Rozdział 56

149 26 6
                                    

Kim jestem? – nie wiedzieć czemu, szukała odpowiedzi w lustrze.

„Poprowadzisz Dympiry do zwycięstwa", „Moim przeznaczeniem jest zniszczyć świat", „Śmierć, córka Życia, ...ależ to nieironicznie zabawne", „Jestem Życie, ja śmierć...– czy to naprawdę było mi pisane? Zniszczyć to? Przecież tego chciałam, więc... dlaczego się waham?

- Przepraszam – Feniksa odchrząknęła ostentacyjnie. – Długo jeszcze? Chciałabym skorzystać z umywalki.

Kasamia odsunęła się pośpiesznie, przecierając oczy. Powinna być czujna. Wiedziała, że agenci tylko czekają na argument, żeby pchnąć ją pod gilotynę, a nie zauważyła nawet, kiedy Feniksa weszła do łazienki. – Jak długo tutaj jestem? Czy oni w ogóle mogą mnie skrzywdzić? Czy przeznaczenie może się nie wypełnić? Jeśli może, to jestem wolna, ale co to za wolność, kiedy ktoś z góry kieruje moim losem? Czy to zostało zapisane? Czy mogę cokolwiek zmienić? Jestem tylko więźniem.

Kasamia wyszła z łazienki, przeszła kilka kroków, po czym zatrzymała się na środku korytarza. Nie wiedziała nawet gdzie chcę iść – albo raczej gdzie powinna. Czy to już się kiedyś wydarzyło? Czy ktoś napisał jej historię jeszcze zanim zdążyła ją przeżyć?! Czy jeśli teraz cofnie się o krok, zerwie więzy, a może jedynie podąży za instrukcją?

- Coś nie tak? – usłyszawszy głos, wzdrygnęła się ze strachu. Przez chwilę myślała, że to głos tego, który napisał tę przepowiednię, ale kiedy uniosła wzrok rozpoznała twarz, a następnie głos Hermana. Spoglądał na nią z góry, tak samo jak jego brew.

- Po co pytasz? – zapytała i wnet zdała sobie sprawę, że przecież stoi na środku korytarza. – Nieważne – próbowała go wyminąć.

Zagrodził jej przejście:

- Nie chcesz jeść?

- Co?

- Jest ósma – przypomniał, a ona potrzebowała chwili, żeby to przetworzyć. – Jeśli nie masz apetytu chciałbym, żebyś zgłosiła się do pielęgniarki, ...a i jeszcze jedno. Czytałem twoje akta... nie próbuj na nas strajku głodowego – ostrzegł dosadnie.

- Nie przyszło mi to nawet do głowy! Po prostu zapomniałam... – głos jej się załamał.

- Cóż... i tak będę miał cię na oku.

- Mówisz, jakby to była jakaś nowość – wymamrotała do jego pleców, a następnie zawróciła w kierunku stołówki.

Wkrótce zajęła swoje miejsce i czekała, aż podają jedzenie. Oczywiście długo nie posiedziała. Zefir i Przypływ pilnowali, żeby znała swoje miejsce, więc bardzo szybko wygonili ją do kuchni, co wywołało wiele okrzyków radości, pracującej tam pani Mieci. Jej serdeczny, powitalny uścisk o mało nie zmiażdżył jej kości, ale przełknęła dyskomfort i bez słowa zabrała się za noszenie garów. Pracując prawie nie zwracała uwagi na otoczenie. Pochłonięta własnymi myślami niosła już ostatni gar, kiedy jej noga omsknęła się, a cała breja wylała z hukiem na ziemię.

- Ups – w jej ustach brzmiało to raczej, jak kolejne szyderstwo.

- Zrobiłaś to specjalnie! – Przypływ ruszył w jej stronę. Był wściekły, a czerwień na jego twarzy wyraźnie kontrastowała z delikatnym błękitem stroju. W ślad za nim poszedł Zefir. – Przyznaj się!

- Ja nie...

- Czy ty myślisz, że jedzenie spada nam z nieba? – w przeciwieństwie do Przypływa, drugi superbohater nie krzyczał. Mówił powolnym, oskarżycielskim tonem, od którego miała dreszcze. – Masz ty w ogóle pojęcie, ile kosztowało to co właśnie wylałaś?!

Brakujący ElementOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz