Rozdział 47

185 28 8
                                    

Burza żałowała Kasamii, ale daleko jej było do Lukasa, który krzyczał, płakał i rzucał przedmiotami. Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić co musiał czuć. Dlatego zepchnęła swój własny smutek na dalszy plan i próbowała go pocieszyć. Nawet więcej niż raz, ale bezskutecznie. Zdawał się jej nie dostrzegać.

Obserwowała go i doszła do wniosku, że ewidentnie przechodził jakieś załamanie nerwowe. Po kilkunastu minutach demolowania jaskini siostry i przeklinania ludzi, wybiegł z pełną prędkością, a ona przez cały ten czas siedziała mu na ogonie. Bała się, że zrobi coś głupiego i spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale nie tego, że wbiegnie do kotliny, krzycząc: „Idziemy na wojnę!" – prawdę mówiąc, to wywołało u niej nie tylko szok, ale i gęsią skórkę. Lubiła walczyć, ale tylko dla zabawy. Nie mogła sobie nawet wyobrazić, żeby umyślnie wyrządzić komuś krzywdę. A przecież na tym właśnie opierała się wojna.

Mutanci przerwali swoje zajęcia i wybiegli zaniepokojeni z kryjówek. Lukas powtórzył swoje wezwanie, a wtedy wszyscy zaczęli gadać:

- Co na wojnę? Ale jak to na wojnę?

- Z kim mamy się bić? Z Dympirami? Z ludźmi?

- Nareszcie! – głos Kiry przebił się przez paplaninę pozostałych. Wcześniej nie raz i nie dwa nalegała, żeby zebrać armię i wyruszyć. Tylko jak zareaguje kiedy dowie się, że to nie z Dympirami miała walczyć?

- To niebezpieczne! Nie jesteśmy gotowi do wojny – rozpoznała spanikowany głos Fuzji i choć ten jeden raz przyznała jej rację. – Powinniśmy zostać i bronić słabszych.

Pełne emocji szepty i okrzyki nie ucichły, a Lukas pozwolił wybrzmieć im do końca. Silne emocje gorzały w jego oczach, przemówił jednak dopiero wtedy kiedy ostatni z nich zamilknął:

- Ludzie posunęli się dziś za daleko, pojmali moją siostrę... – głos mu się załamał. Odchrząknął i kontynuował: – Idziemy ją odbić – widziała jak rozpaczliwie trzymał się tej ślepej wiary. – Hope, Tori, prosiłem was żebyście śledziły helikoptery i ustaliły gdzie lądują. Wiecie już, gdzie jest ich baza?

Tori, która stała bliżej, wysunęła się nieśmiało na środek:

- Niedaleko stąd są bagna – zaczęła, rozglądając się po wszystkich. Właśnie miała kontynuować, kiedy Hope ją wyprzedziła:

- Mają tam świetnie zakamuflowaną siedzibę, prawie niewidoczną, a przez wilgoć w powietrzu prawie nie czuć zapachu ludzi. Pewnie dlatego nikt jej do tej pory nie znalazł.

- Świetnie, dzięki dziewczyny. A więc, zaatakujemy od razu! – ogłosił, najwyraźniej całkiem ślepy na to jak ryzykowne to było.

Burza nie mogła mu na to pozwolić:

- Lukas, zastanów się – błagała. – Może przydałby nam się jakiś plan? Albo chociażby zwiad. Narażasz nas wszystkich, prowadząc na oślep!

- A masz jakiś lepszy pomysł? Im dłużej zwlekamy, tym większe prawdopodobieństwo, że nie zdążymy! Musimy działać natychmiast – przemówił donośnym głosem. Widziała, że stara się zachować autorytet, mimo iż po części się z nią zgadza.

- Ja też się boję, ale... – pierwszy raz bała się go o coś poprosić. – Obiecaj mi, że jeśli- jeśli już za późno... – widziała ból w jego oczach. – Obiecaj mi, że nikogo nie skrzywdzimy. Idziemy je tylko uratować, proszę...

- Ja... – zawahał się. – Spróbuję, ale... zrozum proszę, Kasamia i jej córka to jedyna rodzina jaką mam, jeśli je zabiją... naprawdę nie mogę przewidzieć, co zrobię. Kiedy naukowcy zabili naszą siostrę, Kasamia rzuciła się im do gardła. Skąd mam wiedzieć, że nie postępie podobnie?

Brakujący ElementOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz