Zaraz po śniadaniu Daniela ubrała chłopcom i Agatce kurtki, czapki i buty. Podała Szymonowi ciepłą kamizelkę.
- A ty nie idziesz z nami na dwór? - rzekł mężczyzna chwytając żonę za obydwie ręce.
- Mama, chodź z nami - odezwał się Franek.
Lusia nie dała się długo namawiać. Pogłaskała synka po kręconych włoskach, po czym ubrała swój ulubiony grafitowy płaszczyk.
- Pan Gacek idzie z nami - rzekł Franuś wkładając chomika do kieszeni kurtki.
Wtem ze schodów zbiegł Marcel. Chłopiec wsunął na stopy tenisówki. Nie zawiązując sznurówek chwycił za klamkę od frontowych drzwi.
- Jadę do Melki - rzekł spoglądając na ojca.
Szymon kiwnął głową.
- Marcelek, a ja mogę iść z tobą? - odezwała się Agatka.
- Zapomnij - odparł chłopiec. - Do domu wrócę jakoś przed siódma, jakby co - dodał.
- Chyba żartujesz - odezwała się Lusia. - O trzynastej będzie obiad. Chcę cię widzieć przy stole.
- Mama, bez przesady... Zjem u Melki...
- Bez przesady? Wczoraj prosto po szkole poszedłeś do Melki. Do domu wróciłeś w środku nocy... Dzisiaj od samego rana lecisz do Melki. Ciekawa jestem, czy lekcje masz zrobione!
Chłopiec pochylił nisko głowę. Spuścił wzrok.
- Mogę iść? - spytał.
Szymon otworzył frontowe drzwi. Wyszedł na dwór z trójką młodszych dzieci.
- O trzynastej chcę cię widzieć w domu. Po obiedzie zabierzesz się za odrabianie lekcji. Jasne?
- Tak... - odpowiedział. - To mogę iść?
- Idź.
Marcel uśmiechnął się do mamy. Chciał już wyjść, ale Lusia zatrzymała go.
- Weź czapkę. Wiatr wieje - powiedziała wsuwając synowi na głowę jego czapkę z daszkiem.
- Dzięki, mamuś - odparł otwierając szeroko drzwi. Wypuścił Lusię przodem. Chwycił leżący przy tarasie rower. Wsiadłszy na niego, pojechał wprost w stronę domu na skarpie.
Daniela oparła się łokciami o balustradę od tarasu. Z uśmiechem na twarzy patrzyła, jak jej mąż podrzucał w górę Jasia. Chłopiec piszczał z radości. Miał szeroko rozpostarte ręce. Pozostała dwójka maluchów nie mogła się doczekać swojej kolejki.
- Więc to jest ta nauka fruwania... - szepnęła z namysłem.
Po chwili zbiegła z tarasu. Ruszyła w stronę męża i dzieci. Uśmiechnęła się, gdy spostrzegła, że stojący przy Szymonie Franuś, na jej widok wsuwa chomika do kieszeni, po czym zaczyna biec w jej stronę. Przykucnęła. Rozpostarła szeroko ręce. Chłopiec wbiegł w jej ramiona.
- Kocham cię, mamusiu! - zawołał, po czym pocałował ją w usta.
- Ja ciebie też kocham - szepnęła głaszcząc synka po włoskach. - Bardzo, bardzo... Najbardziej na świecie...