Po odśpiewaniu kilku piosenek Agatka skoczyła z rozpędu na łóżko.
- Będę mówiła z tobą wywiad - odezwała się podsuwając pałkę tuż przed usta Jasia. - Po co okno zamkłeś?
- Bo mi się tak chciało - odpowiedział.
- Emocje opadły. Chyba najwyższy czas sobie na ten temat porozmawiać - odezwał się Szymon. - Franek, chodź tu do mnie na kolana... Opowiesz tacie, jak to się stało, że siedziałeś na parapecie...
Franek podniósł się z kanapy. Nieśmiało zbliżył się do ojca. Lusia usiadła na kanapie. Posadziła Jasia na swoich kolanach. Ucałowała go w czoło.
- Ten ostatni bal był głupi. Teraz idziemy na prawdziwy bal... Będą tam kucyki... - odezwała się Agatka wymachując jedną z lalek tuż przed nosem mamy.
- Córuś, umyjesz mamusi kubki, które są na stole? - powiedziała Daniela. Zależało jej na tym, by Agatka się czymś zajęła i nie przeszkadzała.
Pięciolatka uśmiechnęła się. Odłożyła lalki na fotel, po czym podeszła do kuchennej części salonu. Podsunęła sobie pod zlew małe krzesełko. Po chwili wzięła w ręce stojące na stole kubki po kawie. Z uśmiechem na twarzy przeniosła je do zlewu. Zaczęła je szorować.
Szymon tymczasem spojrzał Frankowi w oczy. Uśmiechnął się do niego.
- Powiedz mi, Franuś, jak to się stało, że znalazłeś się za oknem - rzekł.
- Tata, bo mi Jasiu zabrał kapcie...
- Nie zabrałem - odezwał się drugi chłopczyk.
- Jak nie zabrałeś?! Miałem kapcie na nogach, a Jasiu mi je zdjął, chociaż go kopałem - wyjaśnił Franciszek.
Szymon pokiwał głową.
- I co było potem? - rzekł ojciec chłopców.
- Jasio położył moje kapcie na oknie i ja chciałem je sięgnąć, ale nie umiałem, bo były za daleko - szepnął Franek spuszczając nisko głowę. - Wlazłem wyżej, żeby sięgnąć kapcie... A wtedy Jasiu zamknął okno!
- Wymyśla - rzekł Janek patrząc mamie w oczy.
Franek zmarszczył ciemne brwi.
- Nie wymyślam! - krzyknął podminowany. - Mówię prawdę... - dodał patrząc na tatę.
Szymon zastanowił się przez chwilę, po czym przełożył syna przez kolano. Spuściwszy Frankowi dresy i gatki, przyłożył mu pierwszego porządnego klapsa.
Chłopiec zapiszczał. Lusia momentalnie zeszła z kanapy.
- Czyś ty zdurniał?! - wydarła się. - Zostaw mi go! Za co go bijesz?!
- Za co? A za to, że wylazł na parapet! - odparł Szymon wymierzając Frankowi kolejne dwa solidne uderzenia.
Franek głośno płakał, ale Szymon nie zamierzał się nad nim litować. Przyłożył synowi kolejne dwa klapsy. Chciał, żeby Franek zapamiętał to lanie i, żeby raz na zawsze oduczył się siadać na zewnętrznych parapetach.
Franek rozpłakał się jeszcze bardziej. Łzy kapały mu ciurkiem po obydwu policzkach.
- Szymon, wystarczy - powiedziała Daniela ze wzburzeniem patrząc na męża.
- Ma zapamiętać, że nie wolno siadać na parapetach - odparł mężczyzna poraz szósty podnosząc rękę w górę.
Lusia wzięła głęboki oddech, po czym klepnęła męża w policzek. Szymon osłupiał. Ona tymczasem zdjęła zapłakanego Franciszka z jego kolan. Wzięła go na ręce.
- Dziecko omal nie spadło z pierwszego piętra a ty mi je bijesz?! - krzyknęła patrząc na męża surowym wzrokiem. - Już nie płacz... Mój Franuś... - dodała czułym głosem.
Zaniosła synka do swojej sypialni. Położyła go na wielkim łóżku. Sama uklęknęła przy nim i delikatnie głaskała go po włoskach i po czole.
- Już nie płacz... Mamusia zaśpiewa ci kołysankę - szepnęła patrząc w zapłakane oczy siedmiolatka. Ucałowała go. Zaczęła nucić chłopcu usypiającą melodię.
Franek zamknął oczy. Mimo to, nie mógł zasnąć. Wiercił się niespokojnie.
- Ma... Mama... - szepnął cicho łkając.
- Co kochanie? - spytała.
- Bo... Bo Czopek... został na łóżku...
- Mamusia pójdzie po Czopka - powiedziała wstając z podłogi. Wyszła z sypialni zamykając za sobą drzwi.
W salonie nie było ani Jasia ani Szymona. Danielę szczerze to zdziwiło. Spojrzała na Agatkę, która urządziła w zlewie kąpiel dla dwóch swoich lalek.
- Aga, gdzie Jasiu? - spytała.
- Bo Jasiu zamknął okno, a nie wolno zamykać okna - powiedziała dziewczynka.
- I gdzie jest teraz Jasiu?
- Uciekł tacie - wyjaśniła. - Mama, ja kąpie Zuzę i Julkę - dopowiedziała śmiejąc się do Lusi.
- Dobrze... Dokąd Jasiu uciekł? Na górę?
- No - odpowiedziała pięciolatka.
Lusia pobiegła schodami na piętro. Po chwili była już w pokoju młodszych chłopców. Jasiu siedział na łóżku. Płakał. Daniela od razu domyśliła się, jaki jest tego powód. Podeszła do synka. Chciała go przytulić, ale Jasiu ją odepchnął. Miał obrażoną minę i nie chciał, by ktokolwiek go pocieszał.
- Zadowolony jesteś z siebie? - odezwała się przerzucając wzrok na męża.
- Tak. Jestem, a co? - odparł.
- Gówno - odpowiedziała, po czym wyszła z pokoju trzaskając drzwiami. Usiadła na schodach. Wybuchnęła płaczem. Szymon wyszedł za nią. Usiadł obok niej. Objął ją ramieniem, ale go odepchnęła.
- Luśka, co ty wyprawiasz? - odezwał się do niej.
- Co ja wyprawiam? Szymon, załamujesz mnie! Chłopaki mają dopiero po siedem lat, a ty... Ty w ogóle nie masz w sercu, nie wiem, współczucia?
- Mam. Te cztery, czy pięć klapsów to dla nich żadna krzywda. Prawdziwa krzywda byłaby wtedy, gdyby Franek spadł z tego parapetu i skręcił sobie kark.
- Wystarczyło im wytłumaczyć, że mają więcej razy nie robić takich rzeczy - odparła z nerwami zaciskając powieki.
- To im wytłumaczyłem... Ręcznie. Lusia, nie patrz tak na mnie. Przypomnij sobie, co miało miejsce dwa tygodnie temu. Wleźli na szkolny parapet. Dostali w domu reprymendę i co? I nic! Dwa tygodnie minęły i znów to samo, Franek siedzi na parapecie!
- Szymon, to, że Franek znalazł się na tym parapecie to akurat ewidentna wina Jasia...
- Wiem o tym. Coś ci powiem, Lusia. To, że Jasiu dostał dzisiaj lanie potraktuj jako inwestycję w jego wychowanie.
- Ładna mi inwestycja - odparła. - Ile klapsów mu dałeś?
- Miał dostać dziesięć, ale tak ryczał, że dałem mu osiem i pół.
- Jak osiem i pół? - zdziwiła się.
Szymon wzruszył ramionami.
- Przejadę się do Leroy Merlin... Kupię jakieś ładne listeweczki i przybiję je do framugi, żeby nam dzieciaki nie powyskakiwały przez okna.
- Nawet tak nie żartuj - szepnęła. Oparła się o ramię męża. Szymon objął ją. Ucałował.
- Lusia, ja kocham nasze dzieci. Kocham je ponad wszystko. Wolę, żeby dostały ode mnie kilka klapsów, niż żeby zrobiły sobie trwałą krzywdę. Przecież, gdyby Franek spadł z tego okna...
- Nie kończ... - szepnęła.
- No właśnie. Sama widzisz.
- Pójdę do Jasia...
- Nie. Niech siedzi sam. Niech zastanowi się nad sobą. Powiedziałem mu, że po obiedzie będzie musiał przeprosić Franka za to, co zrobił... Co na obiad zrobisz?
- Rosół mam w lodówce. Pomidorówkę z niego zrobię - odparła.
- No, to możesz się za to zabrać, bo jestem już głodny.
- Dobrze... Idziesz ze mną do kuchni? Zajmujesz się trochę Agatą, co?
Szymon uśmiechnął się.
- Prawdę mówiąc mam trochę pracy... Muszę poprawić prace klasowe trzech klas - wyjaśnił.
- Zrobisz to kiedy indziej. Dzisiaj jest sobota. To czas dla rodziny. Chłopaki raczej nie będą chcieli się z tobą bawić. Została ci Agata i jej księżniczki Barbie.
- Nie wiem, czy to przeżyję.
- Przeżyjesz. Musisz tylko być tą brzydszą księżniczką, żeby książę wybrał Zuzię...
Szymon chwycił żonę za ręce. Pomógł jej podnieść się ze schodów. Oboje poszli do kuchennej części salonu, gdzie Agata prała w zlewie ściereczki i ręczniczki.