Dlaczego mnie ocalił? Przecież... to bezsensu. Czy to w ogóle się stało? A może znowu śnię?
Poruszając jedynie oczami, spojrzała na mężczyznę w średnim wieku, który nastawiał jej rękę. Mimo znieczulenia, zacisnęła zęby, kiedy kość wskakiwała na swoje miejsce.
- Długo jeszcze? – wycedziła.
- Ta była ostatnia, możesz się zregenerować, ale zachowaj ostrożność.
- Wspaniale.
Wciąż nie rozumiała, dlaczego SOON wyraziło na to zgodę. Owszem, ktoś musiał nastawić jej kości, inaczej skończyłaby jak ojciec Prometa, ale równie dobrze mogła to zrobić Lucyna. Nie musiała jechać do szpitala i poddawać się tym wszystkim bezsensownym badaniom.
Wiatr z pewnością maczał w tym swoje paluchy.
Powstrzymała się od komentarza. Najpierw musiała się upewnić.
Mrowienie obwieściło, że na jej ciele nie pozostało już nic do zrośnięcia ani zagojenia, toteż dezaktywowała moc.
Usiadła i przeciągła się, splatając palce nad głową.
- Już – obwieściła, przyciągając jego uwagę. – Mogę iść?
Mężczyzna wyglądał na szczerze zdumionego.
- Musimy jeszcze zrobić RTG dla pewności, że wszystko zrosło się jak należy. To tylko formalność, ale wolałbym nie ryzykować.
- Czy to naprawdę konieczne? Jestem mutantką, nic mi nie będzie. Jestem też potrzebna w SOON, muszę... – urwała na moment. – Mam coś pilnego do wyjaśnienia.
- Zrobię co w mojej mocy, ale takie są procedury – odwrócił się do asystującej mu pielęgniarki. – Siostro, proszę przygotować wózek i odwieźć pacjentkę na salę.
- Potrafię sama chodzić – burknęła, wstając i mijając ich w przejściu. – Będę przy automacie z przekąskami. Macie godzinę, potem idę.
*
Tak jak podejrzewała, badanie nie wykazało żadnych nieprawidłowości – poza głupawą fascynacją lekarza – i niedługo po nim dostała wypis. Gdy go odbierała, poinformowano ją, że niedługo ktoś z SOON przyjedzie, żeby ją odebrać.
Równie dobrze mogła wrócić sama, ale w jej sytuacji odrzucenie dobrej woli Hermana byłoby jak celowe wkroczenie na minę. Dlatego czekała.
I dlatego też, że spodziewała się Prometa. On najchętniej zgodziłby się ją odebrać, a to dawało im niepowtarzalną okazję do rozmowy na osobność. A przynajmniej jeśli Wiatr faktycznie był teraz tam, gdzie myślała.
Wkrótce pod szpital podjechał firmowy, czarny samochód z przyciemnianymi szybami. Kasamia szarpnęła za klamkę i wślizgnęła się na przednie siedzenie. Z pierwszymi słowami na końcu języka i uśmiechem odwróciła się do kierowcy, lecz mina mimowolnie jej zrzedła na widok Oleandry. Nie Feniksy – Oleandry.
Kasamia nie zdążyła jeszcze zapić pasa, więc sięgnęła po klamkę. Oleandra zablokowała drzwi i patrząc prosto przed siebie, rzuciła:
- Nie zachowuj się jak dziecko. – Włączyła kierunkowskaz i upewniwszy się, że nie wymusi pierwszeństwa, wyjechała na drogę.
Kasamia skrzyżowała ramiona na piersi, rozsiadając się w fotelu. Nie zapięła pasów, dopóki kontrolka nie zaczęła pikać.
- Dlaczego to ty mnie odwozisz? – mruknęła, słyszalnie niezadowolona.
CZYTASZ
Brakujący Element
Fantasy"Kiedy noc nastanie nad światem, pełnia zaświeci na niebie, księżyc odbije światło słońca i zadecyduje, kto teraz władze sprawuję. Gdy krew spłynie na jego jasną posturę, zwycięstwo Dympirów przypieczętuje, lecz gdy księżyc biały nastanie, mroku to...