Rozdział 86

108 18 46
                                    

Chłodny powiew zmierzwił jej futerko, a chłód śniegu szczypał w łapy, kiedy przemykała ulicami w kociej postaci.

Prószył śnieg.

Kasamia zamrugała,by pozbyć się jego płatków z oczu.

Wielkimi krokami zbliżała się północ, więc nie miała zbyt wiele czasu, aby zrealizować swój plan. Około pierwszej zadzwoni budzik i jeśli nie będzie jej w pokoju, ochrona dowie się o jej nocnych wypadach. A wtedy, jeśli od razu jej się nie pozbędą, to bankowo zyska współlokatora-strażnika, który będzie stał w kącie, niczym stara, zakurzona lampa.

Padało coraz mocniej, zimny puch sypał coraz gęściej, tworząc grubą warstwę, która sięgała jej niemal do brzucha. Stopniowo jej kroki zmieniły się w niezdarne skoki, aż w końcu, zrezygnowała i umknęła z drogi, by przemienić się i wrócić, jako pies.

Kolejna przemiana wywołała u niej ból.

Wyłoniła się z zaułku, gdzie śnieg nie był aż takim utrapieniem i kontynuowała podróż, lekko dygocząc i krzywiąc się przy co drugim kroku.

Zima dawała tysiące powodów, by jej nienawidzić.

Zmarkotniała stawiała krok za krokiem, aż śnieg przestał wplątywać się w jej gęste futro, mimo iż opady nie ustąpiły.

Obróciła pysk i dostrzegła, kroczącego u jej boku Koszmara. Dympir uniósł i zniekształcił nad nią jedną z rąk w taki sposób, że zadziałała prawie jak parasol.

- Dzięki – wnet przypomniała sobie, jak potraktowała go ostatnim razem. – I przepraszam... za tamto. Nie byłam sobą.

Koszmar wycharczał coś, co uznała za dobry znak, bo nie brzmiał na obrażonego. Raczej, jakby był zdziwiony, że w ogóle go przeprasza. Uśmiechnęła się po psiemu i szła z wywalonym jęzorem, dopóki nie dosięgł go mróz.

Stanęła pod ścianą.

Uniosła pysk i ulokowała spojrzenie w schodach przeciwpożarowych. Skrzywiła się. Owszem, psy były skoczne, ale poza tym także głośne. Wróciła więc do poprzedniej postaci i odczekała aż ból minie.

Przygotowała się do skoku.

W powietrzu jednak znalazła się jeszcze zanim zdążyła odbić się od ziemi. Koszmar podniósł ją i podsadził na wysokość niewyciągniętej drabiny. Kasamia zamruczała cicho w podziękowaniu, a potem lekko przeskoczyła na metalową platformę i rozpoczęła wspinaczkę po schodach.

Żałowała, że nie odziedziczyła cierpliwości po rodzicach. Gdyby tak było nie pakowałaby się tu w taką śnieżyce.

W myślach odliczała piętra, aż doliczyła do trzynastego. W teorii, stamtąd powinno być już z górki, jednak w praktyce, gdy śnieg ograniczał widoczność, nie tak łatwo było wspiąć się na oblodzony parapet, a później przeskakiwać z niego na coraz to kolejne. W obawie przed upadkiem przywołała nawet skrzydła. Była skrzydlatym kotem, którego widok sprawił, że Oleandra wypuściła długopis, łapiąc się za serce.

Kasamia zauważyła, że wcześniej pisała coś w zeszycie na kuchennym blacie. Co dziwne, każda linijka tekstu kończyła się znakiem zapytania.

Zastukała łapą w szybę i czekała, aż ją wpuści.

Minutę zajęło jej dojście do siebie na tyle, aby otworzyć okno.

Kasamia wskoczyła do środka i podpuszczona kocim instynktem, usiadła i zaczęła zlizywać śnieg z futerka między skrzydłami. Przeklęła pod nosem, zanim wróciła do normalnej postaci, a później odwołała uszy i ogon, żeby jej dodatkowo nie stresować.

Brakujący ElementOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz