Rozdział #40

3.5K 257 30
                                    

Prawdę mówiąc, spodziewała się, że droga do klubu Matt'a zajmie jej więcej czasu. O dziwo, dzisiejszej nocy ulice Nowego Jorku były wyjątkowo puste, dzięki czemu Hestia znalazła się tuż pod Blue Moon w mniej niż piętnaście minut.
Zaparkowała samochód po drugiej stronie ulicy i zgasiła go, wyjmując kluczyki ze stacyjki. Wysiadła z pojazdu i spojrzała z grymasem na twarzy na kolejkę, znajdującą się przed wejściem do klubu, która ciągnęła się niemal w nieskończoność, zakręcając tuż za rogiem budynku.
Zatrzasnęła drzwi od samochodu i poprawiła sukienkę, w między czasie wyciągając telefon z torebki. Nie miała najmniejszego zamiaru stać przez najbliższe pół nocy pod gołym niebem i w między czasie rozchorować się w powodu dosyć niskiej temperatury na polu.
Wybrała numer do Matthew i przyłożyła urządzenie do ucha, opierając się jednym bokiem o samochód.

- Cześć, Hes. Gdzie jesteś? - mężczyzna odebrał i niemal odrazu zadał pytanie.

- Przed twoim królestwem. Mógłbyś mnie wpuścić? Nie mam zamiaru odmrażać sobie tyłka, przez pół nocy stojąc w kolejce.

- Skarbie, przecież Ty zawsze jesteś wpisana na listę honorowych gości! Powiedz Nathanielowi, że jesteś ode mnie, to cię wpuści - odpowiedział szybko i rozłączył się.

Hestia opuściła telefon ze zdezorientowanym wyrazem twarzy. Nathanielowi? Miał na myśli jednego z tych dwóch osiłków, którzy stali przed wejściem do klubu i pilnowali go? Już pomijając fakt, że musi podejść i porozmawiać z tymi stojącymi kołkami, to Matt nazwał ją "skarbem"... Ugh, czasami chyba po prostu zapominała, że ten człowiek miał lekko inne spojrzenie na świat od niej samej.

Zamknęła samochód i przeszła przez pustą ulicę, stukając szpilkami o chropowatą nawierzchnię drogi. Westchnęła cicho i omijając kolejkę oraz mordercze spojrzenia wszystkich gości, skierowała się do dwójki mężczyzn ubranych w czarne garnitury.

- Który z Was to Nathaniel? - spytała niemal odrazu, kiedy stanęła przed nieznajomymi.

Mężczyźni spojrzeli na nią lekko zdezorientowanym i srogim spojrzeniem, które nie wywarło na niej najmniejszego wrażenia.

- Zależy kto pyta - odezwał się facet stojący po prawej stronie.

Był krótko ściętym brunetem z niesympatycznym wyrazem twarzy. Dziewczyna przetasowała go szybko wzrokiem i oprócz złotego zegarka nie dostrzegła w nim nic, czym mógłby się wyróżniać z tłumu. Nie licząc oczywiście wielkich mięśni, które miały odstraszać nieproszonych gości od klubu.

- Lined - przewróciła oczami - Szef kazał wam mnie wpuścić bez kolejki, bo jestem wpisana na jakąś listę, czy coś...

- To się jeszcze okaże - prychnął drugi z nich.

Mężczyzna stojący po lewej stronie wyciągnął zza siebie sztywną kartkę A4, na której Hestia dostrzegła dosyć długą listę imion.

- To jak ty się... - zaczął pytać, tasując wzrokiem tekst.

- Lined. Hestia Lined - założyła ręce na siebie i zacisnęła usta w wąską linię.

- Kojarzę skądś to imię - odezwał się brunet, podczas gdy jego kolega po fachu szukał nazwiska dziewczyny na liście - Spotkaliśmy się już gdzieś?

Szatynka zmarszczyła lekko brwi i spojrzała mężczyźnie prosto w oczy z zastanowieniem. Ciemne tęczówki, czarne włosy, ostry wyraz twarzy i nienaturalnie blada skóra... Nie, raczej nie kojarzyła kogoś takiego... Chyba, że...

Nagle, w jednej chwili przed oczami mignęło jej wspomnienie sprzed kilku lat. Ona, baza Hydry, eskorta ludzi odprowadzająca ją do celi i te przesiąknięte zimnem, czarne jak węgiel oczy, które śledziły każdy jej ruch. Nie... przecież to nie możliwe. Ten człowiek już dawno powinien leżeć w grobie. Otworzyła niemal niewidocznie usta, które zaraz zamknęła.
Coś ścisnęło jej serce, a ona sama dostrzegła błysk zrozumienia na twarzy bruneta, który na pewno nie zwiastował nic dobrego. On także ją poznał...
Spuściła wzrok i spojrzała nagląco na drugiego mężczyznę.

Prawdomówny Kłamca || Loki LaufeysonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz