Rozdział #44

3.2K 240 92
                                    

Hestia zamarła i poczuła jak czas wokół niej się zatrzymuje. Cofnęła się pół kroku do tyłu, napotykając przeszkodę w postaci zimnej ściany, o którą się oparła. Zacisnęła mocno szczękę, kiedy poczuła rozrywający ból po prawej stronie, dolnej połowy brzucha. Zgięła delikatnie plecy i złapała krótki, niemal desperacyjny oddech.
Delikatnie dotknęła dłonią postrzępionego, czarnego materiału sukienki i otworzyła lekko usta, kiedy dostrzegła na swojej ręce plamy krwi błyszczące w świetle księżyca.

- Mamy być za piętnaście minut w bazie - zdołała usłyszeć słowa mężczyzny, który do niej strzelił.

Nieznajomy otworzył tylnie drzwi od klubu i wszedł do środka, zatrzaskując je za sobą. Chris niemal odrazu wypuścił z dłoni pistolet i podtrzymał Hestię, która stała oparta o ścianę.

- Nic mi nie jest - mruknęła pod nosem, starając się za wszelką cenę ignorować promieniujący ból, który rozrywał ją na kawałki przy każdym, nawet najmniejszym oddechu - Idź z nim. Podejrzewam, że Fisk nie lubi długo czekać.

- Nie ma mowy - odezwał się niemal natychmiast, a szatynka prychnęła cicho w odpowiedzi.

- W takim razie przydaj się na coś - jęknęła, łapiąc się za brzuch i czując pomiędzy swoimi palcami spływającą krew, która brudziła jej sukienkę - Byłeś lekarzem, więc powiedz... Ile czasu zostało mi do kopnięcia w kalendarz?

- Pokaż to - złapał delikatnie dłoń Hestii i odsunął ją od rany - Dostałaś rosyjskim pociskiem z rosyjskiej broni, więc...

- Przeszedł on na wylot - dokończyła za niego, zaciskając oczy - Mam się z tego powodu cieszyć?

- Tak - spojrzał na ranę, a po chwili przeniósł swe błękitne oczy na twarz Hestii - Nie kopniesz w kalendarz, H. A raczej napewno nie dzisiaj...

Chris już chciał coś dopowiedzieć, gdy nagle szatynka wcięła mu się w połowę zdania.

- Tyle mi wystarczy - powiedziała cicho - Spadaj już, zanim moi ludzie cię znajdą - odepchnęła go delikatnie od siebie - Idź.

Brunet puścił ją i gdy spotkał się ze zrozumieniem w jej oczach, cofnął się kilka kroków do tyłu, aby po chwili zniknąć w mrokach jednej z uliczek.

Dziewczyna zacisnęła usta i wyprostowała się w wielkim bólem. Jeśli się nie pospieszy, to zaraz zginie, nie od postrzału, ale wykrwawienia.
Fury napisał, że przyśle wraz z agentami Tarczy trzy karetki, a cóż... Ona chyba aktualnie potrzebuje ich pomocy.

Postawiła dwa kroki w kierunku ulicy, przy której powinny stać zaparkowane samochody agentów. Odrazu tego pożałowała, gdy jej ciało zareagowało obronnie na postrzał. Przytrzymała się ściany i zgięła plecy do przodu, czując jednocześnie chęć wymiotowania, kaszlu jak i umierania. Zacisnęła oczy, a po jej policzkach spłynęły łzy bezsilności. Mogła próbować, ale szanse na to, że znajdzie pomoc zanim się wykrwawi z każdą chwilą drastycznie malały.

- Midgardczycy są tacy słabi... - usłyszała za sobą męski głos.

- W przeciwieństwie do ciebie nie jesteśmy kuloodporni - mruknęła pod nosem i wyprostowała się lekko, odwracając twarzą w kierunku Lokiego - Jeśli przyszedłeś się ze mnie pośmiać, to proszę bardzo. Uprzedzam jednak, że jestem w tragicznym humorze na jakiekolwiek żarty.

Mężczyzna uniósł lekko kąciki ust do góry, lecz po chwili jego twarz przybrała poważny wyraz, kiedy w ostatniej chwili zdołał przytrzymać Lined i zapobiec jej upadkowi na ziemię.

- Mówiłem, że zachowujesz się jak nieodpowiedzialne dziecko - powiedział z wyrzutem, gdy Hestia złapała dłonią jego ręki, drugą przytrzymując krwawiącą ranę.

Prawdomówny Kłamca || Loki LaufeysonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz