Żywioły oraz ich adepci wysiedli, zostawiając zacumowaną gondolę niedaleko brzegu. Rzeka nie mogła ich już dalej ponieść. Krystaliczna powierzchnia falowała delikatnie na przybrzeżnych kamieniach, odbijając żółtawe światło poranka, a dalej było już tylko płycej.
Znajdowali się zaledwie kilka minut marszu od miejsca, wyznaczonego na granicę niedawno powstałego państwa. Czyli około godziny od Kotliny. Oczywiście ludzkim tempem.
Życie musiała dziesięciokrotnie zapewnić Kasamię, że pamięta drogę, nim ta zgodziła się pobiec przodem. Najpierw jednak ucałowała Prometa i skinęła pozostałym. Gdyby coś poszłoby nie tak, to mogło być ich ostatnie pożegnanie. Gdy biegła, jej stopy z wyćwiczoną łatwością omijały wystające korzenie i z gracją pokonywały nierówności. Gdyby tylko zechciała, mogłaby poruszać się bezszelestnie, ale liczył się czas.
W biegu zmieniła się w panterę. Wspięła się po pniu, zostawiając w korze ślady pazurów i przeskoczyła na kolejne drzewo. Drzewa rosły tu tak gęsto, że ciężko to było nazwać prawdziwym skokiem. Praktycznie przechodziła z gałęzi na gałąź, co było wygodniejsze, niżeli gdyby miała przeciskać się między tymi wszystkimi zaroślami.
Gdy las się przerzedził, a przed nią otworzyła się niemal otwarta przestrzeń, delikatnie zmodyfikowała postać, zmieniając ją na gepardzice.
Jej serce waliło jak szalone, a oddech przyśpieszył. W pysku jej zaschło, ale to tylko zmotywowało ją do podwojenia wysiłków.
Niedługo później w zasięgu wzroku pojawiły znajome góry. W drodze minęła też paru zaskoczonych mutantów, ale z racji, że żaden nie był Burzą ani Lukasem, nawet się nie zatrzymywała.
Tak blisko!
Powróciła do zwykłej postaci. Odbiła się od powalonego pnia i przywołała skrzydła, wzbijając się w niebo.
Nie napotkała żadnych przeszkód. Żadnych śladów obecności Wiatru.
Niektórzy mutanci, których potrąciła w locie, odgrażali się i warczeli, grożąc jej zaciśniętą pięścią, dopóki nie spostrzegli z kim mają do czynienia. Wtedy głównie sapali lub zadawali pytania, które ginęły z odległością.
Lukasa odnalazła tuż po wylądowaniu. Nieprzytomnie przemierzał polanę, szeroko ziewając i przeczesując rozczochrane włosy. Najwyraźniej ją usłyszał, ponieważ rozejrzał się, a jego oczy szeroko otworzyły się na jej widok. Potarł je dłońmi, wołając jej imię.
Kasamia wyhamowała przed nim i zgięta, szorstko łapała oddech. Usiłowała ułożyć słowa. Może faktycznie powinna posłuchać tego cichutkiego głosiku, który podpowiadał jej, by zatrzymała się i uspokoiła, zanim spróbuję go odszukać.
Wbiegłaś tu na takim zapłonie, jakby ktoś umierał – zganiła się w myślach, a potem przypomniała sobie, że przecież jest o wiele gorzej.
Lukas położył dłoń na jej ramieniu i nerwowo zachęcał ją do powolnych, głębokich wdechów. W międzyczasie zawołał do kogoś jeszcze, prosząc o przyniesienie wody.
Kasamia zakaszlała.
Jasne, duś się przed nim, duś, tak na pewno wszystkich uratujesz.
Jesteś dla siebie zbyt surowa – usłyszała karcąco-współczującą uwagę Życia, której jaźń zlała się z jej, gasząc pożar w mięśniach i wylewając przyjemny chłód na zaczerwienione ciało.
- Kasamia, hej, spójrz na mnie, Kas – prosił, masując ją po plecach. – Już dobrze, jesteś bezpieczna, powiedz mi, co się dzieje.
- Lukas, muszę... musimy porozmawiać.
CZYTASZ
Brakujący Element
Fantasy"Kiedy noc nastanie nad światem, pełnia zaświeci na niebie, księżyc odbije światło słońca i zadecyduje, kto teraz władze sprawuję. Gdy krew spłynie na jego jasną posturę, zwycięstwo Dympirów przypieczętuje, lecz gdy księżyc biały nastanie, mroku to...