Lukas warknął przez sen, kiedy ostre promienie wchodzącego słońca poraziły go poprzez powieki. A mógłby przysiąść, że tym razem kład się na zachodu, no trudno... - zrezygnowany otworzył oczy, a widok przeraził go tak, że niemal spadł z klifu, na którym się położył.
Wciąż była noc, a laboratorium... Laboratorium płonęło.
Zerwał się na cztery łapy i szybko odmienił postać. Tak naprawdę, mimo że odszedł, nigdy nie oddalił się bardziej niż kilka/kilkanaście metrów. Cały czas martwił się o swoje siostry, a zwłaszcza o Kasamię - tę upartą, małą wariatkę, która bez przerwy zajmowała jego myśli, tak samo jak Burza... w każdym razie, nie mógł wrócić, ale nie mógł też odejść, więc trzymał się tej góry, zawsze przemieniony w jakieś drapieżne zwierzę, tak żeby naukowcy, Dympiry, albo ktokolwiek inny, go nie wypatrzył.
Był jakby sparaliżowany oczekiwaniem i nadzieją, że Kasamia zmieni zdanie i do niego dołączy. Jednak mijały dni, a po niej nie było śladu - aż do teraz. A teraz była zagrożona. Wszyscy byli.
- Nie pozwolę im umrzeć! Skrzydła! - przywołał moc i popędził prosto do płonącego budynku.
Natychmiast zrobiło się piekielnie gorąco, a przez dławiące chmury dymu ledwo widział i oddychał. Jednak drogę do swojej dawnej sali znał bezbłędnie. Wybił szybę i zawołał do środka:
- Kasamia! Jesteś tam?! Kasamia! - nie było odpowiedzi. Wciągnął powietrze nosem, ale natychmiast zadławił się dymem. - Siła nosorożca! - przywołał moc i przebił się do środka. - Kasamia?!
W środku nie było nikogo żywego. Widział za to 3 martwe ciała, z tego dwa tonące w ciągnącej się kałuży krwi. Natychmiast je rozpoznał. Winogrono, Lodowiec oraz Aria - tylko jego siostra nie miała żadnych widocznych obrażeń. Wszyscy jednak byli bez wątpienia martwi i pozostawieni na pastwę ognia.
- Co tu się stało? - wyszeptał ze zgrozą, ale natychmiast otrząsnął się i pamiętając o zbliżających się płomieniach i bardzo, bardzo wybuchowych substancjach chemicznych, wycofał się na zewnątrz. - Znajdę cię - obiecał sobie, zakładając, że Kasamia wykorzystała jego sztuczkę i po prostu uciekła. - Burza! - nagle go olśniło i spanikowany rzucił się do sąsiedniego okna. Te całe szczęście było otwarte.
Zajrzał do środka. Tutaj jeszcze ogień się nie dostał, ale wnętrze i tak było zadymione - wyrwał kraty i wskoczył do środka. Na ziemi leżały dwie mutantki; Burza i Kipiti.
Przez chwilę jego świat prawie się zawalił - nie mogłem się spóźnić! - ale później zdał sobie sprawę, że ich klatki piersiowe się unoszą. Oddychały, co znaczy żyły. - Masz je uratować, więc nie stój tak!
- Burza, Kipiti! - zawołał, ale niemal natychmiast tego pożałował. Od dymu zadrapało go w gardle i wstrząsnęły nim ataki kaszlu. - Pożar! Pali się! - podbiegł do Burzy i zaczął potrząsać jej ramionami.
- Jeszcze godzinę... - wymamrotała sennie i usiłowała przewrócić się na drugi bok, ale mocno ją trzymał.
- Nie mamy czasu, laboratorium się pali! - panikował, a ona tylko mruknęła sennie i wyciągnęła do niego ręce, przytulając się do jego brzucha. - Przestań być urocza, błagam... Próbuję cię ratować! - krzyknął najgłośniej, jak tylko potrafił, a ona wreszcie otworzyła oczy.
- Co... co się dzieję? Lukas? - oprzytomniała, a kiedy zdała sobie sprawę co robi, odskoczyła, trzymając ręce przy sobie. - Co za dziwaczny sen...
- To żaden sen, laboratorium się pali, musimy wiać!
- Obudzę Kipiti - kopnęła mutantkę w plecy, a ta zerwała się i wrzasnęła. Wyglądała na całkiem przerażoną, kiedy Burza zaś zachowała zimną krew i zasłoniła jej usta. - Cicho, bo nawdychasz się dymu! - Kipiti posłusznie skinęła głową, a ona zabrała dłoń.
CZYTASZ
Brakujący Element
Fantasy"Kiedy noc nastanie nad światem, pełnia zaświeci na niebie, księżyc odbije światło słońca i zadecyduje, kto teraz władze sprawuję. Gdy krew spłynie na jego jasną posturę, zwycięstwo Dympirów przypieczętuje, lecz gdy księżyc biały nastanie, mroku to...