Franek trzymał w kieszeni prawą rękę. Miętolił nią Gacka dwa. Słuchał pożegnalnej mowy Szymona.
- Byłeś świetnym chomikiem. Do dziś w zakamarkach naszego domu leżą twoje małe, czarne bobki...
- Tata - szepnął Nikodem. - Może ja lepiej powiem... Gacuś, będzie nam ciebie brakować...
- Tak... Żegnaj Gacuś - rzekł Marcel zdejmując czapkę z głowy.
Agatka stała obok ojca. Trzymała go za rękę. Po policzkach leciały jej łzy. Pociągała nosem.
- Ja nie chciałam...
- To, co się stało to niczyja wina. Gacek był już stary - rzekł Szymon biorąc do ręki szpadel.
Daniela wzięła Agatę na ręce.
- Chłopaki, idziemy do domu... - powiedziała kładąc prawą rękę na ramieniu Jasia, a lewą - na ramieniu Frania.
Gdy tylko Lusia i młodsze dzieci oddalili się od jabłonki, Szymon zasypał Gacusia ziemią.
- Tato, po co obiecałeś Agacie, że dostanie królika, skoro i tak jej go nie kupisz? - odezwał się Nikodem.
- Kupiłbym, ale mama się nie zgodziła - odparł mężczyzna opierając się rękoma o szpadel.
Marcel uśmiechnął się.
- Sory tato, ale od kiedy ty słuchasz się mamy? - spytał.
- Chłopcze... Proszę... Weź tą łopatę. Zanieś ją do kanciapy i nie zadawaj głupich pytań. Ciekaw jestem, jak ci idzie w szkole.
- Bardzo dobrze - rzekł chłopiec biorąc do ręki szpadel.
Nikodem popatrzył na kupkę ziemi.
- Biedny Gacek... Gdyby wzięła go jakaś normalna rodzina żyłby jeszcze z dwa, trzy lata... - szepnął.
Szymon podszedł do syna. Położył mu rękę na ramieniu.
- Spójrz na to inaczej... Gdyby wzięła go normalna rodzina, może i żyłby dłużej, ale nie chodziłby do szkoły, nie jadłby obiadu na stole... Nie spróbowałby jak smakuje ziemniak czy kotlet...
- Nie kąpałby się we wannie - dopowiedział Nikodem.
- Właśnie. Miałby długie, ale nudne życie. Siedziałby w klatce i tyle...
- Wszyscy wielcy bohaterowie umierają młodo... Zobacz, Aleksander Wielki na przykład... Młodo umarł...
- No, sam widzisz... - rzekł Szymon.
- Tak samo Gacuś...
Szymon uśmiechnął się.
- Chodź do domu, synek - rzekł kładąc Nikodemowi rękę na ramieniu.
Osiemnastolatek kiwnął głową. Po chwili obaj pomaszerowali w stronę tarasu. Marcel z kolei usiadł na wiaszącej na drzewie huśtawce. Korciło go, by udać się do Amelii.
- Głupi szlaban - pomyślał. - Kręgli mi się zachciało... To teraz mam... Kręgle...