Rozdział #60

3.5K 273 282
                                    

Słowa utknęły gdzieś w połowie gardła Hestii, a jej myśli goniły jak szalone, gdy poczuła na swoich ustach zimny oddech Lokiego. Spojrzała z zawahaniem jak i złością prosto w jego oczy, zauważając w nich coś więcej, niż była w stanie dostrzec na codzień. Uniosła prawą rękę do góry, chcąc odepchnąć go od siebie, gdy nagle wokół jej nadgarstka mężczyzna zacisnął palce, uniemożliwając jej wykonanie jakiegokolwiek ruchu.
Ich oddechy wymieszały się ze sobą, a Loki popchnął delikatnie dziewczynę do tyłu, niemal rozkazując, aby oparła się o chłodną ścianę. Zrobiła to bez zawahania, a w myślach toczyła zawziętą walkę o to, co powinna teraz zrobić. Była przecież wyszkoloną, morderczą agentką Tarczy. Dlaczego nagle odepchnięcie Lokiego od siebie wydało się jej zadaniem wręcz nieosiągalnym?
Serce Hestii przyspieszyło, kiedy mężczyzna położył dłoń na jej szyi, drażniąc się i unosząc delikatnie jej podbródek do góry. W tamtej chwili, zdrowy rozsądek dziewczyny przegrał niezbyt wyrównaną walkę z uczuciem, które zawładnęło jej ciałem, gdy usta mężczyzny musnęły jej górną wargę. Zamknęła oczy i pozwoliła przejąć mu całą kontrolę nad sytuacją, przechylając delikatnie głowę na bok. Loki pogłębił pocałunek, a Hestia jęknęła cicho, kiedy poczuła na swojej talii jego dłoń, jednocześnie unosząc lewą rękę i kładąc ją na jego klatce piersiowej.

I choć wiedziała, że mężczyzna robi to tylko dlatego, aby dostać się do jej wspomnień, zupełnie nie spodziewała się tego dziwnego uczucia, które uderzyło ją nagle ze wszystkich stron. Po chwili nie stała już w swoim pokoju oświetlonym promieniami księżyca, lecz w zupełnie innym wymiarze, przypominającym śnienie na jawie. Wciąż wiedziała i czuła wszystko co działo się w rzeczywistości, jednak straciła kompletnie nad sobą panowanie, jak gdyby znalazła się w dziwnym koszmarze, z którego nie można uciec.

Cała sceneria zaczęła się powoli zmieniać i wtedy dotarło do niej, że Loki właśnie obserwował i przeglądał jej wspomnienia.

~~~

- Seidhe, seidhe!

Mała, roześmiana dziewczynka z burzą brązowych włosów na głowie, biegła przez pięknie urządzoną kuchnię, ubrana w kwiecistą sukienkę, prosto do jakiegoś mężczyzny. Ten, obrócił się słysząc jej głos i uśmiechnął szeroko, poprawiając szybko długie, niemal białe włosy sięgające mu do połowy ramion.
Pomieszczenie, w którym przebywali ozdobione było pięknymi kwiatami i zachowane w jasnych odcieniach ścian jak i mebli, które dodatkowo zostały oświetlone przez promienie słońca wpadające przez wielkie okno.

- Seidhe to wzgórze, skarbie - zaśmiał się, zabierając dziewczynkę na ręce - Chodziło Ci o saidhe, tak? - uśmiechnął się, a dziecko pokiwało w odpowiedzi głową - Me luned eatewedd.

Mężczyzna przytulił małą, a Hestia obserwująca całą sytuację poczuła, jak jej gardło boleśnie się zacisnęło, kiedy dostrzegła pod prostymi włosami jej ojca szpiczaste uszy.

~~~

Cały dom zaczął się powoli rozmazywać, zmieniając całą scenerię. Szatynka chciała wyrwać się z tego koszmaru jak najszybciej to było możliwe. Te wspomnienia... Do cholery, dlaczego po zobaczeniu tej sceny, zaczęła sobie wszystko przypominać? Ten gigantyczny dom, jej biologiczny ojciec... Nie, nie, nie, chciała stąd uciec, najszybciej jak to było możliwe.

~~~

Niestety, nie dane było jej tego doświadczyć. Scena się zmieniła, a Hestia odwróciła gwałtownie głowę w prawo, kiedy usłyszała tuż obok siebie dzwonek do drzwi.

Blondyn stojący w dziwnie urządzonym salonie również odwrócił wzrok w tamtą stronę. Odłożył pilot od telewizora na kanapę i podszedł do białych drzwi wejściowych, szybko je otwierając. Przed domem czekała na niego dwójka mężczyzn o surowych wyrazach twarzy.
Obydwoje mieli zupełnie czarne, proste włosy sięgające do ramion, spomiędzy których wystawały szpiczaste uszy. Tasowali ojca Hestii niebieskimi oczami, a ten na ich widok wykrzywił twarz w lekkim grymasie.

Prawdomówny Kłamca || Loki LaufeysonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz