Rozdział #46

3.6K 260 108
                                    

- Evingeel? - spytał z niesłyszalną w głosie ciekawością.

- Evingeel - przytaknęła, przygryzając dolną wargę - Trochę dziwne nazwisko, ale lata mi to koło dupy. I tak go nie używam - prychnęła pod nosem.

Po krótkiej chwili uśmiechnęła się lekko, widząc, że do Stark Tower zostało im mniej niż sto metrów.

Loki spojrzał na nią przymrużonymi oczami, przez co nieznacznie przyspieszyła kroku.
Musiał przyznać Lined rację - ta historia w najmniejszym stopniu nie była ciekawa. Wiedział, że taka będzie  - ba - w zupełności się tego spodziewał.  Najgorsze jednak było to, do jakich wniosków doszedł.

Już dzisiaj dało mu do myślenia to, że zadziałało na nią zaklęcie lecznicze przeznaczone dla istot znacznie odporniejszych od Midgardczyków. Fakt, że Lined nie zemdlała po utracie krwi był jeszcze dziwniejszy, a teraz, gdy dowiedział się, iż jej prawdziwym nazwiskiem jest Evingeel, szansę na to, że przynależy do TEGO rodu Evingeelów wzrosły do zastraszającego poziomu.
Mimo wszystko wciąż wiedział o wiele za mało, żeby móc stwierdzić cokolwiek z całkowitą pewnością. Wszak mógł to być zwykły zbieg okoliczności.
Niestety na chwilę obecną wszytko wskazuje na to, że będzie musiał bliżej przyjrzeć się Lined od tej, jeśli można to tak ująć będąc bogiem, mniej normalnej strony. Oczywiście tak, żeby dziewczyna niczego nie podejrzewała, bo zacznie zadawać niewygodne pytania, a to może być niebezpieczne nie tylko dla niego, jak i jej samej.

- Mówiłam, że to nudna historia - przerwała rozmyślania bruneta, który spojrzał w jej stronę - Ale przynajmniej Stark Tower jest blisko. Jeśli nie rozchoruję się po spacerze w temperaturze bliskiej zera stopni, będąc ubrana w samą bluzę z podkoszulkiem, to mogę uznać to za cud - skwitowała, zdobywając się na entuzjazm.

- Jest jakiś powód, dla którego jesteś taka zadowolona? - spytał z grymasem na twarzy, obserwując zachowanie Lined - Przed chwilą jeszcze umierałaś. I to dosłownie.

- Suzan spisuje innych agentów w klubie, Tony z resztą powinni wrócić w ciągu kilku dni, Chris żyje, ja też, więc jakoś nie mam powodów, żeby się zamartwiać - uśmiechnęła się delikatnie.

Hestia lekko zwolniła kroku, kiedy poczuła na swojej rzęsie płatek śniegu, który po chwili stopniał i spłynął po jej policzku. Przetarła podrażnione wodą oko i spojrzała na zachmurzone niebo, z którego zaczął padać powoli, niewielki śnieg. Malutkie płatki osiadały na ulicach, chodniku jak i szatynce i Lokim, odrazu topniejąc i mocząc ich ubrania.

- Kim tak właściwie był ten cały "Chris"? - brunet pierwszy postanowił zabrać głos, spoglądając na śnieżynki osiadające na jego dłoni.

- To już jest zdecydowanie dłuższa historia - parsknęła nerwowo - Może kiedyś, jeśli będzie okazja to ją opowiem - powiedziała obojętnym tonem i uśmiechnęła się smutno, dostrzegając, że do Stark Tower zostało im mniej niż pięćdziesiąt metrów.

Loki zmrużył oczy i obdarzył dziewczynę pytającym wzrokiem, który zignorowała.

- Jak bardzo długa? - spytał z ciekawością.

- A ile czasu zwykle zajmuje opowiedzenie historii dziejącej się podczas sześciu miesięcy? - przewróciła oczami z lekkim rozbawieniem.

Hestia wraz z Lokim po kilku minutach ciszy stanęli przed szklanymi drzwiami Stark Tower, które otworzyły się automatycznie, wpuszczając dwójkę osób do środka.

***

- Wiesz co? Zaczyna mnie lekko irytować Twoje wpraszanie się do mojego pokoju - mruknęła pod nosem, zamykając nogą drzwi.

Prawdomówny Kłamca || Loki LaufeysonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz