Rozdział #115

4.1K 323 273
                                    

Wiedziała, że coś się stało, kiedy powoli zaczęły dopływać do niej dźwięki otaczającego ją świata, a także światło słońca, za wszelką cenę walczące o to, aby otworzyła oczy.

Dopiero po kilku sekundach błogiej ciszy dotarło do niej co się dzieje, gdy poczuła spoczywającą na swojej talii czyjąś dłoń, a także spokojny oddech, który musnął jej policzek. W pierwszym odruchu jakaś jej część miała ochotę zacząć panikować i próbować zrozumieć, co tu właściwie zaszło. Jednak, gdy tylko uniosła powieki i dostrzegła czarną koszulę, a także ręce, które oplatały jej ciało, przytulając ją do równomiernie unoszącej się klatki piersiowej, odetchnęła z cichą ulgą.

Zamknęła z powrotem oczy, wtulając się w mężczyznę z zamiarem ucieczki od normalnej rzeczywistości, z którą musiała się za moment zderzyć. Zupełnie nie pamiętała kiedy wczoraj zasnęła, jednak po tym wszystkim co usłyszała, była w pewnym sensie... spokojniejsza. Nie wyobrażała sobie nawet, co musiał czuć Loki, gdy dowiedział się prawdy o samym sobie. Tym bardziej, że mężczyzna, którego przez całe życie uważał za ojca, okazał się być skończonym chujem, który ponad życie dziecka przekładał sprawy polityczne.

Pomiędzy wierszami usłyszanych rozmów, Hestia zrozumiała również, że cały Asgard uważał Jotunów za potwory. Jeśli to była rzecz, którą na każdym kroku wmawiano brunetowi przez ponad tysiąc lat, to nie musiała zastanawiać się nad tym, kto jest jego największym wrogiem. On sam. Po prostu on sam, bowiem widziała, że mimo minionego czasu, jego nienawiść do samego siebie wcale nie zmalała. Starał się ukryć pod maską sarkazmu, wredności i obojętności problemy, które pożerały go od środka, i których za wszelką cenę nie chciał dopuścić do siebie. Wszyscy się na to nabierali, a najgorsze było to, że Hestia również w jakimś sensie uwierzyła, że Loki po prostu taki jest.

Z okropnym charakterem i paskudną duszą, tak naprawdę będąc aniołem, któremu ucięto skrzydła i przemieniono w diabła. Złym człowiek się staje i to zazwyczaj przez otaczających go ludzi, a nie z wyboru, o czym większość najwidoczniej zapominała.

Otworzyła sennie oczy i uniosła niepewnie głowę, kiedy poczuła poprawiany przez kogoś kosmyk włosów, który opadł na jej twarz. Zacisnęła usta w wąską linię, jednak lekko się uśmiechnęła, gdy spojrzała prosto w szmaragdowe tęczówki, które tasowały ją spokojnym wzrokiem.

- Nie chciałem cię obudzić - westchnął cicho, odsuwając od niej dłoń.

- Nie obudziłeś - mruknęła niewyraźnie pod nosem.

Wtuliła się w niego w tej samej chwili, w której jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz spowodowany panującą na zewnątrz niską temperaturą. Kątem oka popatrzyła za okno i z niechęcią dostrzegła, że wychodzące zza widnokręgu słońce zostało praktycznie zasłonięte przez rozpoczynającą się śnieżycę, przez co cała komnata zatonęła w osłabionym, szarym świetle.

- Słuchaj, Lined, jeśli...

- Zamknij się - wcięła się natychmiast - Jakim cudem chce Ci się rano składać zdania złożone?

- Przepraszam bardzo, ale niby co w tej chwili robisz ty? - spytał z cichym przekąsem.

- Opieprzam cię - skwitowała z wrednym uśmiechem, unosząc wzrok - Jednocześnie usiłując sobie wmówić, że aktualna sytuacja nie jest aż tak dziwna, na jaką wygląda z perspektywy trzeciej osoby.

- Trzeba było nie robić wiwisekcji mojej osoby do prawie czwartej nad ranem - odgryzł się ze złośliwością, jednak po chwili ciszy oplótł dziewczynę ramionami.

- Trzeba było nie włamywać się do mojej łazienki o drugiej w nocy, żeby zadać jedno idiotyczne pytanie - prychnęła, odsuwając nieznacznie twarz, aby spojrzeć mężczyźnie prosto w oczy.

Prawdomówny Kłamca || Loki LaufeysonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz