. Prędzej czy później ich spojrzenia spoczywały na niej, a wtedy ci krzywili się i odwracali wzrok, zatykając nosy.

Kasamia próbowała się odezwać, ale nie umiała. Wyciągnęła rękę do mężczyzny z księgowości, który stał najbliżej, a wtedy ten zamienił się w kamień. Zamarła z przerażenia. Wzięła się w garść i powtórzyła to kilka razy, ale efekt pozostawał bez zmian.

Otaczały ją jedynie kamienne figury – łzy spłynęły jej z oczu.

Z oczu figur popłynęła krew.

Spanikowana, szarpała się bezradnie, próbując zmusić ciało do ucieczki. Bezskutecznie. Nie była w stanie podnieść się nawet o minimetr.

Gęsta ciesz stopniowo wypełniała pomieszczenie: wpierw ledwie muskała koniuszki jej palców, chwilę później sięgała już do podbródka. Wkrótce zaczęła tonąć. Obudziła się, krztusząc i odkrywając, że kurczowo zaciska palca wokół własnej szyi.

Zegar wskazywał 7:30.

Kasamia obmacała twarz i uszczypnęła się kilkukrotnie. Była prawie pewna, że tym razem to naprawdę.

Choć nie mogła mieć stu procentowej pewności. NIGDY.

Nieświadoma otoczenia udała się na stołówkę i pochłonęła wczesne śniadanie. Potem – zupełnie nie kontaktując ze światem – pozwoliła nogom ponieść się gdziekolwiek uznały za słuszne.

Nieustannie przeżywała „ostatnie miesiące" i wydarzenia, które nigdy nie miały miejsca. Próbowała to wszystko jakoś poukładać, oddzielić wydarzenia prawdziwe od tych ze snu, lecz te nie były wcale takie czarno-białe.

Coraz ciężej je było rozróżnić.

Pamiętała każdy koszmar w najdrobniejszych szczegółach. Choć w teorii brzmiało to super, w rzeczywistości było przekleństwem.

Nie wiedziała nic.

- Kas? Halo, jesteś tu? Kasamia? – ktoś zacisnął palce na jej barku, sprawiając, że głos przebił się przez otaczające ją grube warstwy wzburzonych myśli i emocji. – Wszystko dobrze? Ty... słuchałaś mnie?

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: 2 days ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Brakujący ElementOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz