Marcel nie zamierzał nadwerężać pokojowych stosunków z Szymonem toteż wrócił do domu minutę przed wyznaczonym czasem. O dwudziestej trzeciej dwadzieścia dziewięć wszedł do salonu.
Daniela siedziała przy łóżku Jasia. Mierzyła mu temperaturę. Chłopiec nie spał. Miał wypieki na policzkach. Trzymał w ręku samochodzik.
- Hej - szepnął Marcel podchodząc do mamy. - Co z nim?
- Mierzę mu temperaturę.
Marcel wpiął palce prawej ręki we włosy młodszego brata.
- Co mistrzu? Podrzuciłeś mi zdechłą jaszczurkę do piórnika i rozchorowałeś się ze strachu przede mną? - rzekł z uśmiechem na ustach.
- Zdechłą? - zdziwił się chłopiec. - Ona żyła...
- Kiedyś pewnie tak... Mama, idę spać, bo jutro mam szkołę na ósmą.
- No, idź.
Chwilę po tym, jak Marcel poszedł do swego pokoju, z łazienki wyszedł Szymon.
- Skarbie, podaj koszyczek z lekami. Ma prawie trzydzieści dziewięć stopni gorączki.
Szymon wziął do ręki zielony, plastikowy koszyczek. Podał go żonie. Sam, przyłożył rękę do rozpalonego czoła siedmiolatka.
- Oj, Jasiu, Jasiu... Kto to widział, żeby tak się rozchorować?
- Połóż się na brzuszku, to poczujesz się lepiej - powiedziała Daniela wyjmując z koszyczka napoczęte opakowanie czopków.
Jasiu to bystre dziecko. Od razu domyślili się w czym rzecz.
- Mama, nie - powiedział zaciskając powieki. W jego oczach pojawiły się łzy.
- Jasiu... Chcesz wyzdrowieć i latać po dworzu z Frankiem i z Agatką? - spytała.
Chłopiec pokiwał przecząco głową. Daniela spojrzała na męża. Ten, bez słowa wziął Jasia na ręce. Przełożył go przez kolano. Lusia spuściła dziecku piżamę. Szybko i sprawnie zaaplikowała czopek tam, gdzie jego miejsce.
- I po bólu - powiedziała podciągając dziecku spodenki.
- Wskakuj pod kołdrę - rzekł Szymon pomagając Jasiowi wejść z powrotem do łóżka. - Kto ma z tobą dzisiaj spać? Mama czy tata? - spytał po chwili.
- Mama - rzekł chłopczyk przecierając ręką oczy. - Mama, a przyniesiesz mi samochodzik przytulankę? - dodał.
- Jak znajdę - odparła z uśmiechem na twarzy.
- Pod moją poduszką jest - szepnął.
- Ja przyniosę - rzekł Szymon podnosząc się z kanapy.
Lusia kiwnęła głową. Podeszła do zlewu. Umyła ręce.
- Mama, posunąłem ci się - odezwał się chłopiec.
- Dobrze, żabko. Już do ciebie idę.
Lusia wytarła ręce w papierowy ręcznik. Wypiła szklankę mineralnej wody. Kątem oka dostrzegła męża schodzącego po schodach. Szymon trzymał czerwone, pluszowe autko.
- Leci Zygzak McQueen! - zawołał podnosząc pluszaka w górę.
Jasiu uśmiechnął się.
- Tata, to auto a nie samolot - szepnął.
- No tak... Trzymaj swoje autko.
Lusia położyła się obok synka. Objęła go ramieniem, czule ucałowała.
- Zamknij oczka i śpij, skarbie - szepnęła głaszcząc dziecko po włosach.
- Boli mnie, jak łykam...
- Cii...
Szymon podszedł do okna. Niebo było bezchmurne, gwiaździste.
- Za ile minut trzeba mu zmierzyć temperaturę? - spytał.
- Za dwadzieścia minut - odpowiedziała Daniela.
- To śpij. Ja zmierzę mu tę gorączkę.
Lusia uśmiechnęła się.
- Nasz mały szkrabik się rozchorował - szepnęła. - A co, jeśli czopek nic nie da?
- Pojedzie się z nim na pogotowie. Zaprawił się wtedy pod tym tarasem. Schował się przede mną. Długo nie mogłem go znaleźć, a na dworze było naprawdę zimno.
Lusia zamyśliła się.
- Szymon... Oczy mi się same zamykają...
- Śpij. Zmierzę mu gorączkę - rzekł gasząc stojącą na komodzie lampkę.
Daniela zamknęła powieki. Zasnęła. Szymon odczekał jeszcze kilka minut. Wsunął termometr pod pachę Jasia.
- No, i tak ma być - rzekł widząc, że chłopcu spadła gorączka. - To słodkich snów - dodał kładąc rękę na małej główce synka. Pogłaskał go. Ucałował też żonę. Chwilę później poszedł spać.