Rozdział 14

360 43 8
                                    

Kasamia strzepnęła zwierzęcymi uszami, bo musiała się przesłyszeć. Spojrzała na Arię i ze spokojem poprosiła o powtórzenie:

- Mogłaś uciec z nim - oznajmiła zmęczonym głosem, bawiąc się sznurkiem od spodni. - Zrozumiałabym... choć to miłe, że postanowiłaś zostać i dotrzymać mi towarzystwa - kaszlnęła. - Mało osób, mając do wyboru dwa jabłka; zgniłe i soczyste, świadomie wybierze tę zgniłe...

- Przestań! Nie jesteś żadnym zgniłym jabłkiem! - właśnie podjęła najtrudniejszą decyzję w swoim dotychczasowym życiu i potrzebowała wsparcia, jakiekolwiek zapewnienia, że postąpiła właściwie, a nie kolejnych wyrzutów. - To Lukas był zgniłym jabłkiem, zachował się okropnie! Po prostu tchórz i egoista! Jak on w ogóle mógł?! Ale to nic, teraz kiedy pozbyliśmy się tego zgniłego owocu, nasz sad będzie wreszcie funkcjonować właściwie! Zdobędę lekarstwo i znowu będziesz pięknym i zdrowym owocem!

- Nie wyrzuca się zgniłych jabłek, tylko pasożyty. Ze zgniłych owoców jest doskonały nawóz i-

- Dość już tych jabłkowych metafor! - wrzasnęła i momentalnie dotarło do niej, jak się zachowuje. - Muszę pobyć sama i to wszystko poukładać... znowu...

- Może po prostu idź spać? - zasugerowała. - Bądź co bądź, na dworze, wciąż jest ciemno.

- Wierzysz, że zasnę? - spojrzała na nią wymownie.

- Wierzę, że tego potrzebujesz.

- Snu? - zakpiła mimowolnie.

- Normalności - Aria spojrzała na nią z powagą, a potem naciągnęła na siebie koc i położyła się na boku. - Zamkniesz okno, proszę? Zrobiło się chłodno.

- Pewnie - westchnęła i powłóczyła nogami, żeby spełnić jej prośbę. Dokładnie pod to samo okno, przez które zaledwie półgodziny temu wyszedł jej brat. - I na tyle mojej nadziei, że wrócisz, hmm? - wyszeptała w przestrzeń. - Świetnie, teraz będę gadać do ściany! - złapała za klamkę i przez chwilę nie potrafiła zmusić się do ruchu.

Lukas był zdrajcą - okropnie ciężko, było to przyjąć do wiadomości.

Skończyła łudzić się, że to sen i zdecydowanym ruchem je zamknęła. Wtedy jednak, coś pękło w niej na nowo. Dlaczego musiała tracić wszystkich, których kocha? Co zrobiła nie tak? Gdzie jest sprawiedliwość? Kogo jeszcze straci? A może, nie miała już kogo stracić? Chyba naprawdę była księżycem, olbrzymim i odmiennym, pośród morza gwiazd. Pora wreszcie, żeby zobaczyła i pogodziła się z tym, co Burza widziała w niej od samego początku... była pomyłką.

Nie potrafiła nawet ochronić tych, których kocha, jak miała ocalić świat?! Nijak - odpowiedziała sobie, przygryzając wargę i smakując krwi w ustach. Jednocześnie też rzuciła się na bok i zamknęła oczy. Nie zamierzała spać i tak by nie potrafiła, po prostu próbowała uspokoić myśli, które co rusz ją krytykowały i podpowiadały tysiące rzeczy, które mogłaby zrobić inaczej.

Mogłam go zatrzymać - zarzucała sobie. - Nie starałam się wystarczająco mocno, to wszystko moja wina!

֍🦋֍

Wraz ze wschodem słońca świat stał się pusty i pozbawiony sensu. Wszystko wokół było puste, szare i ciche; tak bardzo, że słychać było krople rozbijające się za oknem, a nawet bicie serca otaczających ją stworzeń. Melancholijne tykanie zegara doprowadzało ją już do szaleństwa, tak samo jak niewyraźny szum rozmów zza ścian, kiedy nadal uparcie wytężała słuch, szukając choćby najmniejszego znaku obecności brata. Wciąż łudziła się, że wróci. Resztę nocy spędziła pod oknem, jak przysłowiowy pies pod drzwiami, ale wszystko to na nic.

Brakujący ElementOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz