Rozdział 100

82 18 58
                                    

Unikanie Paradoksa szło jej kiepsko, a wspólne oglądanie wschodów słońca stało się niemałą tradycją – tylko dla tego, że i tak nie potrafiła dłużej spać, a on czasami przynosił przekąski.

Dajesz się zwabiać jak bezpański kot – wytykała sobie za każdym razem, gdy szli na dach. Chciałaby, żeby to była cała prawda, ale gdzieś w głębi serca wiedziała, że jest coś więcej. Coś co nieustannie zamykała i wyrzucała, a i tak zawsze wracało do niej i uderzało coraz mocniej i mocniej. Gdyby porównać to coś do bumerangu, który wracając uderza ją w twarz... miałaby już nieźle zmasakrowaną twarz.

Księżyc nie zdołała się wygiąć odpowiednio szybko, przez co pazury któregoś Dympira wbiły się w jej skórę. Była do tego już tak przyzwyczajona, że nie zawróciła uwagi na ból. Paru podcięła nogi, z dwoma na zmianę się boksowała, a jednego, który usiłował skoczyć na nią od tyłu, złapała w locie i odrzuciła. Pokrywa zabrzęczała, gdy uderzył cielskiem o metalowy śmietnik.

Paradoks wrócił biegiem i zdecydowanie przywarł plecami do jej.

- Wybacz, że tyle to trwało – wysapał, odpychając Dympira bez użycia mocy. Twierdził, że mu to imponowało i z tego samego powodu postanowił ją naśladować, co według Kasamii było kompletną głupotą. Parę razy już oberwał, ale każdorazowo sprawnie opanowywał sytuację. – Starsza pani Kuger zasłabła po drodze do schronu, ale teraz jestem już cały twój.

- Nie pochlebiaj sobie – parsknęła, blokując ataki. Odczekała, aż odnajdzie lukę między ciosami, a potem, bum, jednego dźgnęła palcami w oczy, a drugiego przewróciła skokiem na brzuch i kopała go tak długo, aż przybrał bardziej wietrzną postać i uciekł z żałosnym piskiem. – Radziłam sobie jeszcze na długo przed tym jak dołączyłeś, Doki – było to uszczypliwe zdrobnienie od Doksa, czyli drugiej połowy jego znienawidzonego pseudonimu. – Skończ się już popisywać, nikomu tu nie zaimponujesz. ...A nie, czekaj, ten tutaj wygląda na zainteresowanego – wskazała na wkurzonego Dympira, którego następnie uderzyła w twarz. Była trochę rozkojarzona, więc nie miała pewności, czy nieświadomie przywołała jakąś większą siłę, czy to stwór pomógł jej, przewracając się i koziołkując kilkukrotnie w tył.

- Ha ha, się uśmiałem...

Kasamia obejrzała się akurat, gdy niezwykle ciemny, prawie czarny Dympir wyskoczył z ukrycia i rzucił się na niego z pazurami.

Paradoks miał w zwyczaju patrzeć na nią w trakcie rozmowy i chyba do końca nie rozumiał, że istnieją sytuacje, w których lepiej tego nie robić.

- Z lewej! – krzyknęła ostrzegawczo, a widząc, że nie zdąży zareagować, skoczyła przed niego, przyjęła cios i przegoniła stwora paroma celnymi ciosami. – Ten był ostatni – uznała, rozglądając się dla pewności. – Tyle dobrze. Uważaj na przyszłość, żebym znowu nie musiała ratować ci tyłka.

- Przecież to uwielbiasz – szturchnął ją zaczepnie, a następnie schylił się i korzystając z ochrony, jaką zapewniały im kombinezony, zmiótł rozbite szkło, zastępując szufelkę dłonią.

- Ależ pewnie – z tłumionym uśmiechem, przewróciła oczami. – Czynisz ze mnie taką masochistkę... – dodała, gdy wyrzucał je do kosza.

- Hmm... – udał zamyślenie. – Chyba masz rację, następnym razem po prostu użyję mocy. Nawet jeśli to żadna frajda.

- Walka na śmierć i życie, mega śmieszne – spojrzeniem powędrowała do samochodu. – Wracamy?

- Daj mi odsapnąć, co? – znowu to robił, znowu wlepiał się w nią tymi gałami. Co na niego spojrzała, zawsze patrzył. – Moim jedynym dotychczasowym wysiłkiem fizycznym było chodzenie po schodach. Muszę złapać oddech.

Brakujący ElementOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz