Księżyc właśnie zniżał się ku zachodowi, kiedy świetlista, jasna postać spacerowała niepośpiesznie przez nadal ciemny las. Rozmokła po wczorajszym deszczu gleba pluskała pod jej stopami, ale kiedy odwracała wzrok, żeby spojrzeć na ślady niczego nie zauważała.
Z nieporuszonym wyrazem bladej, błyszczącej jak gwiazda twarzy ruszyła dalej. Po chwili zerwał się wiatr, a ona nadal niczego nie poczuła. Zgadywała, że dzisiejsza noc była zimna, co wywnioskowała widząc poranny szron zbierający się na trawie i wszystkich innych przyziemnych roślinkach.
Jak długo tkwiła już w tym pustym, zimnym stanie?
Jak długo tułała się po świecie, próbując sobie przypomnieć, jaki ma cel, co tu robi i kim jest? No bo kim ona była?
Ludzie definitywnie jej nie widzieli ani nie słyszeli, mimo to w ich towarzystwie czuła się jaśniej. Czy była duchem?
Ale czy naprawdę mogła być duchem, skoro nadal odczuwała ból, mogła przenosić rzeczy i ranić skórę podczas przemierzania gęstych krzewów jeżyn? Czy duchy w ogóle mogły krwawić?
A może była Boginią? To przynajmniej wyjaśniałoby jej nadnaturalność i to, jak dobrze czuła się w towarzystwie istot żywych, jakby te ją ładowały; były jej energią życiową.
Nadal jednak czegoś brakowało. Brakującego elementu układanki, który miał dopełnić całość.
To nie tak, że straciła wspomnienia i nie pamiętała kim była. Była tego wszystkiego mglisto świadoma, a ta mgła otaczała ją od dnia w którym magiczny kryształ stworzony przed laty rozbił się na 5 oddzielnych elementów. To było ostatnie co pamiętała wyraźnie, zanim wszystko inne zaszło mgłą.
Nazywała się Życie. Wiedziała to, wiedziała kim była przedtem, ale nie wiedziała, kim jest teraz.
Była jednym z ożywionych Żywiołów. Miała odbudować świat po katastrofalnej wojnie i jego całkowitym zniszczeniu. Towarzyszyli jej oddani przyjaciele; Ogień, Woda, Wiatr i Roślinność.
Odbudowali Świat i ocalili żyjące na nim istoty, tworzyli zupełnie nowe. To była ekscytująca gra; kreowanie i przywracanie.
Pamiętała tamte czasy. Magia była wszędzie, fruwała wokół nich, tworząc i niszcząc; ożywiając i zabijając. Tak było, aż na świecie zwabieni magią zjawili się ich przeciwnicy. Chciwcy, którzy chcieli świata tylko dla siebie, fani zniszczenia i terroru.
Nazywali je Dympirami.
Sługami demonów, a może i samymi demonami, które chciały zagarnąć dla siebie całą magię; potrzebowały jej jak kwiaty potrzebowały słońca lub jak ziemia potrzebowała wody. Była im niezbędna.
O próbach pokoju z nimi, nie było nawet mowy. Pozostawała walka.
Wojna toczyła się od lat, a Dympiry z każdym dniem przywłaszczały sobie coraz to więcej i więcej. Przeganiały, zabijały lub przemieniały w kamień ludzi, którzy na nich żyli. Po prostu brali to czego chcieli. Mieli jednak jedną słabość: pełnię księżyca.
Uciekały pod ziemię, jakby to wyjątkowe światło parzyło ich skórę i pozostawały tam, aż do wschodu słońca następnego dnia. Magia żywiołów była dla nich, jak magnez - przyciągała je zarówno odpychając. Ich potężne czary trzymały mroczne stwory na dystans przez wiele długich lat do czasu, aż Dympirów przybyło, a oni stali się niewystarczający.
Nie byli w stanie chronić wszystkich istniejących kontynentów, a z biegiem czasu, nawet jednego. W pewnym momencie było już aż tak źle, że pozostał im tylko jeden kraj i garstka ludzi do ochrony. Wiedzieli, że przegrywają.
CZYTASZ
Brakujący Element
Fantasy"Kiedy noc nastanie nad światem, pełnia zaświeci na niebie, księżyc odbije światło słońca i zadecyduje, kto teraz władze sprawuję. Gdy krew spłynie na jego jasną posturę, zwycięstwo Dympirów przypieczętuje, lecz gdy księżyc biały nastanie, mroku to...