Rozdział 72

131 22 37
                                    

Tej nocy nie spała, choć sen wydawał się najrozsądniejszą rzeczą, jaką mogła zrobić. Nie przywykła do nudy, bo odkąd uciekła z laboratorium zawsze coś się działo. Problem w tym, że od dwóch dni, czyli od zabicia Dympira, NIC się nie działo.

Oleandra nie odpisywała na jej wiadomości.

W SOON nikt nie miał dla niej żadnych zadań.

Wiatr nie pojawił się od ostatniej rozmowy.

Koszmar wciąż przychodził; wpadał kilka razy dziennie i za każdym razem wychodził równie niespodziewanie, jak przychodził.

Kasamia była zirytowana i z tego zdenerwowania nie spała od dwóch nocy. Może niegdyś mogła uchodzić za samotniczkę, ale ostatnio chyba za bardzo przywykła do towarzystwa, bo ciągle rozprawiała nad tym dlaczego wszyscy milczeli. Czy działo się coś ważnego? A może wręcz przeciwnie?

Feniksa również jej nie niepokoiła. Zarówno ona, jak i Flora nie pojawiły się w bazie SOON od wspomnianych dwóch dni, a Feniksa to w zasadzie od trzech. Ostatnio widziała ją w przeddzień ataku. Przypływ i Zefir przychodzili tak samo, jak zwykle, ale oboje po całości ją ignorowali.

Całymi dniami, choć w zasadzie było to tylko niecałe 48 godzin, czuła się jak w klatce. Dzisiejszego wieczoru zapragnęła się wyrwać.

Odczekała do północy – ostatni agenci kończyli wtedy zmianę, a w budynku pozostawała jedynie ochrona, która nie miała w zwyczaju jej sprawdzać. Pilnowali tylko żeby nie opuszczała budynku i posłusznie zażywała tłumik. A propos tłumiku, w momencie kiedy pół godziny później rozległ się alarm, od razu wyciągnęła strzykawkę, pozbyła się substancji i podążyła zgodnie z doskonale znaną rutyną. Przez następne 7 godzin miała spokój z alarmem. Mimo to czuła, jak adrenalina przyśpiesza bicie jej serce.

Pierwszy raz próbowała się wymknąć.

Stanęła na łóżku i skierowała wzrok na niewielkie okno. Otwierało się je za pomocą klamki, tylko najpierw musiała dostać się na górę. Zmieniła się w wiewiórkę, a jej ciało zapulsowało z bólu drastycznej przemiany. Nie miała jednak czasu, żeby się nad sobą użalać. Podbiegła w podskokach do tej krawędzi łóżka, która stykała się ze ścianą i wspięła się po niej pod samiuśkie okno. Mogłaby wybrać ptaka, początkowo rozważała orła, który był na tyle silny i którego szpony były na tyle zręczne, że byłyby w stanie pociągnąć za rączkę i otworzyć okno. Oszczędziłoby to jej jednej transformacji, ale głośny łopot skrzydeł, szczególnie wyraźny w nocnej ciszy, mógłby przyciągnąć uwagę strażników.

Kasamia przysiadła na małym parapecie przed oknem i oparła się na tylnych łapkach, próbując pociągnąć za klamkę. Niestety, tak jak przewidziała, była za słaba. Zmieniła więc postać na kocią i natychmiast wysunęła pazury tylnych łap, żeby powstrzymać swoje nagle przerośnięte ciało przed upadkiem. Wbiła je w ścianę i w nie do końca wygodnej pozycji, wyciągnęła się, żeby uchwycić klamkę zębami. Początkowo rozważała szopa, ale szopy były jeszcze większe. Niestety nie przychodziło jej do głowy żadne inne zwierzę, tak samo, jak wcześniej nie przyszło jej do głowy, aby poprosić Koszmara, aby zostawił otwarte okno. Choć tak naprawdę nie miała pojęcia, jak Wiatr i Dympiry je otwierały.

Poczuła ostry ból w karku i dolnej części kręgosłupa, ale w końcu udało jej się wygiąć tak, że klamka opadła, a drzwiczki okna rozchyliły się, traktując jej pysk chłodnym, nocnym powietrzem. Ryzykując ruch, który mógłby doprowadzić ją do upadku, wypuściła klamkę i wisząc przez sekundę w powietrzu, wskoczyła na parapet.

Przednimi łapami stała na zewnątrz, a tylnymi w środku. Potem zmieniła postać na niepozornego czarnego kruka i zeskoczyła z parapetu, rozwijając skrzydła dopiero kiedy znalazła się piętro niżej.

Brakujący ElementOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz