Rozdział 30

224 35 17
                                    

Kasamia przebudziła się zaledwie półgodziny później, bo przez ten okropny ból nie potrafiła nawet spać.

Chwila... a dlaczego boli mnie... Oh, racja – dogoniła bieg wydarzeń i uchyliła powieki. Niemowlę wciąż spało w jej ramionach. – Myślałam, że je zabiłam. Widocznie zasnęłam – pomyślała z rezygnacją i rozejrzała się w poszukiwaniu Życia.

Była sama.

Znowu spojrzała na dziecko:

- To nigdy nie powinno się wydarzyć – powiedziała, choć nie potrafiła wykrzesać z siebie gniewu. Potrząsnęła głową, żeby upewnić się, że na pewno nie śpi. – Nie powinnaś się urodzić tylko po to, żeby umrzeć... ale, jak ja cię nie zabiję, zrobi to ktoś inny – złapała maleństwo za kark. – Przepraszam – szepnęła, ale nie wykonała żadnego ruchu, bo właśnie w tym momencie otworzyło oczy.

Złote, jak gwiazdy w płomieniach; identyczne jak jej matki. Spoglądała w nie zahipnotyzowana, a potem nie kryjąc bólu, głośno się rozpłakała.

Ostatnim razem, kiedy widziała te oczy były matowe i puste; zwyczajnie martwe. Zabiłam moją mamę – przełknęła gorzko. – Ale wtedy nie miałam wyboru, teraz mam, ale... nie mogę! Muszę ją zabić, bo inaczej zabiję nas obie. Nie mogę zajmować się dzieckiem; nie będę dla niej dobrą matką! Jestem potworem! To okrutne sprowadzać na świat kolejnego mutanta... Lepiej będzie to zakończyć... TERAZ – postanowiła, ale jej dłonie drżały tak bardzo i... to było trudniejsze, niż wymordowanie wioski niewinnych ludzi – Pfu! Za dużo czasu spędzam z Życiem! Przecież ludzie zawsze są winni. To wszystko przez nich! Gdyby nie oni, nic z tego by się nie wydarzyło!

Zacisnęła powieki, kipiąc ze wściekłości; łzy bezsilności spływały po jej policzkach. Czuła się jak potwór, ale przecież nie miała wyboru... a może miała? Znowu pomyślała o rodzicach i zabolało ją serce.

Nie mam wyboru, zrobię to szybko- – otworzyła szeroko oczy, kiedy poczuła na policzku malutką dłoń.

Ponownie spojrzała na dziecko; bezbronne i na jej łasce, a jednak mimo to, wcale nieprzestraszone – nie oceniało jej. Zapomniała już jak to jest mieć czystą kartę. Zwłaszcza od dnia, w którym zginęli rodzice miała wrażenie, że wszyscy żywią do niej cichy wstręt i widzą w niej jedynie mordercę.

Samotność uderzyła ją ze zdwojoną siłą. Odkąd pamiętała miała jedno marzenie, żeby ich życie było normalne, a rodzina radosna i szczęśliwa. Ale jej rodzina się rozpadła... ona ją zniszczyła. Ludzie odebrali jej to, kawałek po kawałeczku i teraz nie miała nikogo.

Położyła dłoń na dłoni maleństwa, a to wydało z siebie dziwaczny, radosny bełkot. Przyjrzała jej się bliżej. Dziewczynka miała ledwo widoczne blond włoski, złote oczy i ten sam charakterystyczny pieprzyk pod lewym okiem, który ona i całe jej rodzeństwo odziedziczyło po matce.

To jest moja rodzina – pomyślała mimowolnie. – Krew z krwi.

Może... tylko może... mogłabym cię zatrzymać? – zawahała się. – Może ty byś mnie nie zdradziła? Jesteś moją córką, a czy córka zdradziłaby matkę? Ja bym mojej nie zdradziła; nie z własnej woli.

Kasamia spróbowała wstać, ale rany zapiekły ją żywym ogniem i skomląc z bólu, upadła z powrotem. Grunt, że dziecku nic się nie stało- – no świetnie, teraz to już na pewno jej nie zabiję. A mama mówiła, że za łatwo się przywiązuję...

Sekundę później znowu poczuła na sobie maleńkie rączki, kiedy dziecko próbowało łapać ją za koszulkę.

Kasamia miała w głowie pustkę, kiedy zastanawiała się po co to robi, ale ostatecznie uznała, że po prostu się nudzi:

Brakujący ElementOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz